W mijającym roku postanowiłem odwiedzić oba krańce naszego kontynentu – Islandię na północnym zachodzie Europy oraz skąpaną w słońcu Maltę na dalekim południu. Obie wyspy różnią się prawie wszystkim – ale mają jedną wspólną atrakcję – Błękitną Lagunę. Dotarłem tam w czasie krótkich, weekendowych wypadów za naprawdę niewielkie pieniądze, korzystając z tanich lotów i takich hoteli.
Reykjavik 05.05.2012. Islandia.
Jadę mikrobusem do Błękitnej Laguny – jakieś 40 kilometrów od stolicy. Za oknem wspaniałe krajobrazy! Górskie szczyty po horyzont, surowe wulkaniczne skały porośnięte arktycznym mchem, nieliczne malownicze domki i szeroka droga z równym asfaltem. Słoneczny dzień pociąga słupek termometru mocno w górę i mogę cieszyć się wyjątkowo ciepłą jak na tą porę roku temperaturą – plus osiem stopni.
La Valletta 16.08.2012.
Malta w słońcu. To jeden z 320 dni w ciągu roku (statystycznie), kiedy słoneczne promienie zalewają cały kraj. Jadę do Błękitnej Laguny – jakieś 30 kilometrów od stolicy, czyli przejazd z jednego krańca kraju na drugim. Za oknem autobusu przepiękne widoki! Cudowna architektura gęsto zabudowanych miasteczek, małe skrawki ziemi z egzotycznymi uprawami, malownicze zatoczki i za każdym zakrętem wyboistej drogi kolejne piękne widoki na Morze Śródziemne! Słoneczny dzień utrzymuje słupek termometru na tym samym poziomie od miesiąca – 35 stopni. Jadę chińskim autobusem. Jest nowoczesny, komfortowy i przy takiej dużej liczby pasażerów oferuje dość komfortowe warunki jazdy. Ma tylko jeden mankament… klimatyzacja – wewnątrz trzyma 22 stopnie i mocno wieje.
Ostatni odcinek drogi płynę kutrem. Podmuchy bryzy, odświeżający lekki prysznic z morskich fal, oraz opowiadania starego maltańskiego wilka morskiego redukują 35 stopni do zupełnie znośnej temperatury.
Islandia: Dojeżdżamy do Blue Lagoon. Po podróży przez równinę, pokrytą czarnymi, wulkanicznymi skałami, gdzie wydawało się, że żadne formy życia nie są niemożliwe, odkrywa się łagodna laguna nad którą mistycznie unosi się para. Na dalszym planie widać elektrownię korzystającą wód geotermalnych, nad którą unoszą się ogromne kłęby białej pary.
Blue Lagoon na półwyspie Reykianes w Islandii to dwa światy: Ogromna przemysłowa bryła elektrowni, zupełnie nie pasująca do otaczającej ją natury i urocza błękitna laguna, malowniczo zalewająca skalistą równinę i tworzącą harmonijną całość lądu i wody. Dowcip polega na tym, że jedno jest związane z drugim, istnienie laguny jest niemożliwe bez funkcjonowania elektrowni. Geotermalną elektrownię zbudowała amerykańska armia w latach 70-tych, a na pomysł, żeby wykorzystać zużyty wrzątek dla celów rekreacyjnych wpadły Islandczycy po opuszczeniu wyspy przez Jankesów pod koniec ubiegłego wieku.
Malta: Dopływam do Blue Lagoon. Z tego, co widzę na horyzoncie jestem pełen zachwytu! Błękitna Laguna to malownicza zatoka między wyspami Comino i Cominotto. Za nim dotarłem, na horyzoncie piętrzyły się tylko surowe skały wybrzeża Comino, a w oddali było widać również surowych kształtów wyspy Gozo. Dowódca naszego „okrętu” umiejętnie lawirował między skałami, a ja się zastanawiałem co takiego zobaczymy w tych pustkowiach. Za ostatnim zakrętem…dech zapiera w piersiach – obrazek jak z raju. Błękitna przezroczysta woda, piaszczyste dno zatoki, piaszczyste plaże i wyspy przyciągające urokiem i tajemniczością, ale o tym za chwilę.
Wysepka Comino była zaludniona jeszcze w III wieku p. n. e. Podczas Wielkiego Oblężenia Malty w XVI wieku przez Turków wyspa została wyludniona. Przez wieki ta mała zatoczka była wykorzystywana przez piratów gdyż stanowiła idealną kryjówkę dla najazdów. Na początku XIX ludzi powrócili na wyspę i do końca lat 90-tych mieszkało tam tylko (albo aż) 12 osób, którzy zajmowali się rolnictwem – głównie uprawą kminku (to wiekowe tradycję, stąd nazwa Comino). W latach 70-tych Lagunę upodobali sobie hipisi, ale nie byli mile widziani – nie zapominajmy, iż Malta uzyskała niepodległość od Anglików dopiero w 1964 roku i wszelkie przejawy globalizmu były traktowane jako narzucanie kolonialnych zwyczajów.
Pod koniec lat 90-tych wyspę „skolonizowali” Szwajcarzy w sposób pokojowy – po prostu wykupili grunt i zbudowali nieduży bardzo luksusowy hotel, a co za tym idzie: musieli zapewnić gościom plażę oraz transport do lądu, czyli do wielkiej (w porównaniu z mikroskopijną Comino) wyspy Malty.
Islandia: Do Blue Lagoon marzyłem dotrzeć od chwili, kiedy zdecydowałem, że pojadę do Islandii. To taka miłość od pierwszego spojrzenia (w przewodniku). Dojechaliśmy na duży parking pośród wulkanicznych skał, pełen autobusów i drogich samochodów. Ścieżka do kompleksu SPA prowadzi pośród potrzaskanych czarnych skał bazaltowych.
Welcome to Blue Lagoon, tiket adult 30 Euro. Wszystko jasne, uporządkowane, zapewniające komfort, wykluczające jakiśkolwiek niedogodności. Szafki oznakowane, szerokie wygodne, szlafrok czeka na klienta, ciepłe przejście do Laguny, taras panoramiczny z wygodnymi szezlongami i relaksującą muzyczką.
Sama laguna to jezioro z wodą geotermalną o stałą temperaturę 37 stopni. Kolor błękitny, ale przezroczystość zerowa. Skalne dno pokryte jest białą mazią, która podobno jest bardzo zdrowa dla skóry. Przy otaczającej temperatury powietrza 8 stopni cały czas metr nad wodą się unosi się mgła, co sprawia poczucie pewnej mistyki. Gości było około 200, więc czuliśmy się jak jedna wielka rodzina. Po środku Laguny bar, a tam…takie pokusy w postaci zimnego piwa i wina białego – przy 37 stopniowej temperaturze wody trunki warte grzechu… Przepływałem trzy raz obok baru, zanim się zdecydowałem zatrzymać się i zamówić one beer. Blond aniołek mówi, że nic nie płacę, tylko muszę przyłożyć swoją branzoletkę do licznika. Zapłaciłem przy wyjściu – 7 euro!
Malta: O dotarciu do maltańskiej Blue Lagoon marzyłem od momentu, kiedy zdecydowałem, że pojadę na Maltę. Dopłynęliśmy do zatoczki, gdzie zacumowano ponad setki łodzi, kutrów, katamaranów, jachtów, statków. Brzegi Laguny pokryte były parasolami słonecznymi i wszędzie gdzie sięga wzrok turyści. Tłok, wrzawa, gwar. Każdy chce się opalać, relaksować, podziwiać.
Blue Lagoon to był mój punkt obowiązkowy na Malcie, a poza tym druga strona Laguny – brzeg wyspy Cominotto tak kusiła, że nie było opcji żeby zrezygnować. Więc zrobiłem jedyny możliwy krok. Wybrałem parę, która wydawała się wiarygodna (okazało się, że to Francuzi), miała stałe miejsce na plaży, t.z. dwa szezlongi i niedawno wyszła z morza. Poprosiłem ich, żeby popilnowali mojego bagażu na chwilę i zostawiłem im plecak z: paszportem, pieniędzmi, komórką, biletami, ubraniami.
Zanurzyłem się w Lagunie. Co za rozkosz! błogość, przyjemność, fantazja!!! Woda czyściutka jak łza, orzeźwiająco chłodna (24 stopni), przeźroczysta. Dopłynąłem do wysepki, a tam…kolejna pokusa! Jaskinia, która prowadzi prosto na otwarte morze. No to skusiłem się i popłynąłem dalej. Po raz pierwszy byłem w takim miejscu – trochę mroczne i złowieszcze, ale jakże malownicze. Miejscami woda robiła się bardzo chłodna i ciemna, nie sięgałem dna (później nurkowie mówili mi, że jest tam 4 metry głębokości). Ale płynąłem dalej. Po dotarciu do otwartego morza wspaniały widok wynagrodził moje wysiłki. Niesamowite obrazki – skały, piętrzące się na 150 metrów wysokości, w przecudnych formach, oraz rozbijające się o brzeg fale. Z powrotem było gorzej, bo sił ledwo mi starczyło.
Dopływając do plaży czułem się jak rozbitek – leżałem w bezruchu jak mi się wydawało godzinami. Idealny cel do zdobycia jakieś nimfy Calipso – uwięziła by mnie na 7 lat, jak wieki temu Odyseusza. W pewnym momencie oprzytomniałem i zdałem sobie sprawę, że mam na sobie tylko kąpielówki, a cały kontakt ze światem…jest gdzieś tam w plecaku, pod opiekę ludzi, których w ogóle nie znam! No to szybko popłynąłem do nich. Powitali mnie z uśmiechem na twarzy i powiedzieli, że mogłem się pokąpać jeszcze. Okazało się, że mnie nie było…półtorej godziny.
Przebijając się przez tłum dotarłem do łodzi, którą miałem popłynąć do wyspy Gozo. Spytałem się kapitana czy mam czas, żeby kupić sobie piwo. Odpowiedział, że tak, ale po co mam nadpłać, skoro tu kosztuje półtora euro, a tam gdzie płyniemy dwa razy taniej…
Po południu leciałem SAS-em do Oslo. Po starcie za parę minut w iluminatorze się pokazała Blue Lagoon. Schowana w skałach między wystygłymi wulkanami, dziewicza, czysta jak łza, pociągająca. Wrócę tu jeszcze!
Kiedy po południu poleciałem Ryanair-em do Turynu przez chwilę w iluminatorze pokazała się Blue Lagoon. Schowana między wyspami, wśród błękitnego morza, dziewicza, czysta jak łza, pociągająca.
Jeszcze tu wrócę!
Błękitne laguny Islandzką i maltańską dzieli 3000 km.
Zdjęcia: Aleksander Gadżanow