TURCJA: STAMBUŁ – DOM PRZY ULICY SŁODKICH MIGDAŁÓW

 

 

W półmroku piwniczki zamienionej na kryptę dostrzegam grób z jasnym krzyżem oraz czarną, marmurową, popękaną w wielu miejscach płytą z napisem: „Miejsce czasowego spoczynku Adama Mickiewicza. 26 listopad. 30 grudzień 1855”. A nad nim obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Nareszcie dotarłem do ostatniego miejsca z najważniejszych w życiu i twórczości naszego wieszcza. Z pewnym zaskoczeniem stwierdzam, że w sumie zajęło mi to więcej lat, niż przeżył poeta.

 

A poszczególne miejscowości, domy lub budynki w których niegdyś mieszkał lub pracował, o ile zachowały się, a także miejsca, które odegrały istotną rolę w jego twórczości, lub zostały w nich wspomniane, poznawałem bynajmniej nie w porządku chronologicznym życiorysu autora „Pana Tadeusza”. Przy czym niekiedy w niezwykłych okolicznościach. Fotografując oczywiście budynki, miejsca, tablice pamiątkowe, popiersia i pomniki. Zacząłem w 1957 roku w Moskwie.

 

ZACZĄŁEM W MOSKWIE

 

Tam na jednym z domów przy ul. Niemirowicza – Danczenki odchodzącej od pryncypialnej, łączącej Dworzec Białoruski z Kremlem, ulicy Gorkiego, wcześniej i obecnie Twerskiej, trafiłem na brązową płaskorzeźbę z podobiznami Adama Mickiewicza i Aleksandra Puszkina oraz Jeźdźca Miedzianego – pomnika Piotra I w Petersburgu wraz okolicznościowym tekstem.

 

W roku następnym podczas pobytu na Krymie odwiedziłem po raz pierwszy Bachczysaraj i znajdującą się nad nim kamienną twierdzę Czufut Kale. A także Gurzuf położony niemal u stóp Aju Dagu, na tle którego Walenty Wańkowicz (1800 – 1842), przyjaciel wieszcza namalował w latach 1827-1828 jeden z najbardziej znanych jego portretów: „Mickiewicz na Ajudahu skale”.

 

Znalazłem tam, w ogrodzie sanatorium Ministerstwa Obrony ZSRR, białe, chyba gipsowe popiersie poety. Już zapewnie nie istniejące, gdyż podczas kolejnych pobytów na półwyspie nigdy go więcej nie widziałem.

 

Podczas tamtej podróży zdołałem wejść, dołączając w ostatniej chwili do jakiejś parodniowej wyprawy górskiej, na Czatyrdah, Aj Petri i w inne miejsca wspomniane w „Sonetach krymskich”.

 

Próbowałem też odnaleźć opisaną w nich Bałakławę, ale nikt nie był w stanie powiedzieć mi, gdzie się ona znajduje. Powód wyjaśnił się w wiele lat później. Wiedziałem, że powinna leżeć koło Sewastopola. Próba pojechania do tego miasta z Jałty, w której wypoczywałem, zakończyła się jednak wówczas dla mnie sromotnie.

 

Wysadzeniem przez milicję, na szczęście bez dalszych konsekwencji, z autobusu koło Bajdarskich Wrót. Ten czarnomorski port wojenny, „chluba floty rosyjskiej” był bowiem miastem zamkniętym nie tylko dla cudzoziemców. I to przez wiele lat, także w niepodległej już Ukrainie.

 

TRUDNA DROGA DO SEWASTOPOLA

 

Po raz pierwszy byłem w nim dopiero niemal w 40 lat później, podejmując próby uzyskania zezwolenia na to za każdym razem podczas kolejnego pobytu na Krymie. Zarówno w latach 60-tych, gdy podróżowałem tam jako specjalny korespondent, jak i podczas późniejszych wizyt u przyjaciół w krymskiej stolicy – Symferopolu, gdy byłem stałym korespondentem prasy polskiej w Kijowie, okazywało się to niemożliwe.

 

Gdy próbowałem uzyskać zgodę, bezradnie rozkładał ręce nawet m.in. sekretarz propagandy krymskiego „Obkomu” partii komunistycznej. Dodając: „My także każdorazowo musimy prosić o zezwolenie Moskwę”. Nie mógł mi w tym pomóc także pierwszy i dotychczas jedyny prezydent Autonomicznej Republiki Krym Jurij Mieszkow, z zawodu adwokat, mieszkający w tym samym domu, co moi przyjaciele.

 

I on musiał prosić o zgodę, chociaż już w Kijowie. Sewastopol był bowiem niedostępną dla niepowołanych twierdzą. Udało mi się tam dotrzeć dopiero pod koniec sześcioletniej pracy w Kijowie. Otrzymując zgodę na wjazd za pośrednictwem ukraińskiego MSZ-tu w którym byłem akredytowany, podobnie jak w Administracji Prezydenta Ukrainy i w Radzie Najwyższej.

 

Ale tamten wjazd nie odbył się bez przygód. Milicjanci kontrolujący dokumenty pasażerów w „elektyczce” – pociągu typu podmiejskiego, który około 80-km trasę z Symferopola przez Bachczysaraj do Sewastopola pokonywał w grubo ponad 2 godziny – nie mogli zrozumieć, że zagraniczny korespondent podróżuje sam, bez jakiegoś urzędowego opiekuna.

 

I to z dokumentami uprawniającymi go do nieograniczonej liczby wjazdów do zamkniętego miasta w ciągu miesiąca. Wszystko skończyło się jednak dobrze, chociaż Bałakławę odwiedziłem w sporo lat później, gdy ją „odtajniono”.

 

TAJEMNICA BAŁAKŁAWY

 

Dopiero wówczas okazało się, że wcześniej znajdowała się tam, w skalnych grotach w niewielkiej zatoczce u stóp góry z ruinami średniowiecznego genueńskiego zamku, baza remontowa radzieckich atomowych okrętów podwodnych. Również nie bez problemów udało mi się po raz pierwszy zobaczyć strony dzieciństwa i młodości poety.

 

Wcześniej zresztą byłem w Petersburgu, ówczesnym Leningradzie, a także w Dreźnie. W 1967 roku redakcja postanowiła wysłać mnie, jako „wędrującego reportera”, na miesiąc do „bratnich” i sąsiednich republik radzieckich: na Białoruś, Litwę i Ukrainę. Pomysł był zwariowany, bo wiadomo było, że po tym ZSRR zagraniczny dziennikarz nie mógł wówczas podróżować bez „tłumacza”.

 

Zwłaszcza po tzw. „głubince”, czyli prowincji. Jakoś jednak naszemu stałemu korespondentowi w Moskwie udało się przekonać kogo trzeba, że władając biegle w mowie i piśmie rosyjskim, nie potrzebuję tłumacza. A płacić za wszystko: transport, hotele, wyżywienie itp. będę z diet. W których nie ma środków na pokrywanie kosztów drugiej osoby.

 

Otrzymałem więc, był to ewenement, zgodę na samotną podróż. Ale tylko do miejscowości ściśle ustalonych. Ich listę zatwierdzał osławiony OWIR – oddział d/s wiz i rejestracji cudzoziemców. Były to struktury KGB, formalnie ulokowane w placówkach milicyjnych. Podróż zacząć musiałem jednak w… Moskwie, aby z niej dopiero polecieć do Mińska i dalej.

 

Funkcjonariuszka przedstawioną przeze mnie listę ponad 30 miejscowości, do których zamierzałem pojechać aby zrealizować tematy zaproponowane przez redakcję, w tym związane z Mickiewiczem, od razu rozpoczęła ich skreślanie. Bez słowa uzasadnienia oraz możliwości dyskusji.

 

Białoruś? Zaosie, jezioro Świteź, Nowogródek – nie! Litwa? Troki i Kowno – nie! Gdy doszła do Ukrainy i Bałakławy, jej twarz nagle stężała. Nie ma takiej miejscowości – wycedziła przez zęby. Przecież – próbowałem uzasadniać – pisał o niej Mickiewicz w „Sonetach krymskich”.

 

NIELZIA !

 

Gdy to usłyszała, trochę odprężyła się, ale oczywiście też skreśliła. Jak bardzo musiało ją zdenerwować samo wymienienie przeze mnie tej nazwy, zrozumiałem wiele lat później. A do wszystkich pozostałych miejscowości „mickiewiczowskich” i tak wówczas pojechałem. Podróżując samotnie, nawet tylko w miejsca zatwierdzone przez OWIR, musiałem mieć bowiem jakąś pomoc.

 

Bez niej nie byłoby mowy o uzyskaniu miejsca w hotelach, nie mówiąc o wejściu do fabryk czy kopalni soli potasowej w białoruskim Soligorsku, współfinansowanej przez Polskę. Nikt z samym cudzoziemcem tam by nie rozmawiał. Otrzymałem więc numery telefonów do… sekretarzy propagandy komitetów centralnych republikańskich oddziałów KPZR.

 

A oni, uprzedzeni o mojej podróży, wyznaczali ludzi, którzy mieli mi pomagać przede wszystkim w załatwianiu noclegów oraz kontaktach z zakładami pracy. W rzeczywistości byli to albo lokalni dziennikarze, albo ludzie odpowiadający za kontakty z prasą. A ich podejście do reportera z „bratniej Polszy” było już inne.

 

Nie ma pan zgody OWIR-u na podróż do Zaosia i Nowogródka? – usłyszałem w Mińsku. Nic nie szkodzi, oznacza to tylko, że nie przenocują tam pana w żadnym hotelu. Pojedziemy więc naszym samochodem, jeden dzień wystarczy. Nie będzie nam Moskwa dyktowała, co mamy pokazywać gościom!

 

Zobaczyłem więc jezioro Świteź i samotny, dosyć koszmarny obelisk, stojący na kołchozowym polu w miejscu rodzinnego dworku Mickiewicza w Zaosiu. Jego obecną kopię na podstawie starych ilustracji zbudowano później tworząc w niej muzeum.

 

A także Nowogródek i tamtejszy dom – muzeum poety. W drodze powrotnej zapytałem nieśmiało, dlaczego nie dostałem zgody na wyjazd do tych miejscowości? Przecież po drodze nie zauważyłem żadnych obiektów wojskowych ani czegoś wymagającego tajemnicy.

 

JAK SZUKAŁEM STAMBULSKIEGO MUZEUM

 

Pewnie bali się wstydu – sarkastycznie odpowiedział mój białoruski towarzysz podróży – że ta droga nie była remontowana od waszych czasów. Tj. okresu przed wrześniem 1939 roku, gdy tereny te należały do Polski. Rzeczywiście była ona w dosyć koszmarnym stanie.

 

Podobnie było na Litwie, gdzie na podobnej zasadzie zobaczyłem w Kownie nie tylko wszystkie miejsca związane z naszym poetą, ale również podmiejską Dolinę Mickiewicza i leżący tam głaz z pamiątkowym napisem. I ówczesne ruiny zamku w Trokach. Bez problemu obejrzałem też miejsca mickiewiczowskie w Odessie.

 

Chociaż tereny, na których w czasach Mickiewicza były – na północny wschód od tego miasta, stepy akermańskie, odwiedziłem dopiero niedawno. Ale to już nie ze względu na zakaz. Później były „mickiewicziana” w Rzymie i Paryżu. Piszę o tym, gdyż współcześni czytelnicy raczej nie wiedzą, jak wyglądały podróże i praca dziennikarzy „w bratnim kraju” jeszcze tak niedawno.

 

A obecnie jestem w Muzeum Adama Mickiewicza w Stambule. Zamierzałem dotrzeć tu już podczas kilku pobytów w tym mieście w latach 80-tych, ale nigdy nie starczyło mi na to czasu. Znalezienie tego domu przy ulicy Słodkich Migdałów (Tatli Badem Sokaği), nazwy nie figurującej na żadnym znanym mi planie miasta, ani w jego wersji elektronicznej, nie jest jednak proste.

 

W jednym z przewodników w języku polskim znalazłem informację, że „Na lewo do placu (Taksim) znajduje się Muzeum Adama Mickiewicza”. Bez żadnych szczegółów, nawet nazwy ulicy, nie mówiąc już o odległości. Od którego punktu placu i w jakim kierunku należy jednak zacząć to „na lewo”? W innym przewodniku, polskiego autora, jest dosyć szczegółowy opis drogi, ale ze względu na to, że rzekomo „znajduje się ono w jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Stambułu – Tarlabaşi”, okrężnej i zagmatwanej.

 

W DZIELNICY TARLABAŞI

 

Zdałem się więc na placówkę Informacji Turystycznej na placu Taksim, słynnym ostatnio z demonstracji politycznych, gdzie wydrukowano mi fragment planu miasta i zaznaczono trasę. Zgodnie z nią poszedłem najpierw bulwarem Tarlabaşi z intensywnie zmienianą zabudową. Jest to dzielnica rzeczywiście trochę „szemrana”, z, od kilku lat, systematycznie niszczoną historyczną, ale i w fatalnym stanie, zabudową.

 

W ramach trwającego od 2006 roku procesu jej wielkomiejskiej transformacji i „rewitalizacji”. Ale to już inny temat. Z tego bulwaru skręciłem, zgodnie z jedynym, jaki zauważyłem na trasie, trochę sfatygowanym drogowskazem „A. Mickiewicz Müzesi”, w poprzeczną ulicę opadającą dosyć stromo w dół.

 

I dotarłem do Serdar Őmerpaşa Cadesi, gdzie już życzliwi mieszkańcy wskazali mi właściwy dom, stojący na jej rogu. Nie jest to jednak budynek, w którym ostatni okres życia spędził i w nim zmarł poeta. Tamten spłonął w 1870 roku. Według jednego ze źródeł budynek został odbudowany przez polskiego snycerza i odnowiony.

 

Na zdjęciu z 1880 roku widzę, że jest to zadbany, samotnie stojący dom. Niestety, odbudowany chyba niezbyt solidnie. Podobnie jak jego remont wykonany w 1984 r., po którym w budynku tym utworzono kolejne muzeum z pamiątkami po poecie. Wilgoć, a i sama konstrukcja gmachu dosyć słaba spowodowały, że jesienią 2002 roku zawalił się w nim dach.

 

Kapitalny remont podjęty w roku następnym spowodował, że jest to obecnie jeden z najlepiej wyglądających domów w okolicy. Od 2005 roku znajduje się w nim ekspozycja przygotowana przez Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie. W domu, który stał na tym miejscu w 1855 roku, poeta mieszkał krótko.

 

MICKIEWICZ W KONSTANTYNOPOLU

 

Do Konstantynopola przybył we wrześniu tegoż roku z sekretarzem i przyjacielem Armandem Lévy’m oraz pomocnikiem Henrykiem Służalskim. „Nie miał pieniędzy na lepszy hotel, a nie chciał korzystać z gościny elity polskiej emigracji w pałacach nad Bosforem” – czytam w wydanej przez stambulskie muzeum broszurze „Migrujący Uniwersytet Mickiewicza”.

 

Miał natomiast plany pomocy w tworzonych pod komendą Polaków oddziałów wojskowych w armii Imperium Osmańskiego. Do, oczywiście, walki z Rosją. Przypomnę, że trwała wówczas wojna krymska (1853-1856), w której Mickiewicz dostrzegł szansę na wyzwolenie Polski. Zamierzał m.in. sformować oddzielny Legion Żydowski, ze względu na korzenie wielu znajdujących się w Turcji emigrantów z Polski.

 

Współpracownicy wynajęli dla niego i siebie od miejscowej Polki domek w dzielnicy położonej na północ od Zatoki Złotego Rogu, europejskiej części ówczesnego Konstantynopola. „Dla siebie wybrał – to z tego samego źródła – „nędzny pokoik”. Jesienią 1855 r. wizytował m.in. w bułgarskim obecnie Burgas obóz kozaków dowodzony przez polskiego szlachcica, który przeszedł na islam.

 

Po powrocie do Konstantynopola, jak wiadomo, umarł niespodziewanie. Na ścianie frontowej obecnego muzeum znajdują się trzy kamienne tablice. Na wysokości parteru, obok drzwi wejściowych, z tekstem w językach polskim i tureckim: „1855 1955 Muzeum otwarte w setną rocznicę śmierci Adama Mickiewicza, wielkiego poety polskiego. Warszawa, listopad 1955”. Nad drzwiami wejściowymi, jedna nad drugą, kolejne, również w dwu językach.

 

Większa, z metalowym medalionem poety, polsko-turecka: „1855 1933 Naszemu wieszczowi Adamowi Mickiewiczowi w rocznicę zgonu. Polacy w Stambule 26 XI.” A pod nią polsko-francuska, z nieporadną polszczyzną:” Napamiatke postawiony tendom / natem miejscu gdzie 28 (!) listopada 1855 roku / umarl Adam Mickiewicz.”

 

JEDEN STRAŻNIK, JEDEN ZWIEDZAJĄCY

 

Dzwonię, gdyż drzwi do muzeum są zamknięte. Otwiera mi umundurowany strażnik, jedyna osoba w całym budynku. Zwiedzanie jest bezpłatne, trzeba tylko pozostawić koło niego torbę. Aparat fotograficzny i notes można jednak zabrać. O krypcie w piwnicy już napisałem na wstępie. Parter i dwa piętra oraz klatkę schodową i korytarze tego, w sumie niewielkiego budynku, wypełnia prezentacja życia i twórczości naszego wielkiego rodaka.

 

Multimedialna, z możliwością dokładniejszego zapoznania się z detalami. Fotografuję i notuję. „Na ścianie korytarza tekst Inwokacji „Panno Święta…”. W okienkach slajdy z pogrzebu poety w Krakowie oraz wieńców. Informacja o Adamie Mickiewiczu po polsku, turecku i angielsku. W pokoju na parterze również po francusku. Fragmenty jego twórczości. Trzy tablice z informacjami o kulturze tureckiej w latach 1718 – 1855, z życia poety 1798 – 1855 i o kulturze oraz historii Europy 1772 – 1856.

 

Na korytarzach i klatkach schodowych kopie znanych portretów poety, m.in. Walentego Wańkowicza. Informacje o tutejszych towarzyszach Mickiewicza: Lévy’m i Służalskim. Cała ściana z reprodukcjami stron jego książek. Na korytarzu II piętra kopia znanego (nie pamiętam autora) popiersia młodego Adama. W jednym z pokojów stary kufer podróżny symbolizujący wyjazd Mickiewicza w dniach 4 – 18 października 1855 r. do obozu w Burgas. Replika narzuty, powiększony na całą ścianę rysunek „Powrót z polowania” do obozu tureckiego”.

 

Dalsze szczegóły pomijam, nie zamierzam pisać przewodnika. Wyjście na taras na II p. zamknięte kratą. Obok przy schodach leży na podłodze podestu spatynowana na zielono rzeźba głowy poety. I to już wszystko. Gdy wychodzę, do muzeum zamierza wejść jakiś młody rodak.

 

ADAM MICKIEWICZ SOKAGI

 

Mówi, że był tu już wczoraj, ale w poniedziałki jest ono zamknięte. Słyszę od niego, że kilkadziesiąt metrów dalej od tej uliczki odchodzi podobna, nazwana imieniem i nazwiskiem naszego poety. Rewanżuję się informacją, że aby wejść do budynku, trzeba zadzwonić, a dzwonek jest dosyć wysoko, trudno go zauważyć.

 

Wchodzi, a ja szukam Adam Mickiewicz Sokaği. Okolica paskudna. Brudy, śmieci nie sprzątane chyba nigdy, odrapane i zaniedbane domy. W poprzek Tatli Badem wisi jakiś baner. To kurdyjski, słyszę od jednego z mieszkańców, uśmiechającego się na wiadomość, że jestem Polakiem. Mówi coś, co może brzmieć jak: „Niech żyje wolny Kurdystan”.

 

Uściskamy sobie dłonie. Parę kroków dalej jest już ulica Mickiewicza. Jeszcze bardziej parszywa, brudna i cuchnąca. Na ścianie pod tablicą z jej nazwą oraz, po drugiej stronie narożnika, nazwą tej, która jest adresem muzeum, wiszą kable elektryczne. Syf i malaria, jak niegdyś mówiła u nas młodzież.

 

Do ulicy Kalyoncu Kulluğu, którą przyszedłem od bulwaru Tarlabaşi, wracam innym zaułkiem, też ostro pod górę. Jest równie „sympatycznie” jak w pobliżu muzeum. To zupełnie inne oblicze tej wielkiej, fascynującej metropolii, jaką jest obecny Stambuł. Ale nareszcie byłem w ostatnim miejscu związanym z życiem wieszcza.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top