SKARBY KIJOWA: MIEJSCA ŚWIĘTE I TRAGICZNE

Gdy jedzie się trolejbusem z Majdanu Nezałeżnosti przez Łukianiwkę i Tatarkę w kierunku Kureniwki, zaraz po stromym zjeździe Podilśkym Uzwizem do ulicy Frunzego wyłania się po lewej stronie stadion Spartaka.
 
To rejon dotknięty największą, ukrywaną przed światem przez dziesięciolecia, tragedią w powojennej historii Kijowa. Ale o tym za chwilę. Zaś ponad konarami drzew porastających wzgórze nad tym stadionem można dostrzec pięć kopuł cerkwi.
 
 
Mało ciekawych na pierwszy rzut oka. Pokrytych bowiem zieloną farbą, nie zaś tak charakterystycznym dla tutejszych świątyń złotem. Zwieńczają one jednak jeden z najwspanialszych zabytków Rusi Kijowskiej, Kiriłłiwśką cerkwę – Cerkiew św. Cyryla. Jedną z trzech, obok Soboru Sofijskiego i cerkwi Spasa – Zbawiciela na Berestowie, która nie uległa zniszczeniu podczas tragicznego w skutkach dla miasta najazdu mongolskich hord Batu–chana w 1240 roku.
 
Rzadko odwiedzaną przez zagranicznych turystów, gdyż stoi kilka kilometrów od centrum Kijowa, w mało atrakcyjnym jego rejonie. O ile nie ma się własnego środka transportu, dojechać do niej można albo wspomnianym trolejbusem linii 18, a następnie przejść pod wiaduktem i wspiąć się na wzgórze, albo dotrzeć pod nią innym trolejbusem lub marszrutką – zbiorową taksówką, spod stacji metro Dorohożyczy linii Boryspilsko – Syreckiej.
 
Tę kamienną cerkiew, a ściślej sobór monasteru oraz klasztor zbudowano w I połowie XII wieku po zajęciu Kijowa w 1139 roku przez księcia czernihowskiego Wsiewołoda Olgowicza. Został on w niej pochowany, a wdowa po nim przekształciła świątynię w nekropolię tej linii książąt czernihowskich.
 
Klasztor działał aż do jego kasacji w 1786 r., kiedy to jego budynki przeznaczono na szpital, czynny, wraz z innymi służbami medycznymi, dotychczas. I chociaż obecny zewnętrzny widok cerkwi, po jej przebudowie w XVII w. w stylu ukraińskiego baroku, zmienił się w ciągu już blisko 900 lat, we wnętrzach zachowały się autentyczne, XII – wieczne freski.
 
Łącznie prawie 800 m kw. ! Szczególnie cenny jest cykl scen z życia św. Cyryla, jednego z dwu, obok jego brata Metodego, najsławniejszych apostołów Słowian. Są też freski o starotestamentowej tematyce biblijnej, m.in. Mojżesza oraz sceny z życia Jezusa i Maryi. Oprócz malowideł staroruskich, ściany, kolumny, strop i chór świątyni pokrywają także malowidła olejne z późniejszych epok.
 
Z okresu barokowej przebudowy, jak również z końca XIX wieku. Te ostanie są dziełem jednego z najwybitniejszych malarzy rosyjskich, przy czym pochodzenia polskiego, Michała Wrubla ( 1856 – 1910 ). Spod jego pędzla wyszły też cztery tutejsze ikony umieszczone w kamiennym ikonostasie – to rzadkość, zwykle są one rzeźbione w drewnie i przeważnie złocone.
 
A także – dodam – wiele fresków w Soborze Włodzimierskim w centrum Kijowa i innych świątyniach oraz obrazów będących chlubą m.in. Galerii Tretiakowskiej w Moskwie. Cerkiew Kiriłłiwśką przed laty zamieniono w muzeum i pozostaje nim nadal, chociaż niekiedy, z okazji wielkich świąt prawosławnych, odprawiane są w niej msze.
 
Dodam, że zachował się w niej również kamienny ikonostas. Muzealny charakter świątyni uniemożliwia praktycznie fotografowanie jej wnętrz, chociaż jedno zdjęcie, fresku „Mojżesz”, zdołałem zrobić, oczywiście bez flesza i zamieszczam je. Nie ma też warunków aby cerkiew sfotografować z zewnątrz. Stoi bowiem na wzgórzu, otoczona dosyć gęsto wysokimi drzewami.
 
W jej sąsiedztwie znajdują się dwa miejsca związane z największymi tragediami miasta i jego mieszkańców w XX wieku. Babi Jar i Kureniowka. Na zachód i południe od tej zabytkowej cerkwi rozciągają się tereny zielone: Repjachiw Jar oraz Uroczysko Babyn Jar. A w tym drugim jest miejsce martyrologii od 100 do 200 tysięcy (!) – szacunki są różne – ofiar stalinowskiego i hitlerowskiego terroru.
 
Już w latach 30-tych XX wieku zbrodniarze z NKWD grzebali w Babim Jarze swoje ofiary. Chociaż ich głównym miejscem pochówków był od 1936 r. las w Bykowni, około 5 km od krańcowej stacji metra Lisowa, w pobliżu szosy do miasta Browary. Reportaż z niej opublikowałem w lecie ub. roku i jest on nadal do przeczytania.
 
Tam trafiły ofiary czystek stalinowskich lat 1936–1939, likwidacji Polaków z Żytomierszczyzny oraz część zamordowanych polskich oficerów z Ukraińskiej Listy Katyńskiej.
 
W Babim Jarze hitlerowcy rozstrzelali jesienią 1941 roku kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Przede wszystkim Żydów, ale również Polaków, Rosjan, Ukraińców i innych narodowości.
 
Następnie zorganizowali tam obóz zagłady, tzw. Obóz Syrecki – od nazwy pobliskiej dzielnicy Kijowa. Więziono w nim – i likwidowano – komunistów, uczestników ruchu oporu i jeńców wojennych. W roku 1943, po klęsce stalingradzkiej i odwróceniu się karty wojny, Niemcy zacierali ślady swoich zbrodni wykopując, rękoma więźniów, a następnie paląc zwłoki ofiar.
 
Mimo takiej skali zbrodni, po wojnie miejsce to nie od razy stało się szerzej znane. Przede wszystkim dlatego, że spoczywały w nim ofiary zbrodni nie tylko niemieckich, ale i sowieckich. Nie bez znaczenia był też antysemityzm przynajmniej części ówczesnych „elit” politycznych. Były nawet próby zatarcia w ogóle śladu po tym miejscu – parę szczegółów za chwilę przy okazji innej tutejszej tragedii – ale skończyło się na przekształceniu tego terenu w park.
 
W 1966 roku stanął tu pamiątkowy obelisk, później pomniki: Menory, Ofiar Dzieci i kilka innych. Jest to nadal miejsce mroczne, ponure, odwiedzane – może poza okolicznymi mieszkańcami korzystającymi z tego parku – rzadko.
 
Na jego skraju, tuż przy ulicy Oleny Telihy, od pięciu lat stoi pamiątkowa tablica poświęcona ofiarom innej tragedii – Apokalipsy Kureniowki. Doszło do niej w roku 1961, już po ujawniającym zbrodnie Stalina XX Zjeździe KPZR i chruszczowowskiej „Odwilży”.
 
Ale została tak utajniona, że przez ponad 40 lat, również w Niepodległej Ukrainie (!!!) i w 3 – milionowym mieście, niewiele osób o niej wiedziało. A kto wiedział – milczał.
 
O tym, że miała miejsce jakaś tragedia, że „coś, gdzieś, kogoś” zalała woda, dowiedziałem się dosyć szybko, chociaż z trzecich ust, gdy listy wysyłane do Kijowa do znajomych z czasów studenckich wracały z dopiskiem „nie ma takiego adresu”. Podczas pobytów nad Dnieprem w końcu lat 60-tych, też nie zdołałem niczego dowiedzieć się o tym „potopie”, zwłaszcza, że nie był to przyjazd urlopowy i wolnego czasu praktycznie nie miałem.
 
A pytani ludzie chyba rzeczywiście niczego o tej tragedii nie wiedzieli. Ani razu nie natrafiłem na jej temat również w ciągu ponad 6-letniej pracy korespondenta prasy polskiej w Kijowie, chociaż Tragedia Kureniowska pochłonęła więcej ofiar niż awaria elektrowni atomowej w Czarnobylu.
 
Gromem z jasnego nieba stał się więc dla mnie program jednej z ukraińskich rozgłośni radiowych w marcu 2004 roku, w którym świadkowie tamtego wydarzenia oraz badający je naukowcy opowiedzieli, co się wówczas w Kijowie wydarzyło.
 
Oto, w ogromnym skrócie, najważniejsze przedstawione w niej fakty. Przyczyną kureniowskiej tragedii stały się wcześniejsze próby zatarcia „niemiłego wspomnienia”, jakim były zbrodnie popełnione w Babim Jarze. Konkretnie – zasypania go oraz wypełnienia wodą.
 
W tamtejszej okolicy znajdowały się dwie cegielnie pracujące na potrzeby budownictwa, przede wszystkim na Masywie Syreckim. Produkowały one nie tylko cegły, ale i mnóstwo odpadów.
 
Postanowiono nie wywozić ich na wysypisko za miastem, lecz przedzielić fragment Babiego Jaru, który miał w tym miejscu 30 m głębokości, 25 metrowej wysokości ziemnym wałem – zamiast solidną, betonową zaporą. I do tak utworzonego zbiornika o powierzchni około hektara odprowadzano brudną, poprodukcyjną pulpę.
 
Która, według założeń, częściowo miała wsiąkać w grunt, a reszta być odprowadzana, lub kamienieć jak beton. Ale w pulpie tej było mnóstwo cząsteczek gliny, która stworzyła nieprzepuszczalną warstwę podłoża. Woda zamiast z prędkością 5 m sześc./sek., wypływała z tego zbiornika w tempie 0,6 m sześc./sek.
 
W ciągu 10 lat eksploatacji wpłynęło do niego, jak później obliczono, prawie 3,2 mln m sześc. płynnej mazi. Pod jej naporem w wale ziemnym pojawiły się z czasem przecieki doraźnie zasypywane przez dozorców, a lekceważone przez „naczalstwo”.
 
Na początku marca 1961 roku, gdy pulpa zaczęła przelewać się przez zaporę także górą, ludzie próbowali zaalarmować ówczesnego mera, ale przepędził on petentów. Przedstawić mu sytuację udało się dopiero 7 marca miejscowej geolog, jednej z późniejszych ofiar tragedii.
 
Ostrzegła, że jeżeli nie zostaną natychmiast podjęte działania to 11, a najpóźniej 12 marca dojdzie do katastrofy. Ale władze miały „poważniejsze” problemy na głowie. 8 marca Dzień Kobiet, zaś 10 marca szczyt, organizowanych z niebywałym rozmachem, obchodów 100. rocznicy śmierci największego ukraińskiego poety Tarasa Szewczenki.
 
11 marca tama pękła. Ruszyła lawina śmierci. Jak później obliczono – ponad 600 tys. m sześc. najpierw wody, a następnie błota i mułu runęło na niżej położone tereny. Pierwsza fala miała 14 m wysokości, około 60 m szerokości, sunęła z prędkością 5 m/sek. zmiatając wszystko po drodze. Burzyła i przewracała domy, dwuczłonowy nabity ludźmi tramwaj, którego pasażerowie nie mieli żadnej szansy wydostania się z błota.
 
Podobnie jak kierowcy wywrotek zalewanych łącznie z dachami, o samochodach osobowych nie wspominając. Zginęły dwie grupy przedszkolaków, a także sporo gapiów, którzy wdrapali się na płot stadionu aby popatrzyć jak wali woda.
 
Wśród ofiar byli strażacy, pracownicy pogotowia technicznego i energetycznego oraz służb ruchu. A także przypadkowi ratownicy. Bo milicja, którą zaalarmowano już o 5 rano, „nie zdążyła” ewakuować ludzi i zabezpieczyć terenu katastrofy. Gdyby nie stadion, który przyjął pierwsze uderzenie wody i błota, zniszczeń oraz ofiar byłoby o wiele więcej.
 
Ale i tak szacuje się, że śmierć poniosło od 1,5 do 2 tys. ludzi. Główna fala lawiny błota spadła na pobliską zajezdnię tramwajową i zakłady naprawcze. Ich potężne, ponad metrowej grubości mury z początku wieku, rozsypywały się jak domki z piasku. Pobliskie domy zalane zostały do piętra. Relacje naocznych świadków oraz ratowników były wstrząsające. Ale władze postanowiły… ukryć tę tragedię.
 
Natychmiast wprowadzono zakaz przelotów samolotów nad miastem, aby z góry nie można było zobaczyć skutków błotnej lawiny. Miejsce Kureniowskiej Apokalipsy oczyszczano, zwłaszcza przywracając przejezdność ważnej arterii – ul. Frunzego, spychaczami. Nie zwracając uwagi, że razem z błotem spod maszyn wypadały ręce, nogi, a nawet całe zwłoki ludzi.
 
Ładowano je na wywrotki wywożono do zasypywanego fragmentu Babiego Jaru. Nie sporządzano prawdziwych aktów zgonu. W kostnicach trupy układano jak sągi drewna. Fałszowano i niszczono dokumenty. Z archiwów zniknęły dokumenty stanu cywilnego z okresu ponad miesiąca poczynając od 13 marca.
 
Podobnie na kijowskich cmentarzach. A później na miejscu tragedii zbudowano trzy 8 – piętrowe budynki mieszkalne, których lokatorzy chyba nadal nie wiedzą nad czym mieszkają. Przez ponad cztery dziesięciolecia prawda o kureniowskiej tragedii była ukrywana. Trochę w tym pomógł… lot Jurija Gagarina w Kosmos 12 kwietnia 1961 r., euforia po którym przyćmiła inne sprawy.
 
Nawet tak wielki dramat. Obecnie przypomina go wspomniana tablica pamiątkowa, postawiona zresztą w jego 45 rocznicę nie przez władze, lecz jedną z partii. Niewielki obelisk stoi także w miejscu kataklizmu obok zajezdni tramwajowej. Są na niej nazwiska byłych pracowników, których pochłonął tamten żywioł. W Kijowie, mieście wspaniałych zabytków i złotych kopuł, są więc i takie miejsca jak Babi Jar oraz Kureniowka. Czy mogą one jednak zainteresować turystów?
 
Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top