Ten kto wymyślił pruski mur, musiał lubić wzór w kratkę. Budowniczowie w Quedlinburgu ukochali go szczególnie.
Znaleźć tu można ponad1300 kamienic poprzedzielanych drewnianymi belkami – wszystkie wpisane na listę UNESCO. Wzgórze zamkowe widoczne jest z daleka.
Górują nad nim dwie wieże kolegiaty świętego Serwacego. Wspinamy się tam wędrując wąskimi uliczkami.
W całym starym mieście prowadzone są prace kanalizacyjne, bo podobno pod zamek podchodzi woda.
Mimo koparek, dziur i rur miasto wygląda uroczo, trzeba tylko głowę podnosić nieco do góry, by podziwiać quedlinburskie kamienice.
A do podziwiania jest ich naprawdę wiele, bo ponad 1300. Każdy z domów o zabudowie szachulcowej jest inny. Ma inny kolor i wzór impregnowanych desek. Zabudowa szachulcowa zwana także pruskim murem to rodzaj ściany szkieletowej wypełnionej murem z cegły, gruzu, czasami gliny i trzciny. Dobrze widoczna drewniana konstrukcja, często impregnowana, bywa zazwyczaj elementem dekoracyjnym. Najstarsze kamienice powstały tu na początku XVI wieku. Większość – w wiekach XVII i XVIII.
Na wzgórze zamkowe wchodzimy przez łukowe wejście. Najpierw udajemy się na taras widokowy, z którego wydaje się, że Quedlinburg jest miastem o kolorze czerwonym. Z góry oglądamy dachy, które zbudowane są z czerwonej dachówki. Nad nimi unoszą się strzeliste wieże kościołów, na przykład św. Błażeja czy św. Benedykta.
Modlitwa z organową muzyką
Potem ruszamy do położonego na wzgórzu najstarszego kościoła – romańskiej kolegiaty pod wezwaniem św. Serwacego, położonego tuż przy zamku Henryka I Ptasznika. Pierwsza świątynia powstała tu na początku XII wieku. Mamy szczęście – w kolegiacie odbywa się protestancka modlitwa, w której możemy uczestniczyć. Trwa zaledwie 15 minut. Najpierw gra wirtuoz – organista, potem pastor mówi o miłości i tolerancji.
Mam czas na rozejrzenie się po surowym wnętrzu, w którym jedynymi ozdobami są głowice kolumn i fryzy w nawie głównej. W kolegiacie spoczywają szczątki Henryka I i jego żony Matyldy. Można też obejrzeć płyty nagrobne matek przełożonych miejscowego klasztoru dla kobiet. W Muzeum Zamkowym można zapoznać się z historią wzgórza, pooglądać eksponaty, także te pochodzące z epoki brązu, podpatrzyć, jak żyli i mieszkali mieszczanie w XVII i XVIII wieku.
Ocalała starówka
W Rynku dominuje wczesnogotycki Ratusz, otoczony kilkusetletnimi kamienicami. Można zobaczyć, jak wygląda herb miasta z orłem i psem Quedelem – symbolem wierności i czujności. Figura Rolanda dokumentuje fakt przystąpienia Quedlinburga do Hanzy i symbolizuje swobodę handlu. Cudowne stare miasto wcale nie musiało cieszyć naszych oczu.
Dlaczego? Gdy Quedlinburg znalazł się w Niemieckiej Republice Demokratycznej, dysydenci postanowili wyburzyć historyczne centrum, a w miejsce zabytkowych kamieniczek postawić „”komunistyczne” molochy z wielkiej płyty. Miłośnikom sztuki i historii trudno było uwierzyć, że coś, co ocalało podczas II wojny światowej, zostanie zniszczone w czasie pokoju.
Na szczęście brak funduszy przekreślił plany niemądrych urzędników. Pod koniec lat 70. XX wieku przy odnawianiu budynków na starówce pracowali między innymi specjaliści z Polski. Cała stara część miasta wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Wiedźmy w sklepach i na wzgórzu
Wędrując po Quedlinburgu co rusz napotykamy wszelkiego rodzaju czarownice. Niektóre zupełnie podobne do naszych, świętokrzyskich. Okazuje się bowiem, że czarownice i wiedźmy latające na miotłach to symbol powiatu Harz. Każdy sklep z pamiątkami obfituje w tego rodzaju gadżety różnych rozmiarów. Ale żeby zobaczyć prawdziwe wiedźmy, trzeba udać się na wzgórze Thale wznoszące się nad miejscowością o tej samej nazwie.
Prowadzi na nie wiele szlaków pieszych (na przykład Goethego), kręta droga lub trakt kolejki gondolowej. Z góry widać dolinę rzeki Bodo, z którą związana jest legenda o uciekającej przed natrętnym olbrzymem Bodo księżniczce Brunhildzie. Księżniczka zgubiła w rzece koronę. W jednej ze skał można zobaczyć ślad końskiego kopyta. Koń odbił się od skały i przeskoczył z księżniczką nad przepaścią.
A natrętny Bodo wpadł do rzeki, zmienił się w skałę i do dziś pilnuje zgubionej przez Brunhildę korony. Ale na wzgórze przyjechaliśmy nie dla Brunhildy, lecz dla czarownic. Już na parkingu możemy je spotkać. Za drobną opłata sfotografują się z nami i zaproponują wspólny lot na miotle. Te są grzeczne, ale, jak opowiada przewodnik, inaczej jest, gdy zlatują się tu, by wspólnie udać się na sabat na najwyższy szczyt Gór Harz, Brocken.
Wcześniej jednak harcują z diabłem, który na co dzień… udaje postać z brązu osadzoną na głazie. Także z brązu jest jedna z wiedźm zalotnie wypinająca gołe pośladki. Panowie dotykają je na szczęście. Gorzej, gdy spojrzą na wiedźmę z przodu. Jej oblicze jest wstrętne! To podobno przestroga dla żonatych mężczyzn, którzy chcą ulec powabom pięknych i młodych zalotnic.
Zdjęcia autorki.