Z okien hotelu w Świętym Włazie Neseber wygląda jak maleńka wysepka położona niedaleko lądu. Gdy widoczność staje się lepsza, dostrzegam czerwone dachy i groblę łączącą miasteczko z brzegiem. Wiem już na pewno, że pierwszym miejscem, jakie zwiedzę w Bułgarii, będzie Neseber uważany przez wielu podróżników za perełkę bałkańskiej architektury.
Budowlany boom
Mieszkam w hotelu o kosmicznej nazwie “Mars”, nic więc dziwnego, że i widok jest “kosmiczny”. Z jednej strony lazurowe morze, panorama na największy kurort bułgarski – Słoneczny Brzeg, a z drugiej … wielki plac budowy. Dosłownie na każdym skrawku ziemi wyrastają nowe budynki, jeden koło drugiego. Jeszcze kilka lat temu było tu zwyczajne pole, na którym można było spotkać staruszki wypasające kozy. Obecnie cała ziemia jest wykupiona, a hotele wyrastają jak grzyby po deszczu. Bułgaria od czterech lat przeżywa prawdziwy boom turystyczny i budowlany. Gdy wrócicie tu za dwa, trzy lata, Święty Właz będzie wyglądał zupełnie inaczej.
Całe szczęście, że nad miejscowością teren pnie się do całkiem pokaźnej wysokości wzgórz. Jest więc szansa, że hotele nie zasłonią sobie całkiem widoku na Morze Czarne.
Taksówkarz poliglota
Święty Właz to wioska, którą od Neseberu, mojego celu pierwszej podróży, dzieli największy bułgarski kurort – Słoneczny Brzeg. Wraz ze znajomymi – Małgosią i Sławkiem łapiemy taksówkę i, zgodnie z przestrogami przewodnika, ustalamy na początku cenę. Do Słonecznego Brzegu pięć lewa, do Neseberu kolejne pięć. To na złotówki wychodzi po kilka złotych na głowę. Taksówkarz, mężczyzna około 50-letni mówi po rosyjsku, angielsku, niemiecku. Twierdzi, że jak będzie do jego kraju przyjeżdżać więcej Polaków, nauczy się także polskiego. Pokazuje nam nowe hotele. – Teraz już nie remontuje się starych, nie opłaca się – mówi wskazując na błękitno – kremowy gustowny budynek. – Stare się burzy, a na tym miejscu buduje w kilka miesięcy nowy obiekt. Zobaczcie, te hotele zaczęto budować w styczniu tego roku. W lipcu odpoczywać w nich będą już pierwsi turyści. Takiego tempa budowy nigdy wcześniej w Bułgarii nie widziano.
Gonitwa za pieczonym ziemniakiem
Spacerujemy po Słonecznym Brzegu. Szukamy banków i bankomatów, by wymienić pieniądze. Wiemy, że ich skupisko jest w centrum. Tylko gdzie to centrum? Pytamy o to spotkanego Bułgara. Ten bez namysłu pokazuje kilkudziesięciopiętrowy hotel Kuban, bez wątpienia pamiętający czasy, gdy Bułgaria była niepisaną letnią stolicą krajów socjalistycznych. – Pewnie go wkrótce wyburzą – mówi nasz rozmówca widząc nasze zdegustowane miny.
Napotykamy ładną promenadę, po której spacerują turyści. Wielu z nich trzyma na tacce jakąś potrawę, której zapach dochodzi do naszych nozdrzy.
Zapach jest na tyle przyjemny, że dość natarczywie przyglądamy się specjałowi. Okazuje się, że to zwykły ziemniak, dość dużych rozmiarów, pieczony w skórce, przekrojony na pół z sałatkową wkładką i sosem majonezowo – jogurtowym. – Świetna przekąska i na pewno zdrowsza od amerykańskich hamburgerów – stwierdza Małogosia. Postanawiamy więc znaleźć miejsce, gdzie ziemniaki są sprzedawane. Po drodze oglądamy nowoczesne sklepy, przytulne kafejki, restauracje, hotele z basenami usytuowanymi w pobliżu morza. Wreszcie napotykamy budkę z ziemniakami. Kupujemy i nie możemy dokończyć ogromnej, niezwykle sycącej porcji. Na deser pałaszujemy pyszne lody, które w wielu miejscach miasta można jeszcze kupić… na wagę, a nie na porcje. – Teraz możemy ruszać do Neseberu – postanawia Sławek i szybko zatrzymuje taksówkę.
Baaardzo stare miasto
Słoneczny Brzeg przechodzi niepostrzeżenie w Nowy Neseber, miasto nie różniące się niczym od nadmorskich kurortów. Krajobraz zmienia się dopiero wtedy, gdy wjeżdżamy na groblę łączącą Stare Miasto z Nowym. Na drodze wysuniętej w morze stoi drewniany wiatrak, który obecnie pełni wyłącznie rolę ozdoby. Wysiadamy przed dawnymi murami obronnymi i ruszamy na podbój malowniczego miasteczka.
Patrząc na kamienne wejście uzmysławiamy sobie, że znajdujemy się w miejscu, które zamieszkane było już trzy tysiące lat przed nasza erą. Najpierw gospodarzami byli tu Trakowie, potem Grecy, którzy ufortyfikowali miejscowość broniąc się w ten sposób przed morskimi grabieżcami. Niestety, wiele z budowli, jakie po sobie zostawili, są dla nas nie widoczne. Około dwóch tysięcy lat temu zalała je woda. Potem Rzymianie, którzy zawładnęli wysepką zwaną wtedy Mesembrią, zbudowali port. Za czasów bizantyjskich powstały obecnie widoczne mury oraz liczne świątynie. Później zmieniali się władcy, którzy na szczęście nie burzyli dzieła swych poprzedników. Turcy nawet wzmocnili nadmorskie fortyfikacje obawiając się piratów.
Drewniane domy
Najbardziej charakterystycznymi dla Neseberu budowlami świeckimi są piętrowe domy, których parter zbudowany jest z jasnego kamienia, piętra zaś z drewna. Dołączając do tego czerwone dachówki, otrzymuje się niezwykle malowniczy obrazek tworzący specyficzny neseberski klimat. W domach tych nadal mieszkają miejscowi, choć wiele z obiektów przemianowano już na hoteliki i pensjonaty. Domy obrastają kolorowe pelargonie, bugenwille, juki z pióropuszami białych kwiatów i winorośla. Budowle te powstały w okresie odrodzenia narodowego, w XVII i XVIII wieku. Na parterze zazwyczaj umiejscowione były sklepy, magazyny i winiarnie, na górze mieszkania. Tak jest właściwie do dziś, choć zapewne asortyment sklepów jest o wiele bogatszy. Wśród pamiątek, jakie oglądają i kupują obcokrajowcy są różnego rodzaju koronki, drewniane talerze, misy oraz cała gama wyrobów ze skóry.
…i cerkwie
Cała wysepka wznosi się na skalistym skrawku lądu o długości 850 m i szerokości 300 m. Aż trudno uwierzyć, ale na tak niewielkim obszarze w przeszłości rozsianych było około 80 cerkwi i kaplic. Wszystkie budowano w tym samym stylu, to znaczy nakładając na siebie naprzemiennie biały kamień i czerwoną cegłę. W poprzeczne pasy wkomponowano wsparte na pionowych pilastrach pasiaste łuki oraz dekorowane ceramicznymi tarczami i rozetami fasady.
Oglądamy ruiny bazyliki, znanej również jako Stara Mekropolia, cerkiew Pantokratorską, św. Joana Aliturgetosa z amfiteatralnie położonymi schodami, św. Jana Chrzciciela z pięknymi malowidłami i wiele innych, do których tylko na chwilę zaglądamy.
Wracamy do Świętego Włazu
Na tarasach wielu skarp znajdują się przyjemne kafejki. Zasiadamy w jednej z nich i zamawiamy aromatyczną kawę. Jej cena jest kilkakrotnie wyższa od tej, którą piliśmy w kafejce w Świętym Włazie. Tam za filiżankę płaciliśmy około 0,70 zł tu około czterech złotych.
Znowu wędrujemy wąziutkimi uliczkami zachwycając się nie tylko zabytkami ale i widokami na morze oraz Słoneczny Brzeg. Dzielnica niedaleko portu znana jest z restauracji, gdzie podają świeże owoce morza. Zamawiamy duży talerz krewetek za około 12 złotych. Wyłuskujemy ze skorupek i skórki smakowite mięsko i wiemy już, że daniem tym na pewno się nie najemy. Wracamy do naszego bardzo cichego Świętego Włazu, gdzie w spokojnej knajpce dostajemy kartę dań w języku polskim. Wybieramy najbardziej popularną w Bułgarii sałatkę szopską (pomidory, ogórki i słonawy ser), do której dostajemy od gospodarzy kieliszek rakiji, bardzo mocnej wódki. Przypominamy sobie przestrogi przewodnika, który uczulał nas na to, by rakiji nie pić, jak polskiej wódki jednym haustem, lecz sączyć ja bardzo długo. Trudne to zadanie, bo ognisty napój nie przypomina wcale w smaku ambrozji