Ile razy jestem na placu Sofijskim, a zdarza się to po kilka – kilkanaście razy w trakcie każdego tu pobytu, przypominam sobie upalny dzień w końcu maja 2000 roku.
Przyjechałem do Kijowa po raz pierwszy od bardzo jak na mnie dawna, po długiej, bo niemal trzyletniej przerwie. Zatrzymałem się u przyjaciół w centrum i rozpocząłem, jak zwykle „obwąchiwać” znane mi od dziesięcioleci miejsca i kąty.
Zacząłem od tego właśnie placu na którym, w bramie wysokiej barokowej dzwonnicy, znajduje się główne wejście do sławnego Soboru Sofijskiego.
Jak niedawno pisałem o nim obszernie, w br. zainaugurował on obchody swojego Tysiąclecia. Z odległości kilkudziesięciu metrów, spod pomnika Bohdana Chmielnickiego, jak zawsze podziwiałem rozjarzone w słońcu złote kopuły tego zespołu architektonicznego. W pewnym momencie odwróciłem się i oniemiałem.
Miałem wrażenie, że widzę… fatamorganę. Temperatura sięgała 30 stopni, stąd było to skojarzenie. Z nieba lał się żar, a ja przecierałem oczy patrząc ze zdumieniem na fantastyczny widok biało – błękitnych murów i złotych kopuł barokowego monasteru który, chociaż znam to miasto jak przysłowiową własną kieszeń, widziałem po raz pierwszy.
Przecież w tym miejscu zawsze były jakieś magazyny i widoczne nad nimi wierzchołki drzew Włodzimierskiej Górki! A jednak to był on, znany mi wcześniej tylko z opisów i starych, czarno – białych zdjęć, Monaster i Sobór Michajłowski o Złotych Kopułach.
Odrodzony po kilkudziesięciu latach jak legendarny ptak Feniks z popiołów. Gdy trzy lata wcześniej kończyłem drugą pod rząd kadencję pracy korespondenta prasy polskiej w Kijowie, wiedziałem co prawda o decyzji prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy odbudowania tego klasztoru.
Ale różnych nie zrealizowanych nawet dotychczas decyzji było wówczas wiele. A trwające już prace nie wychodziły jeszcze ponad poziom fundamentów na otoczonym, tak jak i uprzednio, płotem terenie.
Natychmiast więc poszedłem do odbudowanego monasteru wspaniale zamykającego perspektywę placu Michajłowskiego oraz oś: Sobór i plac Sofijski – Wołodymirśkyj Proizd – Przejazd Włodzimierski – plac i Monaster Michajłowski.
Obecnie najpiękniejszy fragment ukraińskiej stolicy w jego najstarszej, historycznej części. To tu i w najbliższych okolicach znajdował się stary gród, w X wieku książęcy pałac oraz sąsiadująca z nim cerkiew Dziesięcinna z których zachowały się jedynie fundamenty.
Zniszczone zostały bowiem w 1240 roku przez hordy Batu – chana. Taki sam los spotkał także pierwszy, staroruski monaster św. Michała oraz sąsiadującą z nim cerkiew Trzech Świętych zbudowane w najwyższym punkcie Włodzimierskiej Górki nad Dnieprem na początku XI wieku.
W przypadku kamiennego Soboru Michajłowskiego obok wcześniejszej cerkwi św. Dymitra zniszczonej, podobnie jak klasztor i cerkiew Triochswiatska, podczas wspomnianego najazdu mongolskiego.
Ocalały tylko – i to częściowo – Sobór Sofijski i Złota Brama, zaś poza grodem odległe o kilka kilometrów od niego cerkiew Kiriłłowska – św. Cyryla o której napiszę w kolejnym reportażu oraz fragmenty cerkwi Spasa – Zbawiciela na Berestowie i Ławry Pieczerskiej którym poświęciłem już reportaż.
Po tych straszliwych zniszczeniach i wyludnieniu, Kijów niemal opustoszał na blisko dwa wieki. Odradzać się zaczął już w granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego, a rozwijać w Rzeczypospolitej Trojga Narodów.
Przy czym na terenie dawnego grodu i w ogóle na Górze Starokijowskiej, praktycznie dopiero w wieku XVII. To wówczas odbudowano w stylu ukraińskiego baroku m.in. Sobór Sofijski.
A na początku XVIII w. zbudowano na nowo monaster i Sobór Michajłowski o siedmiu pokrytych złotem kopułach, dzwonnicę, refektarz ( Trapezna ) z cerkwią na miejscu drewnianego oraz korpusy mieszkalne dla mnichów.
Ten wspaniały zespół architektoniczny, z cennymi mozaikami, freskami, ikonostasem i ikonami, padł ofiarą bolszewickiego barbarzyństwa w końcu lat 30-tych XX wieku.
Parę lat wcześniej powstał projekt zbudowania na miejscu jego oraz także zabytkowej cerkwi Trzech Świętych nowego centrum partyjno – rządowego z dużym placem przed nim, aby było gdzie organizować masowe demonstracje.
Najpierw zburzono wspomnianą cerkiew i na jej miejscu wzniesiono monumentalny półokrągły gmach. Przewidziany na siedzibę Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy. Nie do przyjęcia było więc sąsiedztwo z nią zabytkowego, tak pięknego klasztoru.
Na jego miejscu miał zresztą powstać drugi, bliźniaczy budynek zamykający półpierścieniem plac. Między nimi zaś, mniej więcej w miejscu górnej stacji kolejki górskiej – finikulora – łączącej tę część miasta z placem Pocztowym na Podole, zamierzano postawić gigantyczny pomnik Lenina.
Mimo protestów, także naukowców – jeden z nich, prof. Mykoła Makarenko zapłacił za to życiem, a nawet próśb działaczy komunistycznych, np. Feliksa Kona, 14 sierpnia 1937 roku Sobór Michajłowski został wysadzony.
Ocalała tylko niewielka, sąsiadująca z nim Trapezna – wspomniany już Refektarz z cerkwią kryte gontem, zamieniony następnie na biura i magazyny. Stalinowskie czystki, bardzo krwawe na Ukrainie, a następnie wojna, zmieniły te plany.
Zaprojektowany kompleks nie powstał również po wojnie. Były ważniejsze sprawy w odbudowie zrujnowanego miasta. W wybudowanym w 1935 roku gmaszysku siedzibę otrzymał Komitet Centralny Komsomołu Ukrainy. A po uzyskaniu przez kraj niepodległości mieści się w nim Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Dawny kamienny herb ZSRR na frontonie zastąpił ukraiński Tryzub. Obok jednak, aż do decyzji w 1997 roku prezydenta Ukrainy o odbudowie monasteru i soboru, na miejscu monasteru i soboru były magazyny, zaś w refektarzu biura. Wskrzeszony z niebytu zespół architektoniczny jest, jak już wspomniałem, imponujący.
Przepięknie wygląda on zarówno z perspektywy placu Sofijskiego, z bliska z placu Michajłowskiego z którego do wnętrza otoczonego niemal ze wszystkich stron budynkami i murami wchodzi się przez bramę w dzwonnicy.
A także z dziedzińca, zwłaszcza zaś z wieży dzwonnicy. Sobór odbudowano i ozdobiono pieczołowicie według, sporządzonej na szczęście przed wysadzeniem go, dokumentacji. Przy jego prawym narożniku stanęła niedawno duża, brązowa figura Chrystusa z krzyżem.
Wcześniej, koło studni, inna – klęczącego. Odnowiono refektarz, kaplicę, przypominającą ją, pokrytą dachem z wieżyczką studnię. Podobnie – i zagospodarowano – budynki klasztorne. Ustawiono kilka innych rzeźb oraz wielki głaz z wykutą w kamieniu ikoną Matki Bożej, a poniżej i obok także pogańskich bóstw.
Pod murem po lewej stronie wejścia do bramy w dzwonnicy stoi pierwszy pomnik – o zbudowanym niedawno kompleksie memorialnym w pobliżu Ławry napisałem już w jednym z poprzednich reportaży – poświęcony ofiarom Głodomoru lat 1932-1933.
I jest to obecnie jeden z najczęściej odwiedzanych przez turystów obiektów w Kijowie. Podobnie jak kilka innych znajdujących się w pobliżu przy ulicy Wołodymirśkoj.
Wspomniałem już o fundamentach pałacu książęcego oraz cerkwi Dziesięcinnej. O miejscu w którym stała siedziba władcy Rusi Kijowskiej, przypomina żelazna tablica na murze otaczającym fundamenty tej cerkwi oraz zabytkową, kilkusetletnią lipę.
Według niektórych źródeł rosła ona już w czasach książęcych. Inne, chyba bliższe rzeczywistości, wiążą ją – również nazwą – z metropolitą Petrem Mohyłą, który ponoć miał ją zasadzić w XVII w.
Obok niej przez dziesięciolecia można było oglądać zachowane fundamenty cerkwi. Jej nazwa pochodzi od dziesięciny, czyli dziesiątej części dochodów jej fundatora, a zarazem chrzciciela Rusi i późniejszego prawosławnego świętego Włodzimierza I Wielkiego.
Takie bowiem środki przeznaczył na jej budowę w latach 989 – 996 oraz późniejsze utrzymanie. Była to pierwsza świątynia chrześcijańska wzniesiona w grodzie na Górze Starokijowskiej.
Chociaż starsza od niej o co najmniej pół wieku drewniana p.w. proroka św. Ilji, stała nad Dnieprem na Podole, o czym też już pisałem w jednym z poprzednich reportaży, w późniejszym Dolnym mieście.
Kamienna Diestaynna cerkwa była podobno wspaniałą, imponującą na owe czasy budowlą, która zaćmiła – i o to też chyba chodziło – wszystkie dawne pogańskie miejsca kultu. Jak naprawdę wyglądała nie wiadomo pomimo zachowanych fundamentów, gdyż została doszczętnie zniszczona w 1240 r. podczas najazdu Batu-chana.
Chociaż na pewno była w znanym z zachowanych, niewiele młodszych od niej świątyń prawosławnych w stylu bizantyjsko – ruskim. Później, w XVII i XIX w. powstały na jej miejscu następne cerkwie, ale też nie zachowały się. Zresztą i obecnie w pobliżu tych fundamentów stoi i jest czynna prowizoryczna, drewniana.
Kilka lat temu podjęta została decyzja o odbudowie tej pierwszej, historycznej. Teren otoczono wysokim płotem, ale będąc w tym miejscu ostatnio w końcu sierpnia nie zauważyłem, tak jak i w poprzednich latach, aby coś się za nim działo.
Płot ten zasłonił natomiast widok – na szczęście nie odciął do niego dojścia z tej strony – na gmach Narodowego Muzeum Historii Ukrainy. Reprezentacyjną budowlę z lat 30 – tych XX w. w stylu klasycyzmu socjalistycznego.
Pod jej ścianami ustawiono kamienne figury pogańskich bożków nie tylko ruskich, ale i połowieckich. Wewnątrz jest ciekawa ekspozycja na temat prehistorii i historii ziem ukraińskich z mocno wyeksponowanym okresem kozaczyzny.
Ale także okresu rewolucji, wojny domowej oraz II wojny światowej nazywanej tu, tak jak uprzednio, Wielką Ojczyźnianą. Zwiedzić to muzeum jednak warto. W pobliżu, chyba nie dalej niż 100 metrów, stoi kolejna ze słynnych kijowskich świątyń – Andrijiwśka cerkwa – cerkiew św. Andrzeja.
Zarazem najbardziej niezwykła. Zbudowana bowiem w stylu baroku, ale nie ukraińskiego, nazywanego niekiedy z przekąsem kozackim, lecz strzelistego. Z jedną dużą i czterema mniejszymi kopułami na wysokich wieżyczkach. Nie złotymi, lecz szmaragdowymi ze złoconymi krzyżami i zdobieniami.
Wzniesiona w latach 1747 – 1753 przez sławnego z licznych budowli w Petersburgu, nadwornego architekta pochodzenia włoskiego, Bartolomea Francesco Rastrellego. Z inicjatywy zresztą samej carycy Elżbiety Pietrownej. Przy tym w miejscu szczególnym.
Na szczycie zamykającym od północnego zachodu masyw Góry Starokijowskiej – Andriiwśkoj Horki, wzgórzu św. Andrzeja. Na którym według legendy zapisanej w sławnej staroruskiej kronice „Powiesti wremiennych let” miał głosić Słowo Boże apostoł Andrzej przebywający na Rusi.
Przy czym ze względu na niestabilność gruntu – lesowego wzgórza nad urwiskiem – tego miejsca, zbudowana na wysokim cokole i głęboko wbitych pod nim słupach. Zapewnia jej to znakomitą widoczność nawet ze sporej odległości i z wielu miejsc. Zwłaszcza z Podołu oraz z drugiej strony Dniepru.
Niewielka, piękna, kojarząca się z jubilerskimi klejnotami Fabergé, stanowiła i stanowi nawet pewien dysonans na tle tradycyjnej ruskiej i kijowskiej architektury sakralnej. Na pagórek i platformę na szczycie której ją zbudowano, wchodzi się po schodach.
Wnętrze cerkwi od lat będącej tylko muzeum a nie obiektem sakralnym, jest niewielkie, ale przebogate. Jego ściany i sklepienia pokryte są freskami o pełni ich późnobarokowego bogactwa i tematyki. Przepięknie rzeźbiony w drewnie i złocony jest ikonostas.
Uwagę zwracają także obrazy. Zarówno „Ostatnia wieczerza” O. Antropowa z połowy XVIII w, jak i XIX – wiecznych malarzy ukraińskich. W ciągu już ponad półwiecza jak ją pamiętam, kilkakrotnie przechodziła renowacje, malowanie z zewnątrz, umacnianie fundamentów.
Od ubiegłego roku to ostatnie bardzo gruntowne. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem to wzgórze od strony alei parkowej i urwiska wcześniej porośnięte starymi drzewami i krzewami, dosłownie „ogolone” do samej ziemi, krzyknąłem nawet do będących ze mną na Jarmarku Andrzejewskim przyjaciół: jaki barbarzyńca na to pozwolił!
Okazało się jednak, że uratowanie tego zabytku przed zsunięciem się z góry wymaga takiego zabiegu. A także wstawienia w nią podtrzymujących słupów, pokrycia zboczy siatkami umacniającymi itp. Dopiero na nich odnowiona zostanie zieleń.
W pobliżu cerkwi św. Andrzeja, na placyku – styku ulic: Dziesiatynnej, Wołodymirskiej i Andrejewskiego Uzwizu ( Zjazdu ) uwagę zwraca uliczna brązowa rzeźba kawalera klęczącego u stóp panny, obojga w strojach z przełomu XIX i XX w.
Są to bohaterowie sztuki Mychajła Staryćkogo „Za dwumja zajcami” – Pronia Prokopowa i Swyryd Hołochwastow. A obok cerkiewnych schodów rozpoczyna się jedna z najsłynniejszych kijowskich ulic, wspomniany już Andrijiwśkyj Uzwiz opadający ostro w dół ku Podołowi.
Z jezdnią brukowaną kocimi łbami, ciągle nierównymi chodnikami, dziurami po nieistniejących domach oraz podwórkami. A zarazem ukochane miejsce bohemy, niezliczonych galerii sztuki, paru muzeów, licznych kawiarenek, barów, restauracji.
To przy niej pod nr 13 w tzw. Domu Turbinów mieszkał m.in. autor „Mistrza i Małgorzaty”, Michaił Bułhakow. Obecnie mieści się w nim poświęcone mu muzeum z jego popiersiem na frontonie oraz pomnikiem obok.
Stoi też m.in. kilkupiętrowy dom o dziwacznej jak na Kijów architekturze, zbudowany na początku XX wieku i nazywany trochę ironicznie Zamkiem Ryszarda Lwie Serce. Jest wejście na pobliską Górę Zamkową zwaną też od wieków Chorowicą na cześć jednego z czworga legendarnych założycieli Kijowa.
Codziennie w górnej części Uzwizu sprzedają swoje prace malarze, rzeźbiarze, ceramicy, wytwórcy biżuterii, pamiątek itp. A dwa razy do roku: w ostatni weekend maja z okazji Dnia Kijowa oraz weekend najbliższy dnia 24 sierpnia – Dnia Niepodległości, ulica ta i fragment Włodzimierskiej aż do Wełykoj Żytomirśkoj zamieniają się w ogromny jarmark sztuki i nie tylko. Największy – zwłaszcza majowy, najbarwniejszy i najciekawszy jakie znam w Europie.
Zdjęcia autora