NEPAL: SOLNY SZLAK W DOLINIE KALI GANDAKI

 

 

Dwa do trzech dni marszu na północny zachód od Pokhary. Trekkingowy szlak, który rozpoczyna się nad jeziorem Phewa, prowadzi przez wioski Newarów i Gurungów, dżunglę pełną rododendronów (najpiękniejszych wiosną), aby za przełęczą Ghorepani, zejść do najpiękniejszej doliny w Himalajach Nepalu – Kali Gandaki. Nazwa ta pochodzi od rzeki, która bierze swój początek wśród wysokich lodowców blisko tybetańskiej granicy, a następnie podążając na południe, między wioskami Tukche, a Tatopani płynie niepowtarzalnym kanionem między dwoma olbrzymimi ośmiotysięcznymi masywami Dhaulagiri i Annapurny.

 

Turystom, którzy zdecydują się pójść tym szlakiem, piesza wędrówka zapewni wspaniałe otoczenie najwyższych gór świata. A także umożliwi spotkanie ludzi, przedstawicieli różnych plemion, często o dużej odrębności, zarówno kulturowej jak i antropologicznej, którzy żyją, tak jak przed wiekami ich przodkowie, z dala od cywilizacji, w koegzystencji z surową górską przyrodą.

 

Ponadto, część trasy biegnącej od Tatopani do Kagbeni pokrywa się z jednym z najstarszych szlaków handlowych między Indiami i Tybetem. Szczególnie interesujący jest kontakt z różnymi ludami mieszkającymi w regionie centralnym i przylegających do niego himalajskich dolinach. Na ścieżkach panuje duży ruch, zwłaszcza w październiku i listopadzie, a także późną wiosną.

 

Mieszkańcy Nepalu, mimo, że już od mniej więcej 40 lat przywykli do widoku cudzoziemców, to nadal okazują turystom żywe zainteresowanie. Wielowiekowe zacofanie, będące rezultatem niemal całkowitej izolacji Nepalu od reszty świata, wycisnęło swe piętno na poziomie życia jego mieszkańców. Dopiero przedostatni władca, ojciec tragicznie zmarłego w roku 2008 podczas strzelaniny w pałacu króla Birendry „otworzył się na świat” i przeprowadził w latach pięćdziesiątych pierwsze, bardzo jeszcze nieśmiałe, reformy.

 

Nepal, wciśnięty między Tybet a Indie, od wieków wykorzystywał swoje położenie między innymi do handlu, dopóki nie położyły temu kres władze komunistycznych Chin, dokonując aneksji Tybetu. A po powstaniu zbrojnym w nim w roku 1959 szczelnie zamykając granicę z Nepalem, która geograficznie prowadzi głównym grzbietem Himalajów, a przez wysokogórskie przełęcze od stuleci przechodziły karawany.

 

Mimo ucieczki z tego regionu, zwłaszcza w ostatnich latach, obecnie można stwierdzić, że wielu mieszkańców, żyjących u podnóża olbrzymich masywów Annapurny i Dhaulagiri zostaje jednak w swoich wioskach lub do nich powraca. Dla wielu z nich rosnąca z roku na rok rzesza turystów jest wystarczającą atrakcją i źródłem przyzwoitego zarobku, aby osiedlić się przy szlaku.

 

Inni z kolei korzystają z coraz lepszych warunków życia, które stara się im zapewnić centralny rząd nepalski, a także światowe organizacje takie jak ONZ, UNICEF czy UNESCO. Trzeba o tym wspomnieć, aby uświadomić nowo przybyłym turystom, że w porównaniu z przeszłością i to wcale nie tak odległą, warunki życia uległy tu znacznej poprawie. W wielu osadach są nawet małe elektrownie wodne, dzięki którym mieszkańcy gór mogą korzystać ze zdobyczy cywilizacji.

 

Stałej poprawie ulegają także warunki, w jakich znajdują się amatorzy wysokogórskiego trekkingu czy turyści, którzy zamierzają tylko obejrzeć z pewnej odległości pokryte wiecznym śniegiem himalajskie olbrzymy. Dzisiaj turyści wędrując malowniczymi ścieżkami odwiedzają zagubione w górach wioski, zamieszkałe przez oryginalne grupy etniczne, których kulturę i styl życia cechuje duża odrębność, nieznana gdzie indziej.

 

To, czego doświadczają ci, którzy znajdą się tu po raz pierwszy, da się określić jednym jedynym słowem – fascynacja. Ale wracajmy na nasz szlak. Wstęp do tego co będzie dalej jest już w Pokarze – głównym ośrodku zachodniego Nepalu – widok Annapurny Południowej i Machhapuchhary (w języku nepali nazwa ta oznacza „rybi ogon”) – o wierzchołkach pokrytych wiecznym śniegiem i zboczach pokrytych lodowcami.

 

Wrażeń przybywa z upływem czasu. Rododendronowa dżungla, okrągłe chaty Gurungów i Magarów, wioski Newarów, którzy przywędrowali tu z doliny Kathmandu i osiedlili się, żyjąc przede wszystkim z rolnictwa i obsługi turystów. Z przełęczy Ghorepani (2834m) rozciąga się wspaniały widok na Annapurnę (w języku nepali nazwa ta oznacza „ napełniona pożywieniem”), dwuwierzchołkowy szczyt Nilgiri, Dhaulagiri (w języku nepali nazwa ta oznacza „biała góra) i Tukche Peak, które wszystkie wydają się być w zasięgu ręki, a potem zejście – przez wioski Chitre i Sikha do Tatopani.

 

Ale żeby pomyśleć o odpoczynku w wiosce Ghorepani (Końska woda), leżącej niecałe 100 m poniżej przełęczy, trzeba w ciągu paru godzin mozolnej wspinaczki pokonać 3280 kamiennych stopni w rozciągniętej na wysokości prawie 800 m wiosce Ulleri. Kiedyś tych „schodów” nie było, ale w ostatnich latach nepalski rząd, aby ułatwić życie mieszkańcom, a przede wszystkim dzieciom chodzącym do szkół w górach, zrealizował taką inwestycję.

 

Dawniej w porze monsunowych deszczy obsuwające się błoto często powodowało, że wędrówka w dół i w górę stawała się prawie niemożliwa. Tubylcom pewnie to pomogło, ale trekkersom raczej wcale. Wysiłek dla mięśni, mimo kijków trekkingowych, a także przeciążenie stawów kolanowych są nieprawdopodobne. A o zmroku trzeba poderwać się z posłania w lodge i bez śniadania wspiąć na pobliski Poon Hill, aby na wysokości 3210 m zdążyć zobaczyć wschód słońca nad granią masywu Annapurny.

 

Chitre – to pierwsza na naszym szlaku wieś magarska w tym rejonie. Dalej jest ich więcej. Magarowie zamieszkują zbocza Deorali i dolną część doliny Kali Gandaki. Magarowie – to przede wszystkim świetni rzemieślnicy, głównie murarze, kamieniarze i cieśle. Budują oni zazwyczaj domy o dwóch kondygnacjach, z kamieni. Kryte są one spadzistymi dachami, krytymi strzechą lub obłożonymi łupkami.

 

Niektóre z nich mają kształt okrągły lub owalny i są pomalowane ochrą lub czerwonym mułem. Nieprzemijającą jednak w historii sławę zdobyli Magarowie z całkiem innego powodu. Otóż ze względu na swą sprawność fizyczną i waleczność od dawna służyli w oddziałach Gurkhów armii indyjskiej, a wcześniej w armii angielskiej. Na skraju wioski Sikha znajduje się jeszcze dzisiaj treningowy ośrodek armii brytyjskiej, w którym kandydaci na Gurkhów szkolą się pod kierunkiem brytyjskich oficerów.

 

Ale ostatnimi czasy i tu zaczyna się zmieniać. Otóż komisja spraw zagranicznych parlamentu w Katmandu uznała, ze rekrutacja Gurkhów przez obce wojska to sprawa niehonorowa, ponieważ kraj powinien zachować taki sam dystans wobec obu potężnych sąsiadów, Chin i Indii. A służba Nepalczyków w indyjskiej armii temu nie sprzyja. Jeżeli tak się stanie, byłby to koniec pięknej, trwającej już 200 lat legendy.

 

W 1815 roku Nepal utracił jedną trzecią swego terytorium w wojnie z Indiami, wówczas będącymi brytyjską kolonią. Na zwycięzcach waleczność nepalskich górali zrobiła tak duże wrażenie, że postanowili mieć ich u siebie. Rok później w ramach traktatu pokojowego, który narzucił Nepalowi status wasala, Kompania Wschodnioindyjska podpisała z władcami tego kraju porozumienie o utworzeniu pierwszych dziesięciu oddziałów Gurkhów.

 

Ich legenda trwa do dziś. Były szef sztabu indyjskiej armii powiedział niegdyś: „Jeśli ktoś mówi, że nie boi się śmierci, to albo kłamie, albo jest Gurką”. Z powodu oszczędności brytyjska armia coraz bardziej zmniejsza regiment Gurkhów, utrzymując jednaj cały czas dwa ośrodki szkoleniowe w Nepalu, spośród których jeden znajduje się właśnie w Sikha. Następnie szlak nasz schodzi do Tatopani (co oznacza „gorąca woda”), wioski słynnej z gorących źródeł siarczanowych.

 

Miejsca, w którym można do woli zażywać kąpieli, co nawet dzisiaj na nepalskich szlakach należy do rzadkości. Odpoczywając po uciążliwym marszu można skosztować miejscowego przysmaku – ciasta z dyni. Po opuszczeniu wioski trasa marszu cały niemal czas będzie wznosić się systematycznie w górę, a podczas wędrówki będzie już nam towarzyszył prawie nieustannie szum wody, płynącej w głębokim kanionie.

 

Kali Gandaki – to typowa, górska rzeka, często meandrująca, z licznymi kaskadami i porohami, którą w górnym piętrze doliny otaczają nagie, skalne ściany, a w części dolnej subtropikalna dżungla schodzi niemal do samej wody. Szlak prowadzi na zmianę dnem doliny lub zboczami kanionu, wspina się na skalne ściany, schodzi nad rzekę, przekracza ją wielokrotnie po wiszących mostach, których kilkanaście lat temu jeszcze nie było. Tubylcy i pielgrzymi przekraczali rzekę w bród.

 

Mijamy kolejno Danę, Kabre (gdzie na wysokości 1707 m znajduje się głęboki kanion leżący między Annapurną a Dhaulagiri, z szumiącą w dole Kali Gandaki). Lhasę, pierwszą osadę Thakalów i najbardziej na południe wysuniętą siedzibę lamaistów (buddystów tybetańskich), Lete i Kalopani (nazwa oznacza „czarna woda”), osiągając Tukche – główną osadę Thakalów, najciekawszej skądinąd grupy etnicznej zamieszkującej dolinę Kali Gandaki.

 

Nazwa tej grupy etnicznej pochodzi od regionu Thak Khola, położonego w dolinie Kali Gandaki dokładnie w tym miejscu, gdzie oddziela ona od siebie masywy Annapurny i Dhaulagiri. Region ten nazywał się przed wiekami Thak-sat-sae, co z języka tybetańskiego można przetłumaczyć, jako „siedmiuset Thaków”; tyle tylko żyło tam wtedy ludzi. Granicznymi osadami regionu były Tukche na północy i Ghasa na południu.

 

Region Thak Khola był pierwotną siedzibą Thakalów, skąd rozprzestrzenili się oni w górę i w dół biegu rzeki, a potem na jeszcze dalsze obszary. Dzisiaj ich liczbę ocenia się na kilka tysięcy. Thakalowie z Thak Khola spędzali niegdyś zimy w znacznie cieplejszym Tatopani. Obecnie wielu z nich ma tu swoje gospodarstwa i prowadzi hotele. Te, zwykle niewielkie schroniska o domowej atmosferze i świetnej kuchni, cieszą się wielkim uznaniem wśród turystów przyjeżdżających do Nepalu.

 

Tukche pełniła przez wiele lat rolę nieformalnej stolicy regionu. Jej nazwę można przetłumaczyć z języka tybetańskiego, jako „ziemia handlu solą”. I jest to prawda, ponieważ doliną Kali Gandaki prowadził pradawny „szlak solny” z Tybetu do Indii, a sama Tukche przez blisko 100 lat była głównym centrum handlu tybetańską solą.

 

W połowie XIX wieku, Thakalowie uzyskali monopol na handel tym produktem, ale musieli za ten przywilej płacić królowi Nepalu 12 tysięcy rupii rocznie.

 

Ci, którzy uważali to za zbyt wielkie obciążenie finansowe, przenosili się niżej, gdzie uprawiając ziemię mogli płacić niższe podatki. Inni, po porzuceniu handlu solą, zarobione pieniądze inwestowali w różne intratne przedsięwzięcia, w ostatnich latach nawet w obiekty turystyczne. Na początku w swoim regionie, a potem już w innych częściach Nepalu i to nawet tak odległych, jak zachodni Teraj, czyli wielka nizina znajdująca się po obu stronach granicy z Indiami.

 

W Tukche mieszkali zawsze najbogatsi Thakalowie, a gdy emigrowali, w nowym miejscu obejmowali zwykle stanowisko tzw. „amali”. Pełniący tę funkcję kontrolował administrację, nakładał podatki, rozstrzygał sprawy sporne, stanowił o wykładni prawa. Była to duża władza, zwłaszcza w wioskach leżących wysoko w górach. Tukche była szczególnie uzależniona od pracowników najemnych, których obecności wymagała rola ośrodka handlowego, jaką spełniała.

 

Thakalowie sprowadzali sól ze słonych jezior Tybetu bezpośrednio albo korzystając z pośrednictwa handlarzy tybetańskich i wymieniali ją przede wszystkim na zboże i ryż uprawiane w „Małych Himalajach”, czyli na wzgórzach wysokości 300 – 800 m npm położonych między niziną Teraju a dolinami Pokhary i Kathmandu w środkowym Nepalu. Towary te przewożono na grzbietach mułów, koni i jaków, ale do prowadzenia takiej „karawany” niezbędni byli ludzie.

 

Nie wszędzie jednak, z powodu konfiguracji górskiego terenu, obfitującego w strome podejścia i zejścia, mogą przejść juczne zwierzęta. Często więc, tak dawniej jak i dzisiaj, ciężkie kosze z towarami niosą na plecach kulisi, którą to nazwą powszechnie określa się w Nepalu tragarzy. Dla patrzącego z pewnej odległości przypominają rzędy mrówek. Jednak czasy, kiedy przez osady wędrowały liczne karawany minęły, bezpowrotnie.

 

Tukche była wówczas głównym punktem przeładunkowym. Nadal można tu spotkać przestronne domy z kamienia i zadbane murki „mani” bogatych kupców z dawnych czasów. Z domostw tych prócz kilku pamiątek nie pozostało już nic. Karawany mułów, którymi transportowano niegdyś z Tukche zboże i sól, szybko przechodzą przez wioskę, kierując się do Marphy – obecnie drugiej pod względem rangi po Jomosom większej miejscowości w tym rejonie.

 

Thakalijskie wioski zabudowane są piętrowymi domami z kamienia o płaskich dachach, co odróżnia je od wiosek zamieszkiwanych przez plemiona z niższych części doliny i z okolic Pokhary. Płaskie dachy są wygodne jako miejsce suszenia produktów spożywczych na zimę, która w Himalajach jest mroźna i śnieżna, chociaż trwa stosunkowo krótko. Domy stoją zawsze po obu stronach wyłożonej dużą kostką kamienną lub płytami ulicy, a ich bliskość, nieomal stykanie się ze sobą sprawiają wrażenie, że idziemy tunelem.

 

Często do wioski prowadzi brama wejściowa w formie czortenu. Nazwą tą określa się małą stupę posiadającą wewnętrzne pomieszczenie kultowe. Teraz i nasz szlak opuszcza Tukche i wprowadza w region zamieszkały przez Panchgaunlów, region sadów owocowych i ogrodów, w którym jabłka i brzoskwinie są tym, czym na subtropikalnych nizinach banany i pomarańcze. Panchgaunlowie zamieszkujący Marphę i kilka wiosek sąsiednich są spokrewnieni z Thakalami.

 

I choć sami utożsamiają się z nimi całkowicie, nie mają racji. Rysy twarzy mają podobne, przyswoili niektóre zwyczaje i styl życia Thakalów, ale ich język ma inne pochodzenie, choć oni sami uważają go za pewną odmianę thakalijskiego dialektu. Od kilkuset lat zajmowali się handlem. Nie mając, w odróżnieniu od Thakalów, monopolu na handel solą, wymieniali tybetańską wełnę, masło i zwierzęta domowe na towary indyjskie, głównie cukier, herbatę i przyprawy korzenne. Dzięki nim Tybetańczycy poznali też smak tytoniu.

 

Marpha – to bez wątpienia najpiękniejsza miejscowość na dawnym solnym szlaku prowadzącym z Indii do Tybetu. Kilkadziesiąt bardzo zadbanych domów z kamienia mieszczących mieszkania prywatne, restauracyjki, hotele i wielobranżowe sklepy robią duże wrażenie. Miejscami przypominając włoskie, górskie miasteczka w Toskanii czy Umbrii. W Marchie, na przestrzeni kilku kilometrów przed i za miejscowością, dolina Kali Gandaki rozszerza się do kilkuset metrów.

 

Nad samą rzeką rosną głównie wierzby i topole, a im dalej od nurtu rzeki, tym więcej widzimy uprawnych pól obsianych przede wszystkim gryką i kukurydzą. Rozwój sadownictwa był tu możliwy dzięki programowi rozwoju ogrodnictwa, opracowanemu przez rząd nepalski, gdy okazało się, że mimo znacznej wysokości, przekraczającej 2500 m npm. istnieją na tym terenie dobre warunki klimatyczne do uprawy drzew owocowych.

 

Pierwsze spółdzielnie ogrodnicze zaczęły powstawać w 1956 roku, a dzisiaj okolice Marphy stanowią największe zagłębie owocowe w wysokogórskim pasie Nepalu. Jak ciekawostkę wspomnę, że tylko tutaj można kupić pędzony z hodowanych tu w licznych sadach jabłek bimber, pod szumną nazwą „Marpha Special Apple Brandy”. Jak nietrudno się domyśleć, z prawdziwą brandy, którą znamy, trunek ten nie ma wiele wspólnego.

 

Z Marphy jest już bardzo blisko (około 3 godzin marszu) do leżącego na obu brzegach Kali Gandaki Jomosom (nazwa ta, po nepalsku Dżongsam, oznacza nowy fort), które dzięki lotnisku zapewnia, przynajmniej teoretycznie, szybki kontakt z cywilizowanym światem. Ale i samo Jomosom w niczym nie przypomina mijanych dotąd na trekkingowym szlaku wiosek i osiedli. Jest tu elektryczność, poczta, banki z bankomatami – ewenement w środku Himalajów.

 

Pomiędzy Tukche a Jomosom dolina Kali Gandaki jest szeroka, rzeka w porze suchej płynie wieloma odnogami niosąc niewiele wody. Natomiast w porze deszczowej płynie wartkim nurtem niosąc tyle wody wypełniającej całe koryto, że nawet niektóre mosty lub „brody” nie pozwalają przeprawić się na drugi brzeg. Cechą tej części doliny, leżącej dokładnie w osi: północ – południe, są bardzo silne wiatry, szczególnie przed południem, gdy dmie od północy.

 

A po godz. 11 wiatr zmienia kierunek na południowy i jego moc słabnie. Z Jomosom można wrócić do Pokhary samolotem, o ile w sezonie uda się zdobyć miejsce albo mgła lub silny wiatr nie staną próbie oszczędzenia czasu na przeszkodzie. A kto raz tu zawędrował, na pewno zechce powrócić. Urok tego niezwykłego miejsca działa na wszystkich.

 

Za Jomosom droga prowadzi głębokim kanionem, a następnie wspina się do góry, gdzie głęboka dolina rozszerza się tworząc plateau, poprzecinane licznymi odnogami rzeki, tworzącymi na kamienistym dnie prawdziwą mozaikę. W porze monsunowej wszystkie te odnogi łączą się i tworzą jedną, rwącą bystrym nurtem rzekę. Dolina Kali Gandaki zamyka się od północy wioską Kagbeni, która leży na wysokości 2800 m w widłach Kali Gandaki i jej dopływu Jhong Kola.

 

Z daleka już wygląda jak zielona oaza, natomiast z bliska jak średniowieczne miasto – wąskie uliczki, ściśle przylegające do siebie domy z nie wypalonych cegieł. Jest to wioska tybetańska, dlatego też spotykamy w niej liczne czorteny. Kagbeni stanowi wrota do rozciągającego się na północ strategicznego regionu Mustang, gdzie leży dawne Królestwo Lo. Jeszcze dalej na północ są już Chiny.

 

Dolina Kali Gandaki kończy się na wschodzie w okolicy Muktinath, osady leżącej 1600 m poniżej przełęczy Thorong (5416m), przez którą prowadzi z sąsiedniej doliny Marsyangdi wspaniały szlak trekkingowy dookoła Annapurny. Ale to już temat na inną opowieść.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top