
Przyjechałem do Kijowa po raz pierwszy od bardzo jak na mnie dawna, po długiej, bo niemal trzyletniej przerwie. Zatrzymałem się u przyjaciół w centrum i rozpocząłem, jak zwykle „obwąchiwać” znane mi od dziesięcioleci miejsca i kąty.
Zacząłem od tego właśnie placu na którym, w bramie wysokiej barokowej dzwonnicy, znajduje się główne wejście do sławnego Soboru Sofijskiego.
Jak niedawno pisałem o nim obszernie, w br. zainaugurował on obchody swojego Tysiąclecia. Z odległości kilkudziesięciu metrów, spod pomnika Bohdana Chmielnickiego, jak zawsze podziwiałem rozjarzone w słońcu złote kopuły tego zespołu architektonicznego. W pewnym momencie odwróciłem się i oniemiałem.

Przecież w tym miejscu zawsze były jakieś magazyny i widoczne nad nimi wierzchołki drzew Włodzimierskiej Górki! A jednak to był on, znany mi wcześniej tylko z opisów i starych, czarno – białych zdjęć, Monaster i Sobór Michajłowski o Złotych Kopułach.
Odrodzony po kilkudziesięciu latach jak legendarny ptak Feniks z popiołów. Gdy trzy lata wcześniej kończyłem drugą pod rząd kadencję pracy korespondenta prasy polskiej w Kijowie, wiedziałem co prawda o decyzji prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy odbudowania tego klasztoru.
Ale różnych nie zrealizowanych nawet dotychczas decyzji było wówczas wiele. A trwające już prace nie wychodziły jeszcze ponad poziom fundamentów na otoczonym, tak jak i uprzednio, płotem terenie.

Obecnie najpiękniejszy fragment ukraińskiej stolicy w jego najstarszej, historycznej części. To tu i w najbliższych okolicach znajdował się stary gród, w X wieku książęcy pałac oraz sąsiadująca z nim cerkiew Dziesięcinna z których zachowały się jedynie fundamenty.
Zniszczone zostały bowiem w 1240 roku przez hordy Batu – chana. Taki sam los spotkał także pierwszy, staroruski monaster św. Michała oraz sąsiadującą z nim cerkiew Trzech Świętych zbudowane w najwyższym punkcie Włodzimierskiej Górki nad Dnieprem na początku XI wieku.

Ocalały tylko – i to częściowo – Sobór Sofijski i Złota Brama, zaś poza grodem odległe o kilka kilometrów od niego cerkiew Kiriłłowska – św. Cyryla o której napiszę w kolejnym reportażu oraz fragmenty cerkwi Spasa – Zbawiciela na Berestowie i Ławry Pieczerskiej którym poświęciłem już reportaż.
Po tych straszliwych zniszczeniach i wyludnieniu, Kijów niemal opustoszał na blisko dwa wieki. Odradzać się zaczął już w granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego, a rozwijać w Rzeczypospolitej Trojga Narodów.

A na początku XVIII w. zbudowano na nowo monaster i Sobór Michajłowski o siedmiu pokrytych złotem kopułach, dzwonnicę, refektarz ( Trapezna ) z cerkwią na miejscu drewnianego oraz korpusy mieszkalne dla mnichów.
Ten wspaniały zespół architektoniczny, z cennymi mozaikami, freskami, ikonostasem i ikonami, padł ofiarą bolszewickiego barbarzyństwa w końcu lat 30-tych XX wieku.

Najpierw zburzono wspomnianą cerkiew i na jej miejscu wzniesiono monumentalny półokrągły gmach. Przewidziany na siedzibę Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy. Nie do przyjęcia było więc sąsiedztwo z nią zabytkowego, tak pięknego klasztoru.
Na jego miejscu miał zresztą powstać drugi, bliźniaczy budynek zamykający półpierścieniem plac. Między nimi zaś, mniej więcej w miejscu górnej stacji kolejki górskiej – finikulora – łączącej tę część miasta z placem Pocztowym na Podole, zamierzano postawić gigantyczny pomnik Lenina.

Ocalała tylko niewielka, sąsiadująca z nim Trapezna – wspomniany już Refektarz z cerkwią kryte gontem, zamieniony następnie na biura i magazyny. Stalinowskie czystki, bardzo krwawe na Ukrainie, a następnie wojna, zmieniły te plany.
Zaprojektowany kompleks nie powstał również po wojnie. Były ważniejsze sprawy w odbudowie zrujnowanego miasta. W wybudowanym w 1935 roku gmaszysku siedzibę otrzymał Komitet Centralny Komsomołu Ukrainy. A po uzyskaniu przez kraj niepodległości mieści się w nim Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Przepięknie wygląda on zarówno z perspektywy placu Sofijskiego, z bliska z placu Michajłowskiego z którego do wnętrza otoczonego niemal ze wszystkich stron budynkami i murami wchodzi się przez bramę w dzwonnicy.
A także z dziedzińca, zwłaszcza zaś z wieży dzwonnicy. Sobór odbudowano i ozdobiono pieczołowicie według, sporządzonej na szczęście przed wysadzeniem go, dokumentacji. Przy jego prawym narożniku stanęła niedawno duża, brązowa figura Chrystusa z krzyżem.
Wcześniej, koło studni, inna – klęczącego. Odnowiono refektarz, kaplicę, przypominającą ją, pokrytą dachem z wieżyczką studnię. Podobnie – i zagospodarowano – budynki klasztorne. Ustawiono kilka innych rzeźb oraz wielki głaz z wykutą w kamieniu ikoną Matki Bożej, a poniżej i obok także pogańskich bóstw.

I jest to obecnie jeden z najczęściej odwiedzanych przez turystów obiektów w Kijowie. Podobnie jak kilka innych znajdujących się w pobliżu przy ulicy Wołodymirśkoj.
Wspomniałem już o fundamentach pałacu książęcego oraz cerkwi Dziesięcinnej. O miejscu w którym stała siedziba władcy Rusi Kijowskiej, przypomina żelazna tablica na murze otaczającym fundamenty tej cerkwi oraz zabytkową, kilkusetletnią lipę.

Obok niej przez dziesięciolecia można było oglądać zachowane fundamenty cerkwi. Jej nazwa pochodzi od dziesięciny, czyli dziesiątej części dochodów jej fundatora, a zarazem chrzciciela Rusi i późniejszego prawosławnego świętego Włodzimierza I Wielkiego.
Takie bowiem środki przeznaczył na jej budowę w latach 989 – 996 oraz późniejsze utrzymanie. Była to pierwsza świątynia chrześcijańska wzniesiona w grodzie na Górze Starokijowskiej.

Kamienna Diestaynna cerkwa była podobno wspaniałą, imponującą na owe czasy budowlą, która zaćmiła – i o to też chyba chodziło – wszystkie dawne pogańskie miejsca kultu. Jak naprawdę wyglądała nie wiadomo pomimo zachowanych fundamentów, gdyż została doszczętnie zniszczona w 1240 r. podczas najazdu Batu-chana.
Chociaż na pewno była w znanym z zachowanych, niewiele młodszych od niej świątyń prawosławnych w stylu bizantyjsko – ruskim. Później, w XVII i XIX w. powstały na jej miejscu następne cerkwie, ale też nie zachowały się. Zresztą i obecnie w pobliżu tych fundamentów stoi i jest czynna prowizoryczna, drewniana.
Kilka lat temu podjęta została decyzja o odbudowie tej pierwszej, historycznej. Teren otoczono wysokim płotem, ale będąc w tym miejscu ostatnio w końcu sierpnia nie zauważyłem, tak jak i w poprzednich latach, aby coś się za nim działo.

Pod jej ścianami ustawiono kamienne figury pogańskich bożków nie tylko ruskich, ale i połowieckich. Wewnątrz jest ciekawa ekspozycja na temat prehistorii i historii ziem ukraińskich z mocno wyeksponowanym okresem kozaczyzny.
Ale także okresu rewolucji, wojny domowej oraz II wojny światowej nazywanej tu, tak jak uprzednio, Wielką Ojczyźnianą. Zwiedzić to muzeum jednak warto. W pobliżu, chyba nie dalej niż 100 metrów, stoi kolejna ze słynnych kijowskich świątyń – Andrijiwśka cerkwa – cerkiew św. Andrzeja.

Wzniesiona w latach 1747 – 1753 przez sławnego z licznych budowli w Petersburgu, nadwornego architekta pochodzenia włoskiego, Bartolomea Francesco Rastrellego. Z inicjatywy zresztą samej carycy Elżbiety Pietrownej. Przy tym w miejscu szczególnym.
Na szczycie zamykającym od północnego zachodu masyw Góry Starokijowskiej – Andriiwśkoj Horki, wzgórzu św. Andrzeja. Na którym według legendy zapisanej w sławnej staroruskiej kronice „Powiesti wremiennych let” miał głosić Słowo Boże apostoł Andrzej przebywający na Rusi.
Przy czym ze względu na niestabilność gruntu – lesowego wzgórza nad urwiskiem – tego miejsca, zbudowana na wysokim cokole i głęboko wbitych pod nim słupach. Zapewnia jej to znakomitą widoczność nawet ze sporej odległości i z wielu miejsc. Zwłaszcza z Podołu oraz z drugiej strony Dniepru.

Wnętrze cerkwi od lat będącej tylko muzeum a nie obiektem sakralnym, jest niewielkie, ale przebogate. Jego ściany i sklepienia pokryte są freskami o pełni ich późnobarokowego bogactwa i tematyki. Przepięknie rzeźbiony w drewnie i złocony jest ikonostas.
Uwagę zwracają także obrazy. Zarówno „Ostatnia wieczerza” O. Antropowa z połowy XVIII w, jak i XIX – wiecznych malarzy ukraińskich. W ciągu już ponad półwiecza jak ją pamiętam, kilkakrotnie przechodziła renowacje, malowanie z zewnątrz, umacnianie fundamentów.
Od ubiegłego roku to ostatnie bardzo gruntowne. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem to wzgórze od strony alei parkowej i urwiska wcześniej porośnięte starymi drzewami i krzewami, dosłownie „ogolone” do samej ziemi, krzyknąłem nawet do będących ze mną na Jarmarku Andrzejewskim przyjaciół: jaki barbarzyńca na to pozwolił!

W pobliżu cerkwi św. Andrzeja, na placyku – styku ulic: Dziesiatynnej, Wołodymirskiej i Andrejewskiego Uzwizu ( Zjazdu ) uwagę zwraca uliczna brązowa rzeźba kawalera klęczącego u stóp panny, obojga w strojach z przełomu XIX i XX w.
Są to bohaterowie sztuki Mychajła Staryćkogo „Za dwumja zajcami” – Pronia Prokopowa i Swyryd Hołochwastow. A obok cerkiewnych schodów rozpoczyna się jedna z najsłynniejszych kijowskich ulic, wspomniany już Andrijiwśkyj Uzwiz opadający ostro w dół ku Podołowi.
Z jezdnią brukowaną kocimi łbami, ciągle nierównymi chodnikami, dziurami po nieistniejących domach oraz podwórkami. A zarazem ukochane miejsce bohemy, niezliczonych galerii sztuki, paru muzeów, licznych kawiarenek, barów, restauracji.

Stoi też m.in. kilkupiętrowy dom o dziwacznej jak na Kijów architekturze, zbudowany na początku XX wieku i nazywany trochę ironicznie Zamkiem Ryszarda Lwie Serce. Jest wejście na pobliską Górę Zamkową zwaną też od wieków Chorowicą na cześć jednego z czworga legendarnych założycieli Kijowa.
Codziennie w górnej części Uzwizu sprzedają swoje prace malarze, rzeźbiarze, ceramicy, wytwórcy biżuterii, pamiątek itp. A dwa razy do roku: w ostatni weekend maja z okazji Dnia Kijowa oraz weekend najbliższy dnia 24 sierpnia – Dnia Niepodległości, ulica ta i fragment Włodzimierskiej aż do Wełykoj Żytomirśkoj zamieniają się w ogromny jarmark sztuki i nie tylko. Największy – zwłaszcza majowy, najbarwniejszy i najciekawszy jakie znam w Europie.
Zdjęcia autora