BYKOWNIA: UKRAIŃSKA „FILIA” KATYNIA

 ( Korespondencja własna z Kijowa )

 

Stalinowska zbrodnia katyńska z 1940 roku znana jest już, ostatnio zwłaszcza w rezultacie katastrofy polskiego prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem oraz filmu Andrzeja Wajdy „Katyń”, dzięki którym dowiedziały się o niej po raz pierwszy miliony obywateli Federacji Rosyjskiej i państw po radzieckich odbierających telewizję rosyjską, coraz powszechniej w świecie.

 

Ale polskich oficerów, żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza, policjantów i urzędników bolszewiccy zbrodniarze mordowali również w Charkowie ( więźniowie z obozu jenieckiego w Starobielsku koło Charkowa, pochowani m.in. w Piatichatkach ) i Kalininie ( d. Twer ) jeńcy  z Ostaszkowa, zakopywani w lesie koło Miednoje w obwodzie kalinińskim – kilkadziesiąt kilometrów na północ od Moskwy. A także – co długo było najściślej ukrywaną „tajemnicą państwową” – w lesie koło Bykowni, tuż pod Kijowem.

 

 

Przy czym, co warto u nas wiedzieć i pamiętać, ofiary polskie – zarówno z roku 1940, jak i wcześniejsze, z okresu represji i czystek etnicznych, zwłaszcza na Żytomierszczyźnie na Ukrainie – stanowiły kroplę w morzu zbrodni popełnionych przez stalinowskich zbirów z NKWD na milionach własnych obywateli. Jednym z takich miejsc jest właśnie wspomniana Bykownia.

 

Zanim przedstawię zagmatwane i sprzeczne fakty na temat ofiar pogrzebanych w tym lesie, kilka słów relacji z pobytu w nim. Na ostatniej stacji „czerwonej” linii kijowskiego metra na Lewym Brzegu ( Dniepru ) – „Lisowa” ( Leśna ) wsiadam do „marszrutki” – jednego z licznych mikrobusów pełniących role zbiorowych taksówek na trasie Kijów – miasteczko Browary, aby po kilku minutach i przejechaniu około 5 km tą bardzo ruchliwą trasą szybkiego ruchu z 3, przedzielonymi zielenią, pasami w każdym kierunku, wysiąść koło Narodowego Rezerwatu „Bykiwnianśki Mohyły”.

 

Jest środek tygodnia, upalne letnie przedpołudnie 2010 roku. Dookoła ani żywego ducha. Po lewej stronie głównego wejścia do tego miejsca pamięci utworzonego rozporządzeniem prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy z 11 sierpnia 1994 roku, stoi brązowa figura „zeka” – więźnia. Obok, na skraju lasu po obu stronach wejścia, są wbite w ziemię grupy żelaznych krzyży z lekko podniesionymi do góry ramionami, jak ukrzyżowanych ludzi.

 

Na większości ukraińskie „rusznyky” – długie wstęgi białego płótna z ludowymi wzorami w pobliżu ich końców. Po prawej, za szlabanem zamykającym wjazd do młodego, najwyżej 40-letniego lasu sosnowego, tablica z mało czytelnym planem rezerwatu i opisem wyłącznie w języku ukraińskim. Nie ma żadnej informacji, że spoczywają tu również polscy oficerowie, czy w ogóle Polacy. Brak jakichkolwiek drogowskazów.

 

Próbuję dowiedzieć się czegoś w niewielkim, drewnianym budynku położonym kilkadziesiąt metrów na lewo od bramy, z urzędową, niebieską tablicą z godłem Ukrainy – Tryzubem i wypisaną złotymi literami informacją: „Gabinet Ministrów. Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej. Rezerwat „Bykowiańskie Mogiły”, ale i tam nie dostrzegam nikogo.

 

Ruszam więc na wyczucie, leśną drogą, pnie części drzew przy której też obwiązane są „rusznykami”, a niekiedy wąskimi białymi i czerwonymi wstążkami, w jednym przypadków również ukraińską błękitno – żółtą. Zaraz na początku tej drogi pojawiają się przybite do pni sosen tabliczki, niekiedy ze zdjęciami, poświęcone konkretnym ofiarom stalinowskich represji.

 

Po prawej stoi jak gdyby pomnik – postawiona na niewielkim nasypie na szynach wagon – platforma, jakimi przywożono tu zwłoki ofiar mordowanych w kijowskim więzieniu na Łukianowce i w byłym Pałacu Październikowym – siedzibie NKWD. Na tablicy przed nim informacja i zdjęcia innych środków transportu pomordowanych – samochodów.

 

Idąc drogą zagłębiam się w las, oglądam, fotografuję. Tabliczek pamięci coraz więcej. Wyłącznie w językach ukraińskim i rosyjskim. Większość informuje o rozstrzelanych. Z datami ich życia, śmierci, niekiedy rehabilitacji. Ale zaledwie nieliczne o tym czyimi byli ofiarami, z dopiskiem: stalinowskich represji. Na tabliczce z fotografią młodej kobiety napis: „Kautnaja Emma Stepanowna. 1906 – 3.X.1937. Rozstrzelana matka 3 dzieci”.

 

Na innej: „Bordun Iwan Iwanowicz. 1894, ur. w…, aresztowany 16.02.1938, skazany na rozstrzelanie 22.4.1938 przez „trójkę” NKWD – wyrok wykonano 19.05.1938, zrehabilitowany 27.08.1960 r.” Nieco dalej, pod drzewem, grantowa tablica: „Bortnik Januarij Demianowycz. Ukraiński reżyser. 03.V.1897 – 16.I.1936”. Upamiętnieni są również inni zamordowani artyści.

 

Np. „Iwasiuk Mykoła Iwanowycz. 14 kwietnia 1865 – 25 listopada 1937. Wybitny ukraiński artysta malarz, autor obrazu „Wjazd B. Chmielnickiego do Kijowa”. Rozstrzelany przez stalinowskich katów.” Natrafiam na tabliczki upamiętniające oficerów. Zarówno carskich, jak i radzieckich. Z fotografiami: „Sztabs – kapitan Osadczyj Fedor Iwanowycz. 4.09.1894 r. wieś Hostomel. 14.10.1937 – aresztowany. 21.12.1937 – rozstrzelany. 4.04.1989 – zrehabilitowany”.

 

Inna, w mundurze oficerskim z całą piersią pełną carskich orderów i odznaczeń wojennych: „Ofiara stalinowskich represji. Ustymienko Łazar Mitrofanowicz. Ur. 17.06.1884, rozstrzelany 25.4.1938, zrehabilitowany 15.11.1957”. I bez zdjęć: „Czernyszow Paweł Iwanowicz. Major, szef sztabu wojsk OPK Okręgu kijowskiego. 1892, rozstrzelany 27.12.1937”.

 

Szukam ofiar polskich. Nawet jednak, gdy nazwisko, „otczestwo” – tj. imię ojca lub inne dane lub dołączane biało – czerwone wstążki wskazują na polskość, natrafiam na tabliczki wyłącznie w języku ukraińskim lub rosyjskim: „Julian Onyszkiewicz ur. 25.02.1892. Był aresztowany w Peczynyhinie 23.09.1939 i przewieziony do Kijowa, gdzie został rozstrzelany. Umarł z 1 na 2.11.1940 r.”;

 

Milewski Edmund – Władysław Iwanowicz. Rewizor darnickiej Ukoopspiłki ( spółdzielni ). Aresztowany 30.9.1937, rozstrzelany 22.11.1937”; „Kapitan Franciszek Mach. Ur. 9.09.1896. Aresztowany 10.04.1940 w Przemyślu, rozstrzelany z 12 na 13.09.1940 w Kijowie”. Zdjęcie postawnego, eleganckiego mężczyzny w surducie: „Jankowski Nikołaj Julianowicz. 12.05.1880. Rozstrzelany 1937, zrehabilitowany 1989. Pamiętamy, kochamy, bolejemy ( po rosyjsku )”.

 

Jedyne polskie elementy na jakie natrafiam podczas dwugodzinnego penetrowania lasu, poza już wspomnianymi wstążkami białymi i czerwonymi opasanymi na pniach drzew, to wciśnięty za sznurek obrazek z podobizną Jana Pawła II u stóp Matki Boskiej Fatimskiej, z polskim napisem „Modlitwy Anioła z Fatimy”.

 

Czyżby to jeszcze pozostałość po wizycie w Lesie Bykowiańskim papieża – Polaka w dniu 24 czerwca 2001 roku? A także biało-czerwone szarfy na wieńcach z napisami: „W hołdzie pomordowanym – Zarząd Województwa Podkarpackiego”; „W hołdzie polskim ofiarom ludobójstwa – Polscy motocykliści”. I w centralnym miejscu nekropolii, pod murkiem otaczającym wysoki krzyż, wieniec z biało-czerwonymi kwiatami, szarfami oraz napisem: „Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej”.

 

Plus kilka wetkniętych obok biało-czerwonych chorągiewek. I to wszystko, co zdołałem znaleźć. W jednym z archiwalnych numerów poważnego kijowskiego tygodniku „Zierkało niedieli” ( Nr 43 z 11-17.11.2006 ) natrafiłem na informację wicedyrektora Ukraińskiego IPN Romana Krucyka, że w rezultacie nielegalnie ( więcej o tym niżej ) prowadzonych, z udziałem strony polskiej, prac wykopaliskowych, pojawiło się w Lesie Bykowiańskim 8 symbolicznych grobów z krzyżami i polską symboliką.

 

Niestety nie ma ich na planie, nie prowadzą do nich żadne drogowskazy, nawet w postaci drzew opasanych „rusznykami”. Nie udało mi się na nie natrafić podczas chodzenia po tym, dosyć obszernym, bo obejmującym 5,3 ha lesie. Czy rzeczywiście one istnieją?

 

Wracając do Kijowa mogłem przekonać się, że droga do tego Narodowego Rezerwatu Pamięci prowadzi… tylko w jedną stronę. Tuż przy wejściu do niego jest znak przystanku autobusowego dla pojazdów jadących od strony stolicy. Ale w zasięgu wzroku nie ma żadnego przejścia na drugą stronę bardzo ruchliwej, szerokiej i wielopasmowej arterii, ani przystanku po jej drugiej stronie.

 

Dobrych kilka minut zajęło mi czekanie na lukę w potoku samochodów, w tym wielu ciężarowych, zanim bez ryzyka rozjechania, etapami – z przerwą na pasie między jezdniami – udało mi się na nią przedostać. A następnie kolejnych kilkanaście, aby zatrzymać którąś z pędzących licznie marszrutek. Tyle relacji reporterskiej. Pora na podstawowe informacje na temat Bykowiańskiej Nekropolii.

 

Jej historia bardzo przypomina katyńską. Też przez lata – od znalezienia zbiorowych mogił przez hitlerowskich okupantów jesienią 1941 roku, aż niemal do uzyskania niepodległości przez Ukrainę – władze twierdziły, że pochowano tam ofiary zbrodni niemieckich. W rzeczywistości teren: działki nr 19 i 20 Leśnictwa Darnickiego na miejsce tajnych pochówków ukraińskie NKWD otrzymało decyzją Kijowskiej Rady Miejskiej z 20 marca 1937 roku.

 

Chociaż z tabliczek pamiątkowych, które widziałem, wynika, że w tym miejscu chowano ofiary stalinowskiego terroru prawdopodobnie już w 1936 roku. Teren ogrodzono 3 metrowej wysokości płotem i pilnie strzeżono jako najściślej tajny. I do przygotowanych wcześniej grobów zbiorowych zwożono zwłoki ofiar pomordowanych we wspomnianym już więzieniu Łukianowskim oraz siedzibie NKWD Pałacu Październikowym.

 

Jako zasada – w nocy, nad ranem. Ze źródeł ukraińskich, z których czerpałem informacje wynika, że w lesie nie przeprowadzano egzekucji skazanych przez słynne „trójki” NKWD, a więc w trybie pozasądowym. Ale w portalu internetowym Prima-news.ru znalazłem pod datą 14 maja 2009 roku krótką informację o zniesieniu przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy klauzuli tajności protokółów rozstrzelań w czasach stalinowskich.

 

Według jej komunikatu „ustalono tożsamość 14.191 ludzi rozstrzelanych w latach 1937 – 1941 w uroczysku Bykownia. To jeszcze nie pełna lista ofiar NKWD, gdyż nazwiska kilku tysięcy są ustalane”. Może to być jednak tylko nieścisłe sformułowanie, gdyż w dalszej części znajduje się informacja, iż skazanych zabijano w Kijowie, a do Bykowni przywożono tylko ich zwłoki. I chowano od połowy sierpnia 1937 roku do 18 września 1941 roku.

 

Chociaż w tygodniku „Zierkało niedieli” ( nr 19 z 19-25 maja 2007 ) znalazłem też informację, że latem 1941 roku rozstrzelano tam 89 żołnierzy – dezerterów z Armii Czerwonej. Ile jednak pochowano tam rzeczywiście ofiar stalinowskich represji, ściśle ustalić się zapewne już nie uda. KGB dosyć dokładnie zamiatał bowiem, zwłaszcza w latach 70-tych XX w., ślady zbrodni jej poprzednika NKWD.

 

A szacowane są one od 8 tysięcy, jak oceniają niektórzy ukraińscy historycy, do 100 – 120 tys. jak uważał prezydent Wiktor Juszczenko ( i nie tylko on ) – wielkość tę przytaczam za stroną kiev.ua. Niemcy odkryli groby przypadkowo, prawdopodobnie kopiąc doły na zbiorowe mogiły ofiar obozu koncentracyjnego, jaki założyli w pobliskiej Darnicy. I w nich je chowali.

 

O odkryciu poinformowała jako pierwsza, 29 września 1941 roku, niemiecka gazeta Berliner Boersen-Zeitung w artykule Petera A. Kolmusa „GPU-Morde auch In Kiew”. Następnie, 8 października tegoż roku wydawana w Kijowie podczas okupacji w języku ukraińskim gazeta „Ukrainśkie słowo” , a w 6 dni później, 14 października, jedna z polskojęzycznych okupacyjnych gazet w Krakowie.

 

Wiadomo również, że lesie tym grzebani byli, co prawda nieliczni, również straceni w Kijowie przestępcy pospolici. Ofiarami pochowanymi w Bykowni zajmowały się w ZSRR aż cztery komisje państwowe. Trzy w latach 1944 – 1945, 1971 i 1988. Wszystkie – oczywiście – „ustaliły”, że to ofiary hitlerowców. W maju 1988 roku na postawionym tam pomniku znalazł się więc napis:

 

„Wieczna pamięć. W tym miejscu pochowano 6329 radzieckich żołnierzy, partyzantów, działaczy podziemia i zwykłych obywateli zamęczonych przez faszystowskich okupantów w latach 1941 – 1943”. Dopiero czwarta komisja, utworzona w 1989 roku, już podczas gorbaczowowskiej „odwilży”, pod naciskiem Stowarzyszenia „Memoriał” i ujawnionych bezspornych dowodów, musiała przyznać, że pogrzebano tam ofiary represji NKWD, których liczbę określono na 6783.

 

Już tylko porównanie, z zacytowaną przeze mnie liczbą 14.191 ofiar, których nazwiska ustalono później i kilku tysięcy dalszych, które ustalano wskazuje, jak bardzo została ona zaniżona. Otwarta pozostaje najbardziej nas interesująca liczba pochowanych tam, zamordowanych Polaków. W publikacjach jakie czytałem wspomina się o około 1500 ofiar tak zwanej „polskiej operacji” ( przeprowadzane na Radzieckiej Ukrainie czystki etniczne ) w latach 30-tych.

 

Ale dotyczyły one formalnie obywateli USRR, gdyż byli to potomkowie ludzi mieszkający na tych ziemiach od pokoleń. Zmieniły się tylko granice państw. Według cytowanego artykułu w „Zerkale niedieli”, sekretarz generalny polskiej Rady Pamięci i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku szacował – ale nie wiadomo, na jakiej podstawie, że w Bykowni pochowano około 3500 Polaków zamordowanych na terytorium Ukrainy.

 

Wspomniany już Roman Krucyk replikował na to, że w 1989 roku znaleziono szczątki 30 polskich oficerów więzionych wraz z kobietami w więzieniu łukianowskim w Kijowie. Można więc mówić – jego zdaniem, ale nie podał, na jakiej podstawie – najwyżej o tragicznej śmierci 100 – 150 Polaków. W decyzji o zamknięciu w 2001 roku śledztwa w sprawie zbrodni bukowiańskich stwierdzono, że ponad wszelką wątpliwość pochowano tam ponad 270 represjonowanych oficerów Wojska Polskiego, byłych obywateli polskich.

 

Różnice w szacunkach są więc ogromne, chociaż do 3,5 tysiąca daleko. Dodam, że dochodzenie do prawdy w kwestii liczby polskich ofiar i innych faktów dotyczących tych zbrodni przebiega w sposób zdecydowanie tak trudny, że zasadne jest chyba określenie go jako sabotażu ze strony przynajmniej niektórych urzędników ukraińskich.

 

Mimo iż Polska miała ( ma ? ) przecież z Ukrainą „stosunki specjalne”. Jako pierwsza uznała bowiem jej niepodległość w 1991 roku, nasi politycy najwyższej rangi zaangażowali się w pomoc „Pomarańczowej rewolucji”, popieramy europejskie dążenia kraju naszego wschodniego sąsiada itp. Tymczasem to jeszcze prokuratura USRR wszczęła ( 5.12.1988, nr 50-0092 ) śledztwo w sprawie zbrodni popełnionych w Bykowni.

 

Zostało ono jednak zamknięte, wbrew poleceniu prezydenta Leonida Kuczmy, 25.06.2001 r., przez starszego zastępcę prokuratora wojennego Północnego Regionu Ukrainy płk służby sprawiedliwości A. Amonsa. Od tego momentu wszelkie prace sondażowe i ekshumacyjne, a w prowadzonych np. jesienią 2001 roku uczestniczyli też przedstawiciele strony polskiej, uważane są za nielegalne w świetle ukraińskiego prawa, jako odbywające się na miejscu zbrodni.

 

Równocześnie pojawiły się spory kompetencyjne między ukraińskimi urzędami. Na wykopaliska archeologiczne potrzebna jest bowiem zgoda organu dziedzictwa kulturalnego. A jej – podobno – nie było. Aby móc je podjąć, należało wznowić umorzone śledztwo. Doszło do sytuacji, w której organizatorzy prac badawczych prowadzonych, zdaniem ukraińskiej Izby Obrachunkowej, naruszyli prawo.

 

Nie tylko ukraińskiego oraz obowiązujących instrukcji, ale i Porozumienie Rządu Ukrainy i Rządu RP w sprawie ochrony miejsc pamięci i pochówków ofiar wojny i represji. Co pociągnęło za sobą także… spowodowanie strat materialnych Darnickiego Leśnictwa na sumę ponad 150 tys. hrywien, które powinna pokryć strona polska.

 

Można zrozumieć, że grzebanie w bykowiańskich grobach nie jest na rękę niektórym ukraińskim urzędnikom i politykom. Bo jeszcze bardziej jednoznacznie niż dotychczas może okazać się, że zbrodnie nie tylko na własnych, ale i obcych obywatelach, popełniali nie jacyś „Moskale”, jak pogardliwie określa się na Ukrainie Rosjan, ale jak najbardziej swoi, „szczerzy Ukraińcy” w służbie stalinowskiego aparatu zbrodni – NKWD.

 

Uważam, że po zakończeniu okresu zawirowań, jakie spowodowała smoleńska tragedia i śmierć m.in. cenionego Andrzeja Przewoźnika, władze RP powinny energicznie wrócić do wyjaśniania sprawy polskich ofiar w Bykowni oraz w innych miejscach ich pochówków w Rosji i na Ukrainie. Zerwanie zasłony milczenia, jaka zakrywała na obszarach b. ZSRR, zbrodnię katyńską oraz upowszechnienie wiedzy o niej stanowi bowiem okazję, aby ujawnić czyny popełnione także w jej „filiach”.

 

Nawet, jeżeli to dla kogoś u naszych wschodnich sąsiadów miałoby okazać się bardzo przykre. Trzeba też w należyty sposób uczcić pamięć ofiar – zarówno polskich, jak i oczywiście, jak ma to miejsce w Katyniu – także miejscowych. Może zaczynając – bo to chyba nie wymaga aż międzynarodowych uzgodnień – od informacji w języku polskim oraz drogowskazów w bykowiańskim lesie.

 

Zdjęcia autora.

 

Tekst ten opublikował również, z niewielkimi skrótami, tygodnik „Przegląd” w nr 31(553) z 8.8.2010.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top