„Stary”, to nazwa jachtu, pierwszego w dziejach polskiego żeglarstwa, który opłynął dookoła obie Ameryki. Młodzi – jego załoga, najmłodsza jaka w ogóle przepłynęła przylądek Horn na południu kontynentu amerykańskiego i dotarła na Antarktydę, a w kilka lat później z Atlantyku na Pacyfik północną drogą morską. Zaś morze, to te dwa oceany plus Arktyczny i kilkanaście mórz oraz cieśnin.
Autorzy tej fascynującej i dobrze napisanej książki – opowieści o obu wyprawach – przy tym bogato ilustrowanej w większości świetnymi zdjęciami, byli jej uczestnikami. A jeden z nich inicjatorem, organizatorem oraz kapitanem jachtu podczas pierwszego i głównego odcinka drugiego rejsu.
Zafascynowany żeglarstwem od dzieciństwa, chłonący literaturę nie tylko podróżniczą, ale także fachową dotyczącą tej dziedziny oraz ważnych akwenów morskich, już w wieku 14 lat żeglował po Bałtyku na jachcie „Alabaster”, a tuż po uzyskaniu pełnoletniości otrzymał stopień morskiego sternika jachtowego stając się najmłodszym kapitanem jachtowym w kraju.
Zdołał też, wciągając do pomocy przyjaciół i kolegów, a także sponsorów, zrealizować z powodzeniem marzenie życia jakim było najpierw opłynięcie Hornu uważane w żeglarstwie jachtowym za odpowiednik wejścia na Mony Everest w himalaizmie. A następnie przepłynięcie morskiego Szlaku Przejścia Północnego traktowanego jako porównywalne ze zdobyciem drugiego z najwyższych szczytów naszej planety – K-2.
Jako pierwszy, z trzema zimowanymi w lodach Arktyki, pokonał ją w latach 1903-1906 norweski badacz polarny Roald Amundsen. Przed nim nie zdołało tego dokonać, przeważnie z tragicznymi skutkami, 64 inne ekspedycje. Zaś przed polskim „Starym” przepłynęło ją tylko około 50 jednostek, w tym lodołamacze, tankowiec i statki rybackie oraz zaledwie 10 jachtów.
To chyba dobrze pokazuje skalę tego sukcesu dokonanego przy tym podczas jednego sezonu żeglarskiego na wodach Grenlandii, Kanady i amerykańskiej Alaski. Książka dzieli się na dwie części. Każda z nich opisuje w pierwszym przypadku w kilkunastu, w drugim tylko kilku rozdziałach jedną z tych wypraw. Chociaż w opowieści o drugiej trafiają się odniesienia do pierwszej.
Warto dodać, że celem tych rejsów, z których pierwszy trwał rok, nie było tylko przepłynięcie trasy ekstremalnie trudnej na części odcinków, ale także poznanie chociażby pobieżnie krajów w których jacht zatrzymywał się, a przynajmniej portów i ich okolic. A także przeżywanie innych przygód. Na pierwszy rejs zabrano więc m.in. motolotnię, na drugą także sprzęt do wspinaczki po górach lodowych oraz podwodnego nurkowania w warunkach arktycznych.
Korzystając oczywiście z niego i przeżywając nierzadko ryzykowne przygody. Nie wszyscy uczestnicy wyprawy płynęli „Starym” przez cały czas. Niektórzy, już na kontynencie południowo amerykańskim, odłączali się aby lepiej poznać np. Argentynę czy Brazylię, a następnie po kilkunastu czy więcej dniach dołączyć do załogi w uzgodnionym porcie. Zwłaszcza w drugiej wyprawie chyba nikt nie przepłynął całej trasy, gdyż nie pozwalały na to obowiązki w kraju.
Do portu startu na główny i najtrudniejszy, północny odcinek, jacht przyprowadzili jedni, wrócili z nim przez Kanał Panamski i Atlantyk w większości inni. Cześć pierwsza książki rozpoczyna się opisem bardzo wysokich fal i niezwykle trudnych warunków żeglowania w cieśninie Drake’a na południe od przylądka Horn. Później są opisy powstania pomysłu tego rejsu oraz trudności jakie trzeba było pokonać aby udało się go zrealizować.
Ze znalezieniem sponsorów, gromadzeniem niezbędnych środków – a w grę wchodziło co najmniej 400 tys. zł na tę wyprawę – m.in. w drodze organizowania komercyjnych rejsów tym jachtem z Polski do Portugalii. No i przekonaniem rodzin, aby akceptowali ten pomysł. Przecież średni wiek 8-osobowej załogi wynosił…21 lat! Opisy tego rejsu pełne są informacji o poszczególnych odcinkach, warunkach żeglugi i życia na pokładzie w zmieniających się warunkach klimatycznych i pogodowych.
Odwiedzanych miejsc, spotykanych ciekawych ludzi. O zwiedzanych karaibskich wysepkach, chorobie wysokościowej jaka dopadła uczestników gdy podczas jednego z postojów wybrali się w Andy na wysokość ponad 5 tys. m n.p.m. Wejściu przez tych, którzy chwilowo odłączyli się od załogi, na czynny wulkan Cotopaxi czy latanie przez nich na paralotni. Są opisy pierwszego spotkania – później były następne – z wielorybami.
Problemy z łącznością z rodzinami w kraju, gdy zepsuł się telefon satelitarny, gdy byli ponad tysiąc mil od lądu itp. W tekście znajdują się liczne fragmenty notatek Jacka Wacławskiego i innych uczestników spisywanych podczas rejsu.Nie brak licznych interesująco napisanych scenek z życia na pokładzie i podczas postojów w portach lub innych miejscach. A także ciekawostek.
Zabrany przez jednego z żeglarzy w ramach koniecznego na jachcie sprzętu ponton, okazał się sowieckim produktem, który jego właściciel otrzymał przed laty na… 5-te urodziny. Ale ponton sprawdził się, w drodze powrotnej uczestnicy pływali nim nawet po kanałach Amsterdamu budząc sensację.
Czy o łączeniu się rodziców jednego z żeglarzy z telefonem satelitarnym jachtu będącego na Karaibach w wigilię z budki telefonicznej przed Urzędem Gminy w Istebnej przy temperaturze minus 20º C. Są opisy przepływania przez Kanał Panamski z zepsutym sterem oraz przez wody przybrzeżne Ekwadoru i Kolumbii znane z napadów piratów.
Nieoczekiwanego dla pracowników polskiej stacji im. Arctowskiego na Antarktydzie przycumowanie w jej przystani pierwszego polskiego jachtu z biało czerwoną banderą 1 kwietnia, co potraktowano początkowo jako Prima Aprilis. A następnie gościnne przyjęcie żeglarzy. I ciekawostka z tej bazy: drogowskaz z odległościami: Biegun północny 16.900 km, Waszyngton 11.300 km, Ruda Śląska 14.200 km…Nie brak wątków osobistych.
Np. jeden z uczestników wyprawy Kolumbijce poznanej w mieście Salina w Ekwadorze w rok później oświadczył się na rynku w Krakowie. I relacja z drogi powrotnej. Dzięki rezygnacji z pomysłu płynięcia non stop 5 tys. mil przez Atlantyk, nie tylko zmniejszyły się napięcia i konflikty nieuchronne w takim skupieniu ludzi na niewielkiej przestrzeni jachtu, nierzadko w bardzo trudnych warunkach pogodowych, o czym autorzy też wspominają, zatrzymali się jeszcze na brazylijskim archipelagu Fernando de Naranha, Wyspach Zielonego Przylądka (odbywając tam loty na paralotni nad wyspa São Vincente) i Wyspach Azorskich.
To tylko przykłady z tej podróży na trasie 22 tys. mil morskich zakończonej na jeziorze Dąbie koło Szczecina dokładnie w rok od jej rozpoczęcia w portugalskim porcie Lagos. Relacja z drugiej wyprawy rozpoczyna się karkołomnym zejściem kilku uczestników z pokładu „Starego” przy pomocy czekanów i raków na niewielką górę lodową u wybrzeży Grenlandii, a następnie przepłynięcia pod nią przez dwu żeglarzy a zarazem płetwonurków.
W chwilę później, gdy wypłynęli spod niej po przeciwnej stronie, z góry sypnął się w to miejsce grad ciężkich brył lodu… Druga część książki napisana jest bardziej dynamicznie, bo i sytuacja często zmieniała się jak w kalejdoskopie. Można dowiedzieć się z niej nie tylko o tym ekstremalnym szlaku morskim, ale także tych, którzy usiłowali go pokonać, lub pokonali, jak Amundsen, wcześniej. Z opisów wynika jednoznacznie, że uczestnicy tej wyprawy mieli niebywale szczęście.
W związku z przedłużającym się przygotowywaniem jachtu do rejsu, rozpoczęli go bowiem z opóźnieniem. Pokonywanie najtrudniejszych odcinków – Cieśniny Bellota uważanej za symboliczną bramę otwierającą od wschodu morski Szlak Przejścia Północnego, a zwłaszcza Cieśniny Simpsena „tak wąskiej, że Amundsen pokonywał ją prowadzony przez Inuitów (Eskimosów) płynących kajakami” odbywali wspólnie z jachtem „Vagabond” z kanadyjskimi Polakami na pokładzie, wzajemnie asekurując się.
A inny trudny odcinek nie tylko z nim, ale za pchaczem długich barek, którego śruby rozdrabniały bryły lodu. Ciekawych wydarzeń opisano mnóstwo. Zwiedzanie muzeum Amundsena w kanadyjskim miasteczku Gjoa Haven, okolic miejsc w których zatrzymywali się oraz nurkowanie do wraku statku Amundsena „Maud” w 1,4 – tys. miejscowości Cambridge Bay.
Czy zwiedzenie cmentarzyska czaszek i kości 40 wielorybów w wiosce Nuigsut, której mieszkańcy mają od 1973 r. prawo łowienia 4 tych wielkich ssaków rocznie, aby mogli przeżyć w tamtych warunkach. Problemy z zejście na ląd w Barrow, pierwszym porcie USA, mimo kończącego się paliwa i wody, gdyż nie dokonali wcześniej odprawy granicznej. A nie mogli jej zrobić, bo przypłynęli drogą północną od strony Kanady i nie było takiej możliwości.
Skończyło się na tym, że podczas załadunku stali po kostki w lodowatej wodzie pilnowani przez policjantkę z ręka na kaburze, ale nie naruszyli amerykańskiego prawa, za co, pomimo posiadania wiz, groziło im więzienie. „Nie stanęli bowiem suchą stopą na ziemi amerykańskiej”. Odprawili się dopiero w Nome, też w niezbyt miły sposób, chociaż funkcjonariusz graniczny w czasie prywatnym okazał się gościnnym i sympatycznym człowiekiem.
Przepłynięcie Przejścia Północno – Zachodniego okazało się w sumie mniej groźne, niż późniejsza awaria steru i sztorm w drodze do Vancouver, który przewrócił „niewywracalny” jacht. Na szczęście na krótko, ale powodując ogromne straty. To kolejne wybrane szczegóły. Czytelników zainteresowanych innymi odsyłam do książki. Jest naprawdę ciekawa nie tylko dla amatorów żeglarstwa i ludzi zainteresowanych podróżami oraz ekstremalnymi przygodami.
Dodam tylko, że w Vancouver zakończyła się północna część tej wyprawy, skąd większość załogi wróciła do obowiązków w kraju, a jej miejsce częściowo zajęli inni. A jej ostateczny finał nastąpił w Szczecinie. Za swoje osiągnięcia załoga została uhonorowana najwyższymi nagrodami żeglarskimi i podróżniczymi w Polsce. Nagrodzony został również film dokumentalny z tej wyprawy „W poszukiwaniu legendy” w reżyserii Konstantego Kulika, który na płycie DVD dołączony jest do egzemplarzy tej książki.
„STARY”, MŁODZI I MORZE. OD ANTARKTYDY DO ALASKI. WYPRAWA WOKÓŁ OBU AMERYK. Autorzy: Marcin Jamkowski i Jacek Wacławski. Wydawnictwo Helion, wyd. I, Gliwice 2013, str. 310, cena 39,90 zł.