W labiryncie wąskich uliczek starego miasta można poczuć się jak przed wiekami. Podobnie patrząc na święty ogień, który w świątyni zoroastariańskiej płonie od kilkunastu wieków. Jazd ma wiele atrakcji, dlatego nie może go zabraknąć podczas irańskiej podróży. To półmilionowe miasto leży w samym sercu Iranu, pomiędzy Wielką Pustynią Solną i Pustynią Lota.
Gdy dociera się tu samochodem, można obserwować niekończące się pustynne przestrzenie. Jest uważane za jedno z najstarszych miast świata i kolebkę religii zwanej zoroastarianizm. Religia ta, do momentu opanowania Persji przez islam, była religią narodową. Dziś pozostało już niewielu jej wyznawców, którzy żyją między innymi w Jazd.
Zanim wjedziemy do miasta, zatrzymujemy się w miejscu zwanym „Wieżami Milczenia”. To dwa wzgórza, na których zoroastarianie składali zwłoki swoich bliskich na pożarcie sępom. Ponieważ w ceremonii brało udział wielu żałobników, dla nich powstały budynki u podnóża wzgórz. Ten sposób pochówku istniał tu jeszcze w latach 60. minionego wieku.
Obecnie wyznawcy religii grzebani są na zwyczajnym cmentarzu obok, ale nie w drewnianych lecz betonowych trumnach. Kolejnym spotkaniem z zoroastarianizmem mamy w świątyni ognia. We współczesnym budynku oglądamy umieszczony w szklanej gablocie ogień, który płonie nieprzerwanie od kilkunastu wieków.
W LABIRYNCIE WĄSKICH ULICZEK
Uciekamy od spraw duchowych do najstarszej dzielnicy miasta, gdzie znajdujemy prawdziwy labirynt uliczek. Wiele z nich przykryte jest łukowatymi dachami. To w upalne lato, kiedy temperatura powietrza przekracza 40 stopni Celsjusza, jest prawdziwym błogosławieństwem. Innym błogosławieństwem jest tutejszy system klimatyzacyjny znany od wieków.
W starej części Jazdu widoczny jest on co krok. To kominy, badgiry, które mają podłużne otwory na bokach. Dzięki nim w domostwach, poprzez odpowiednią cyrkulację powietrza, nawet w gorące dni jest przyjemnie. System ten jest używany do dziś, choć w wielu miejscach obok „łapaczy wiatru” funkcjonują elektryczne klimatyzatory.
MĘSKIE I ŻEŃSKIE KOŁATKI
Domostwa starego miasta mają identyczny kolor. Nic dziwnego, są zbudowane z gliny i piasku. Z zewnątrz nie wyglądają zbyt ciekawie, ale gdy uda nam się zajrzeć za drzwi, okazuje się, że czeka nas niespodzianka: piękny dziedziniec, kwiaty, i miejsce do spożywania posiłków na specjalnym podwyższeniu. Nie ma stołu i krzeseł. Na podwyższeniu rozkłada się dywany, na dywanach obrusy, obok których się zasiada.
Na wielu drzwiach dostrzegamy podwójne kołatki. Jedne są dla mężczyzn, drugie dla kobiet. W ten sposób unika się niezręcznych sytuacji, do których na przykład należy otwarcie drzwi przez gospodynię odzianą w swobodny strój domowy, bez nakrycia głowy. Kobieta nie może tak pokazać się mężczyźnie, który nie jest jej mężem, ojcem czy bratem.
NA GWARNYM PLACU
Przed nami wyrastają dwie wysokie wieże Meczetu Piątkowego. To jedne z najwyższych minaretów w Iranie. Wchodzimy do meczetu pozostawiając buty na zewnątrz i odpoczywamy w chłodnym wnętrzu przed upałem. Nikogo nie dziwi, że w domu modlitwy ktoś śpi na dywanie, ktoś rozmawia czy oddaje się lekturze. Przed wieczorem trafiamy na główny plac miasta Amir Chokhmaq.
Zachodzące słońce cudownie oświetla przedziwną budowlę, która wygląda jak wielki pałac. Okazuje się, że to jedynie fasada, za którą wznosi się meczet. Chłodzimy się w tryskającej na placu fontannie, oglądamy dziwny wielki drewniany liść, który, jak się okazuje, używany jest podczas religijnych procesji. Plac to jednocześnie wielki bazar, na którym można kupić wszystko – od dywanów, przez garczki po złotą biżuterię. Wiele sklepów od góry do dołu zastawionych jest pudełkami ze słodyczami.
Są wśród nich produkowane jedynie w Iranie „mordoklejki” zwane gaaz. To cukierko – ciasteczka z wodą różaną, orzeszkami piniowymi czy migdałami sprzedawane w ładnych opakowaniach. Wieczorem gustujemy jednak w bardziej konkretnym jedzeniu, dlatego po pokonaniu kolejnego labiryntu uliczek trafiamy do jednej z wielu restauracji urządzonych w patio.
Do wyboru mamy różne kebaby, zupy z roślin strączkowych, drobne przekąski z bakłażanów, cukinii, papryki. Wszystko przepyszne. Brakuje tylko jednego – szklaneczki chłodnego piwa. Jednak jesteśmy w kraju, w którym handel alkoholem jest zdecydowanie zabroniony, toast za kolejny piękny dzień w Iranie wznosimy więc kwaśno – słonawym jogurtem dough.
Zdjęcia autorki