TURCJA: STAMBULSKA WIOSNA 2015

 

Znowu, po ćwierćwieczu tu nieobecności, jestem w Stambule. Jednym z najbardziej fascynujących miast świata, w którym, nie tylko ze względu na położenie na dwu kontynentach, miesza się Europa z Azją, a dzięki turystyce i biznesowi również z pozostałymi regionami naszego globu. Mam do niego sentyment. Było to bowiem pierwsze naprawdę wielkie i ludne miasto – obecnie liczy ponad 14 mln mieszkańców – które odwiedziłem, po znacznie wcześniej poznanej Moskwie. Która prawie sześć dekad temu, gdy poznawałem ją po raz pierwszy, była jednak mniej rozległa i o mniejszej liczbie mieszkańców niż obecnie.

 

ŻYWE WSPOMNNIENIA

 

Inne duże europejskie miasta poznane przeze mnie przed Stambułem i bardzo lubiane, zwłaszcza Budapeszt, Berlin, Kijów, Praga i Wiedeń, w porównaniu z dawnym Konstantynopolem wydawały mi się uroczymi ośrodkami prowincjonalnymi. A podróże do światowych gigantów: Cuidad Mexico, Kairu, Szanghaju i paru innych miałem jeszcze przed sobą.

 

W największym tureckim mieście byłem kilkakrotnie w latach 80-tych. Zawsze stosunkowo krótko, ale z na tyle intensywnymi programami zwiedzania, że zdołałem poznać, niektóre nieźle, najważniejsze w nim zabytki i ciekawe miejsca. Moje późniejsze wyjazdy do Turcji ograniczały się tylko do riwier: śródziemnomorskiej i egejskiej oraz wypadów z nich do zabytkowych i ciekawych miejsc w głębi jej azjatyckiej części.

 

Przeważnie znanych mi już z wcześniejszych podróży po tym kraju. Obecna podróż do Stambułu ma więc charakter trochę sentymentalny. Kieruje mną chęć ponownego zobaczenia tego co już kiedyś widziałem.

 

Poznania paru pominiętych wcześniej miejsc. A przede wszystkim porównania co się tam zmieniło. I przekonania się, na ile dawne wrażenia, po tylu następnych na pięciu kontynentach, pozostały aktualne.

 

NADAL Z WIZAMI

 

Tym razem poleciałem do megapolis nad Bosforem samolotem, a nie jak wcześniej, odbywając do niego, a następnie dalej w głąb azjatyckiej części kraju, długie i męczące przejazdy Ikarusami – były kiedyś takie, popularne i u nas, węgierskie autobusy – przez kawał Europy. Turecką wizę elektroniczną uzyskałem przez Internet w ciągu niewiele ponad dwu minut.

 

Bo chociaż Republika Turecka już parę miesięcy temu ogłosiła, że w związku z przypadającą w br. 600 rocznicą jej stosunków dyplomatycznych z Polską zniesie dla naszych obywateli obowiązek wizowy, to wizy nadal nas obowiązują.

 

Przy czym możemy je uzyskać w trojaki sposób. Wspomniany już elektroniczny, za 20 $ + 70 centów za obsługę. Na lotnisku w Stambule za 25 € lub 30 $ – przywilej ten dotyczy obecnie tylko obywateli niektórych państw. Lub w ambasadzie w Warszawie za… 270 zł.

 

Dwu i półgodzinny lot z Warszawy do Stambułu samolotem Turkish Airlines okazał się nie tylko krótki i wygodny, ale i z zaskakującym obecnie serwisem pokładowym w klasie ekonomicznej na tak krótkiej trasie. Gorącym posiłkiem, przy czym wybieranym z wręczanego każdemu pasażerowi drukowanego menu. Podobnie jak napoje, także piwo, whisky, gin, wódka lub rakija.

 

TŁUMY DO ODPRAWY PASZPORTOWEJ

 

O bezalkoholowych oraz kawie lub herbacie nie wspominając. Po wylądowaniu otrzymałem pierwszą poglądową lekcję, jakie tłumy podróżnych odwiedzają obecnie Stambuł. Ogromną salę przylotów przecinają setki metrów taśm tworzących korytarze w których w kolejkach ustawiają się i wiją podróżni do odprawy paszportowej.

 

Mimo iż odbywa się ona przy wielu stanowiskach błyskawicznie: rzucenie przez strażnika granicznego okiem na moją wizę, porównanie twarzy z fotografią w paszporcie, skserowanie go i wbicie stempla wjazdu, zajęło to w moim przypadku zaledwie kilkanaście sekund. Najpierw jednak w kolejce musiałem odstać ponad 40 minut.

 

Po odebraniu walizki szybko zapoznałem się z systemem transportu publicznego w Stambule. Jest on znakomicie zorganizowany, o czym napiszę osobno, bo warto. Metrem jedzie się wprost z lotniska do centrum starej części miasta, z możliwością przesiadek do tramwaju lub autobusów.

 

A w moim przypadku jazdą do ostatniej stacji tej linii M1A – Yenikapi, bo w jej pobliżu miałem hotel zarezerwowany za pośrednictwem firmy turystycznej w Kijowie. Wypadało to bowiem znacznie taniej niż internetowa rezerwacja miejsc bezpośrednio w hotelu, reklamującym się zresztą dosyć intensywnie także na polskich portalach.

 

UNIKAJCIE HOTELU KUMKAPI KONAĞI

 

A ze stolicy Ukrainy przylecieli moi tamtejsi przyjaciele, aby – oni po raz pierwszy – wspólnie poznawać miasto i jego atrakcje. Niestety rzeczywistość hotelu Kumkapi Konaği bardzo odbiegała od jego reklamy i 3* za które zapłaciliśmy. Zamiast obiecywanego wygodnego pokoju z widokiem na morze, otrzymałem klitkę na 4 piętrze bez windy.

 

Z dojściem krętymi schodami, na których fotokomórka włączała światło gdy było się już w połowie kolejnego piętra. Dwa zsunięte łóżka bez stolików przy nich, wąska szafa i niewielkie biureczko, na którym ledwo zmieściła się walizka, bo nie było na nią innego miejsca, to było całe wyposażenie. Bez jakiegokolwiek krzesła czy fotela.

 

Aby mieć na czym usiąść lub położyć ubranie, a na noc zegarek i budzik, zabrałem plastikowe krzesło z korytarza, zmniejszając w ten sposób niemal o połowę wolną od mebli powierzchnię pokoju. O mankamentach maciupeńkiej łazienki lepiej nie wspominać. Normalnie ogolić mogłem się dopiero trzeciego dnia.

 

Tyle zajęła mi „walka” w recepcji o wymianę przepalonych żarówek nad lustrem. Dziurę w suficie z widocznymi instalacjami kanalizacyjnymi zatkano, gdy zwróciłem na nią uwagę, kawałkiem kartonu.

 

BLISKO, ALE POD GÓRĘ

 

Reklamacje i domaganie się zamiany pokojów (u moich przyjaciół, biorąc pod uwagę dwie osoby, było jeszcze ciaśniej) na takie, za jakie zapłaciliśmy, nie były uwzględnianie. Z uzasadnieniem: „bo wszystkie inne pokoje są zajęte”. Jakieś, niewiele większe, zwolniły się dopiero na 2 ostatnie noce z 8-dniowego pobytu. Przenosiny wówczas nie miały już sensu.

 

Zaś obiecywany w reklamie widok na Morze Marmara rzeczywiście był. Tyle, że z restauracji i tarasu na 5 piętrze. To były zresztą tylko drobne mankamenty. Hotel znajduje się bowiem w starej i zaniedbanej nadmorskiej części dzielnicy Sultanahmet.

 

Wśród kilku restauracji rybnych dla turystów, co powoduje, że wieczorem nie można do niego dojechać taksówką, bo stoły wystawiają niemal na całą szerokość jezdni.

 

A łomotu muzyki do godziny 2.00 w nocy nie dawało się wyciszyć. Do głównych zabytków w tej części miasta: antycznego Hipodromu, Błękitnego Meczetu, świątyni – muzeum Hagia Sophia oraz pałacu Topkapi było z hotelu, zgodnie z reklamą, nie więcej niż 2 kilometry. Tylko, to już przemilczano, pod górę. Stoi on bowiem niemal na poziomie morza, a zabytki te na sporym wzniesieniu.

 

TO JUŻ INNE MIASTO I KRAJ

 

Przy czym najkrótsza droga do głównej ulicy z tramwajami i autobusami miała kąt nachylenia około 40 – 45º. Co oznaczało codzienną niezłą wspinaczkę. Udało nam się znaleźć trochę mniej stromą, chociaż okrężną trasę, ale metodą „prób i błędów”. Piszę o tym, bo może kogoś uda mi się ostrzec przed rezerwacją miejsc w tym hotelu, a zwłaszcza płaceniem za to w Stambule z góry, przed obejrzeniem co otrzymuje się wzamian.

 

Miasto, jego zabytki, ciekawe miejsca oraz atmosfera, na szczęście w znacznym stopniu niwelowało te niedogodności. Podobnie jak inną – ceny w pobliskich restauracjach nastawionych na drenaż portfeli gości. Ale z tym łatwo było sobie poradzić jadając w lokalach dla tubylców, przy czym bardzo smacznie.

 

Pierwszy rekonesans unaocznił mi, jak bardzo miasto zmieniło się, na korzyść, w ciągu minionego ćwierćwiecza. Niemałą rolę w tym odegrało przyznanie Stambułowi tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2010.

 

To wówczas przygotowania do niej przeobraziły znaczne jego fragmenty. Poza tym Turcja, a mimo stołeczności Ankary, to moloch nad Bosforem jest jej głównym miastem, nie jest już biednym, zacofanym krajem jaki poznawałem 30 lat temu.

 

PLAGA REWALORYZACJI I REMONTÓW

 

Ale dynamicznie rozwijającym się gospodarczo, coraz zamożniejszym państwem. Co widać, zwłaszcza tutaj, na każdym kroku. Mimo nadal istniejących regionów, raczej enklaw, biedy oraz kontrastów między nią i bogactwem. Dziesiątki zabytków zostało już odnowionych, lub jest w trakcie rewaloryzacji. Remontowane są także najsławniejsze muzea: Hagia Sophia, Topkapi, Archeologiczne i Karyie – słynny Kościół Zbawiciela na Chorze.

 

Co, niestety, oznacza istotne ograniczenia obecnie możliwości ich zwiedzania i poznawania wnętrz oraz skarbów. Całe budynki, a nie tylko ich części, opakowane są w tkaniny z rysunkami, jak będą wyglądały po rewaloryzacji. Niedostępna aktualnie jest część cennych zbiorów Topkapi oraz haremu, do którego wchodzi się na podstawie osobnych biletów.

 

Pozytywną nowością jest natomiast otwarcie dla zwiedzających bizantyjskiego kościoła św. Ireny (Hagia Eirene) z VI wieku, który „od zawsze” był niedostępny i mogłem go nareszcie zobaczyć wewnątrz, chociaż też jest w remoncie.

 

Nie można kupić do niego dodatkowego, jednorazowego biletu. Wstęp do niego mają tylko posiadacze 3 i 5 – dniowych Stambulskich Kart Muzealnych.

 

 

 

GIGANTYCZNE KOLEJKI

 

Oraz … legitymacji prasowych uprawniających do bezpłatnego zwiedzania wszystkich, z jednym znanym mi wyjątkiem, ale dotyczy on również osób, które wykupiły wspomniane karty, Wielkiej Cysterny. W permanentnym remoncie – pamiętam go sprzed ćwierćwiecza – jest Hagia Sophia. Kościoła Karyie nie można obejrzeć z zewnątrz, gdyż cały jest w rusztowaniach, zasłonięty ogromnymi płachtami. A wewnątrz zamknięta jest główna nawa.

 

To co kryła przed trwającym remontem można obejrzeć na zdjęciach wystawionych na zewnątrz. To zresztą tylko najważniejsze przykłady. Podobnie zasłonięte budynki lub całe fragmenty ulic napotyka się w starym centrum, w dzielnicy Beyoğlu – drugiej wielkiej europejskiej części miasta po północnej stronie zatoki Złotego Rogu, czy w azjatyckich dzielnicach na wschodnim brzegu cieśniny bosforskiej: Üsküdar i Kadiköy.

 

W porównaniu z sytuacją, jaką pamiętam sprzed lat, problemem stały się tłumy turystów. I to już obecnie, na progu sezonu. Kolejki do kas muzealnych, przynajmniej najważniejszych obiektów, bywają gigantyczne. To zresztą obecnie bolączka chyba wszystkich sławnych zabytków i muzeów na świecie, a przynajmniej w Europie.

 

WYPIĘKNIAŁO STARE CENTRUM

 

Jeszcze dłuższe kolejki są do bezpłatnego wejścia do najsławniejszego (chociaż w rzeczywistości najpiękniejszym, Nr 1, jest Süleymaniye – meczet Sulejmana Wspaniałego, dzieło sławnego architekta Mimara Sinana) tutejszego meczetu Sultanahmet, popularnie nazywanego Błękitnym.

 

O ile dostęp na jego dziedziniec wewnętrzny nie stanowi problemu niemal przez całą dobę, to już do wejścia do wnętrza od rana ustawiają się kolejki. Liczące w godzinach szczytu setki metrów. Na szczęście ruch odbywa się dosyć sprawnie. Nie można już obuwia zostawić przed wejściem na przechowanie, trzeba je zabrać z sobą w bezpłatnej plastikowej torbie.

 

No i, jak zawsze, być odpowiednio ubranym. O czym informują specjalne tablice, a przestrzeganie tych wymogów jest surowe. Tyle, że chustę dla kobiet na głowę i odsłonięte ramiona, czy jakąś szmatę do zakrycia łydek, o ile mężczyzna chce wejść w krótkich spodniach, pożycza się przy wejściu i oddaje przy wyjściu z drugiej strony.

 

Spore wrażenie zrobiły na mnie zmiany jakie zaszły w najbliższym sąsiedztwie At Meydani – dawnego antycznego Hipodromu, sąsiadującego z nim Błękitnego Meczetu oraz świątyni – muzeum Hagia Sophia. Niegdyś był to teren dosyć zaniedbany, obecnie zamieniony we wspaniały park z kwiatami i krzewami, oświetlony wieczorami.

 

WIDOKI Z LOTU PTAKA

 

Takich zmian, chociaż również i miejsc zaniedbanych od lat, zauważyłem mnóstwo. Około 120 kilometrów, jakie przeszedłem po Stambule pieszo ciągu tygodnia intensywnego zwiedzania, wspinając się na jego wieże i antyczne mury oraz baszty i bramy Bizancjum, pozwoliły mi nieźle odświeżyć znajomość miasta. Poznać również sporo nowych miejsc i obiektów.

 

A przecież poruszałem się również tramwajami, metrem – częściowo naziemnym, chociaż również podwodnym, autobusami, finikulorem – kolejką górską, statkami i promami, a także windą na najwyższy budynek miasta Sapphire Serir Terasi. Aby z góry popatrzeć na nie i sąsiednie wieżowce, niektóre bardzo ciekawe oraz obejrzeć rozlegle panoramy Stambułu i jego okolic aż za Bosforem, czy przybrzeżne wyspy na Morzu Marmara.

 

 W kierunku północnym zaś niemal brzegi Morza Czarnego. Wrażeń pozytywnych, zwłaszcza że pogoda dopisała, co ułatwiło mi zrobienie blisko 1,5 tys. zdjęć, okazało się mnóstwo. Pora na ich uporządkowanie oraz napisanie osobno, bardziej szczegółowo, o najciekawszych zabytkach, obiektach i miejscach tego fascynującego miasta.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top