
Ponadto kraj świetnych i punktualnych kolei, przemysłu precyzyjnego, farmaceutycznego, spożywczego i jeszcze paru ekologicznych branż. Bo troska o ekologię ma w nim znaczenie szczególne. Nasi turyści jeżdżą tam głównie w zimie. Tymczasem ojczyzna Wilhelma Tella atrakcyjna jest praktycznie przez cały rok, oferując gościom ciekawy, zdrowy, różnorodny i aktywny wypoczynek oraz znakomitą kuchnię.
Te dwie dziedziny były tematem dziennikarskiej podroży studyjnej do największego szwajcarskiego kantonu – Gryzonii. Zorganizowało go przedstawicielstwo Switzerland Tourismus w Warszawie we współpracy z lokalnymi organizacjami turystycznymi w regionie Alpenarena: Flims – Laax – Falera oraz Chur.

KRAINA KOZIOROŻCÓW, HEIDI I ŹRÓDEŁ RENU
„Jesteśmy największym regionem wypoczynkowym Szwajcarii – przedstawili się gospodarze we wręczonych nam materiałach informacyjnych. Krainą koziorożców, ojczyzną Heidi (bohaterki rubasznych filmów – dodam), źródła Renu i najwyżej położonym regionem urlopowym w Alpach. Gryzonia to także imponujące góry, słynne na cały świat miejsca wypoczynkowe jak Engladin St. Moritz, Davos, Klosters, Arosa, Lenzenheidl i Flims Laax. Ponadto gościnność, dziewicza przyroda, wypoczynek w autentycznych wioskach i dolinach. Region wyjątkowej aktywności dla miłośników gór i rowerów, oferty golfowej, wellness i spa, podróżowania pociągami, sztuki i kultury.”

Ponadto po włosku oraz w języku retoromańskim, który status czwartego języka urzędowego uzyskał dopiero w 1938 roku. Różnica poziomów, na których znajdują się poszczególne miejscowości i miejsca sięga niemal 4 tys. metrów. Najniżej, na wysokości tylko 279 m n.p.m., leży San Vittore na granicy włoskiej. Najwyższy szczyt, Piz Bernina, ma 4.049 m n.p.m. A w ogóle alpejskich szczytów jest tu dokładnie 937 ! Ponadto 615 jezior i 150 dolin.

11 TYSIĄCLECI DZIEJÓW
Osadnictwo w Gryzonii ma już liczącą 11 tysiącleci (!) historię. W 15 r. p.n.e. podbili ją Rzymianie tworząc prowincję Raetia Prima. Było to bowiem terytorium plemienne Retów. Od VII w. stanowiło niezależne państwo kościelne. Zainteresowanych szczegółami historii Gryzonii odsyłam do poświęconych jej publikacji. Wspomnę tylko, że od 451 roku w stolicy kantonu – Chur jest biskupstwo.

Starczy jednak chyba historii, pora na relację z podróży. Szwajcaria, mimo iż powinna być w niej „złota jesień”, nie przyjęła nas zbyt gościnnie. Na lotnisku w Zurychu była lekka mżawka i ślady większych opadów. W Chur, po 1,5 godzinnej jeździe do niego pociągiem nie padało, ale chmury były nisko. Jeszcze niżej w pierwszym miejscu naszego pobytu – Laax.

A także Flims Dorf (1100 m) ze stacją kolejki linowej na Cassons (2675 m) z przesiadkami na Foppa (1420 m) i Naraus (1842 m) oraz Flims Waldhaus (1130 m.) – najdogodniejsze miejsce wypadowe do Conn przez szmaragdowe jezioro Caumasee i nad przełom Renu płynącego w głębokim kanionie.
WĘDRÓWKI W CHMURACH
Nie, to nie poetycka przenośnia, lecz rzeczywistość z jaką mieliśmy do czynienia na początku tej podróży. Na szczęście nie zepsuła nam ona programu. W Laax było bowiem w nim poznanie, a dla chętnych aktywny udział w zajęciach, Freestyle Academy.

Drugim punktem programu było zwiedzenie „Rocksresortu” należącego do hotelu Signina. Jest to zespół ośmiu 2 – 4 piętrowych, luksusowych (4*) niewielkich apartamentowców w kształcie sześcianów obudowanych szarym, łamanym granitem. Rozrzuconych nieregularnie wokół centralnego placu, w paru przypadkach niemal wchodzących na siebie narożnikami, z oknami przez które można zaglądać do sąsiadów.
Inspiracją dla autorów tego projektu, Jona i Thomasa Domenigów było wielkie trzęsienie ziemi w rejonie Flims około 10 tys. lat temu które ukształtowano obecną jej powierzchnię od Falery przez Laax aż do Flims. Inwestycja ta uznana została przez renomowany magazyn „Wallpaper” za najlepszą w kategorii „nowy ośrodek narciarski”. Identyczne wnętrza apartamentów składają się z dwu sypialni, dużego livingroomu z kuchnią oraz łazienki. Wykonane są z kamienia i drewna, tak samo wyposażone.

AKTYWNIE PRZY STOLE I W GÓRACH
Był to pierwszy punkt programu poznawania miejscowej kuchni. Hitem okazały się kapuny (Larnagser Capuns). Danie będące skrzyżowaniem małych gołąbków i knedli, czy raczej kołdunów. Farsz z odpowiednio przyprawionego mięsa zawijany jest jednak nie w ciasto, lecz w liście rosnących w okolicach krzewów. Nazywają się one Mangold, co wg. słownika znaczy botwina.

Sałatki, przekąski i zupy – od 6 (oczywiście za jedną) do 28 CHF. Większość w granicach 16-18 CHF. Dania główne, np. sznycel z grzybami i czerwoną kapustą, makaron alpejski z musem jabłkowym, różnego rodzaju steki, dania z kurczaka, grzyby z krewetkami, pizze itp. 21-39 CHF. Desery 7,5 – 12 CHF. Piwo miejscowe małe 5 – 6, duże 7 – 7,50 CHF. Szwajcaria nie należy do tanich krajów…

CHCESZ ZJEŚĆ – WDRAP SIĘ

Np. tablice w lasach informujące, że pierwsza dekada każdego miesiąca w sezonie jest dla grzybów okresem ochronnym. Zaś zbieranie ich w pozostałe dni nie może przekroczyć 2 kg na osobę. Z kolarską częścią grupy spotkałem się na obiedzie na przecinających się naszych trasach. Trzeci dzień miał przede wszystkim program gastronomiczny.
Ale według zasady: chcesz zjeść – dojdź na własnych nogach do kolejnej restauracji w schronisku. Nawet jeżeli znajduje się kilkaset metrów wyżej. Wdrapywanie się na zbocza i góry gwarantuje bowiem prawidłowe spalanie nadmiaru spożytych kalorii. Gospodarze proponują tu turystom trasę kulinarną „Berg & Sicht” (Góra i Widok) przewidzianą na 8 godzin marszu, z przerwami na posiłki.

Gdyby płacić za nie osobno, wypadłoby sporo więcej niż koszt karnetu. Trasę ułożono według dziennego cyklu posiłków. Zaczyna się ona w restauracji hotelu La Siala w Falerze lampką koktajlu Prosecco lub szklaneczką napoju energetycznego.
SZKODA, ŻE PAŃSTWO NIE MOGĄ TEGO ZOBACZYĆ…

Ruszamy z Falery. Chmury niemal od góry do kolan. Widoczność ograniczona do kilku, wyjątkowo kilkunastu metrów. Droga biegnie skrajem zboczy, przez las i łąki. Gdzieś tuż obok słychać dzwonki krów i owiec. Gdy w chmurach robi się chwilowo dziura, widać nawet pasterskie szałasy. Warunki, chociaż nie pada, fatalne. Przypominają się słynne słowa sportowych sprawozdawców radiowych z czasów przed telewizyjnych:

Zdjęcia autora.