
Jest ono, wraz z regionem, ważnym centrum buddyzmu, w którym żyje blisko 60% wszystkich birmańskich mnichów. Założył je, przenosząc do niego w 1857 roku stolicę z odległej o 11 km na południe Amarapurny, przedostatni król Birmy Mindon Min.
Decyzję tę podjął on po wróżbie nadwornych astrologów. Którzy – dodam – oraz wróżbici, nadal odgrywają istotną rolę w życiu Birmańczyków.
Nie bez znaczenia w tym przypadku była również legenda mówiąca o tym, że Siddhartha Gautama Budda, który podobno podczas pobytu na górującym nad tym miejscem Wzgórzu Manadalaj wygłosił proroctwo, że u jego stóp w 2400 roku (buddyjskim, tj. 1857 wg. naszego kalendarza) powstanie wspaniałe miasto.

Nazwano ją Złotym Miastem, zbudowano na planie kwadratu o bokach blisko 2 km długości zorientowanych na 4 strony świata. Otoczono wysokimi, ceglanymi murami z basztami w narożnikach, wieżami strażniczymi co kilkaset metrów oraz 12 bramami prowadzącymi – po 3 w każdym kierunku – na wschód, zachód, północ i południe.

Mniej więcej w takiej samej odległości na osi wschód – zachód od granic z Chinami i Laosem oraz Indiami i Bangladeszem. Ponieważ drogi są tu podłe, najszybciej i najwygodniej do Mandalaj dostać się można samolotem. Lotem bezpośrednim w ciągu 45 minut. Tyle, że takich lotów jest niewiele. Konkurujące ze sobą linie lotnicze w walce o pasażerów robią bowiem międzylądowania.
W zależności od rejsu bywają one w nowej, od 2005 roku, stolicy Birmy – Myanmaru Nay Pyi Taw, w Heho w pobliżu sławnego jeziora Inle, w Paganie i innych miastach. Zaś sama podróż powietrzna jest, o czym miałem okazję szybko przekonać się, jest równie egzotyczna jak ten kraj.

Licząc także międzylądowania, co najmniej kilkanaście startów i lądowań. Pasażerowie otrzymują oczywiście karty pokładowe i kwity bagażowe, ale do ich ubrań przyklejane są także nalepki linii, którą lecą. Ułatwia to personelowi lotniska i załodze samolotu orientację, czy ktoś nie pomylił linii.

Na krótki spacer pieszo aż do jego schodów. Na pokładzie kończy się jednak egzotyka. Samoloty są sprawne, wygodne, personel po azjatycku bardzo uprzejmy. Nawet podczas najkrótszego lotu – odbyłem także 20-25 minutowe, gdyż podróż lądem nawet między niezbyt odległymi miejscowościami zajęłaby, ze względu na stan dróg, parę godzin – podróżni częstowani są jakimś napojem, orzeszkami bądź czymś innym do przegryzienia.

Po drodze mijamy liczne stupy. Pojedyncze, ale także w grupach po kilka – kilkanaście w jednym miejscu. Wystarczy parę chat, aby w pobliżu było jakieś miejsce kultu. Stupy stoją także wśród pól. Jeżeli nie pokryte złotem, to pomalowane złotą farbą, lub białe. Zadbane stanowią kontrast między nierzadko skrajnie ubogimi siedliskami ludzi.

Przejeżdżamy przez wioski i małe osady. Mijamy posągi smoków, przydrożne bazarki, dwukołowe wozy ciągnięte przez konie, motocyklistów. Im bliżej miasta, tym więcej sklepowych szyldów również po angielsku. Na przedmieściach widzę ładne, zadbane osiedle jednopiętrowych domów. W Mandalaj uwagę zwracają nieprawdopodobnie przeładowane samochody.

Miasto, poza kilkoma historycznymi trasami, ma nowoczesny układ tworzących szachownicę, przecinających się pod kątem prostym numerowanych ulic i alei. Wytyczonych ze wschodu na zachód i z północy na południe. Na planie centrum miasta doliczyłem się ponad 20 hoteli, wielu restauracji i kawiarni, biur podróży i większych sklepów.

Najmłodsza królewska stolica Birmy była nią jednak tylko niespełna 30 lat. W roku 1885 ostatni koronowany władca, król Thibaw Min oddał miasto i państwo brytyjskim kolonizatorom. A ci na wszelki wypadek zesłali go do Indii. Zabrał jednak ze sobą m.in. jeden z 9 tronów, wspaniałe dzieło birmańskiego snycerstwa.
K
tóry dzięki temu ocalał i stanowi dziś, po „repatriacji” , obok innych cennych eksponatów, jedną z pereł Muzeum Narodowego w Rangunie. Bo „Złote Miasto” nie przetrwało II wojny światowej. Okupowane, wraz z krajem, przez Japończyków, spłonęło w marcu 1945 roku podczas walk z aliantami.

Pałac zbudowany z drewna tekowego odpornego na wodę i robactwo oraz inne budowle, a także ich wnętrza, meble, dzieła sztuki itp. płonęły jak zapałki. Z zespołu tego ocalały tylko mury i baszty obronne oraz jedna, historyczna i piękna budowla przeniesiona po śmierci króla Mindon Mina na zewnątrz murów obronnych i zamieniona w klasztor.
To Szwe Nan Da Daw, obecnie najpiękniejszy zabytek starej drewnianej architektury birmańskiej w mieście. Stojący obok zrekonstruowanego po pożarze w 1890 roku Atumashi Kyaung – „Niezrównanego Klasztoru”.

Przed wejściem do niego stoją dwie makiety armat z autentycznymi starymi lufami, na ogromnych, chyba betonowych, pomalowanych na biało kołach i lawetach. Ich tandetny wygład aż odrzuca. Najważniejszą budowlą pałacu była i jest nadal wielka Sala Tronowa zbudowana w samym środku pałacowego kwadrata, w której władcy udzielali audiencji.
Przypominają o tym dwie, dosyć kiczowate kukły króla i królowej siedzących na podwyższeniu. Wyposażenie tego i innych obiektów jest ubogie. Oryginalne spłonęło, odbudowano tylko same gmachy. Ale teren pałacowy jest zadbany. Troszczy się o to cała grupa kobiet. Zaś rzemieślnicy dokonują na bieżąco napraw i odnowień.

A także na miasto oraz odległe w linii prostej o około 2 km i wznoszące się 240 metrów ponad poziom miasta, Wzgórze Mandalaj oraz rozmieszczone na nim o raz jego zboczach klasztory, pagody i stupy. To nie jedyne w Mandalaj cenne i warte zobaczenia obiekty sakralne. Ale o nich napiszę osobno.
Zdjęcia autora