
Opierając się na skale zachowuje jednak, pomimo ruchów tektonicznych, równowagę zapewne od milionów lat. Utrzymując także, od wieków, wzniesioną na nim stupę.
Mimo dwukrotnych badań naukowych w 1980 i 2001 roku nie udało się znaleźć odpowiedzi jakim cudem. Czyżby rzeczywiście dlatego, że gdy budowano tę stupę w XI wieku, oparto ją precyzyjnie na włosie Buddy? Złota Skała Kyaikhtiyo oraz cały zespół budowli sanktuarium na tym wzgórzu o wysokości około 1200 m n.p.m. należy do najświętszych miejsc birmańskiego buddyzmu.

Kyaikhtiyo znajduje się w stanie Mon, na terenie byłego królestwa Mon w południowo – wschodniej Birmie – Myanmarze. W odległości niespełna 130 km w linii prostej od Rangunu, do niedawna stolicy kraju. I na dosyć wąskim pasie górzystego lądu między Morzem Andamańskim – fragmentem Oceanu Indyjskiego i Tajlandią.

Ale podczas krótkiej przerwy w niej mogliśmy zobaczyć w jaki sposób buddyści spełniają dobre uczynki. Których suma daje im – według wiary w reinkarnację po śmierci – szansę na lepsze wcielenie. Jednym z takich dobrych uczynków jest wykupienie za niewielką kwotę ptaszka z klatek noszonych przez dziewczęta i chłopców oraz wypuszczenie go na wolność.

Trzymając się ich, gdy miejsca przy burcie zajęli bardziej przedsiębiorczy i doświadczeni w tego rodzaju transporcie podróżni, lub zdobyte wcześniej odstąpiło się którejś z kobiet. Kierowcy tą krótką, nawet nie 10-kilometrową drogą, ale o pełnej dziur i wykrotów nawierzchni, a ponadto bardzo stromą, z licznymi ostrymi zakrętami, pędzą jak szaleni.

Chociaż dowożeni są na nią miejscowi pielgrzymi. Podobno chodzi o bezpieczeństwo, gdyż w przeszłości zdarzyło się kilka nieszczęśliwych wypadków z ofiarami. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że jest to sposób na umożliwienie zarobku mieszkańcom wioski. Dalsza droga w górę, równie kręta, to bowiem dosyć ostre podejście. Od 45 minut do godziny marszu.
]
Kto nie ma na to siły lub ochoty, może zostać wniesiony przez czterech osiłków za 10 dolarów. A bagaż w koszach na plecach i głowach kobiet. Chętnych do pielgrzymowania w ten sposób jest jednak o wiele mniej, niż tragarzy. Pielgrzymi tradycyjnie chodzą przecież pieszo. A i wśród turystów inwalidzi oraz ludzie starzy oraz słabi trafiają się rzadko.

Przy drodze jest zresztą sporo miejsc w których można usiąść i odpocząć, napić się czegoś bądź zjeść. Na górze okazuje się, że do dyspozycji pielgrzymów, a zwłaszcza turystów, są skromne hoteliki oraz jadłodajnie. Powstaje ich coraz więcej, gdyż warto tu spędzić noc aby nie tylko zobaczyć sławną skałę, stupę i sanktuarium w różnym oświetleniu, ale również zachód i wschód słońca.

Za nimi jest brama – arka i zaczyna się sanktuarium. Już po schodach chodzić można wyłącznie boso. Rozszerzający się, płaski wierzchołek wzgórza pokryty jest idealnie dopasowanymi, gładkimi, marmurowymi płytami. W kompleksie sanktuarium są pagody, stupy, pawilony z salami modłów i medytacji, kolumny, kapliczki.

I robi ona wrażenie, zwłaszcza w promieniach słońca. W pobliżu, w kępie drzew na niewielkim wzgórku, stoją posągi i posażki Buddy. A także zdobione rzeźbami złotych ptaków kolumny zakończone na górze podobnie jak stupy, z poruszającymi się pod wpływem ruchów powietrza dzwoneczkami. Ze wzgórza są zejścia kamiennymi schodami także na inne strony świata.
A w ich pobliżu sklepy i stragany z pamiątkami i różnymi towarami spożywczymi i przemysłowymi, jadłodajnie i kolejne pomieszczenia dla pątników. Moją uwagę zwróciły tutejsze motyle.
W kolorze beżowym, liczne, wielkości niemal męskiej dłoni. Im bliżej zmierzchu, tym więcej przybywa pątników, a wśród nich również mnichów. Pożegnają zachodzące słońce, powitają o świcie jego wschód.

Coraz ciemniejsze słońce przebija się przez rzadkie obłoki długimi promieniami. Wspaniale oświetla cieniutką wstęgę rzeki Thanlwin, wydłuża cienie. Aby po chwili skryć się w dalekich chmurach niemal na wysokości ziemi. Powoli zapalają się światła, lampki i świece. Zaczynają się nocne modły i medytacje.
Rano, w odmiennym oświetleniu, zarówno skała, stupa, jak i budowle zespołu sanktuarium, a także usytuowane na zboczach góry lub sąsiednich wzgórzach, wyglądają inaczej.

Po drodze zatrzymujemy się na krótko w wiosce rybackiej. Na ogromnych drewnianych pomostach zbudowanych na palach na brzegu rzeczki suszą się niezliczone ryby. W cieniu drzew kobiety czyszczą najświeższy połów, noszą koszami i wykładają pod palące promienie słońca. Przydrożne sklepiki i kramy zawalone są już gotowymi do sprzedaży suszonymi rybami.

Stosuję się bowiem do zasady: jeżeli jesz coś w krajach trzeciej kategorii czystości na bazarach lub w przydrożnej gastronomii, to tylko świeżo zdjęte z ognia…
Zdjęcia autora