WYDAWNICTWO BOSZ: UROK STARYCH FOTOGRAFII

Wynalezienie techniki cyfrowej i zastosowanie jej w fotografii spowodowało niebywałą popularyzację tego sposobu utrwalania wizerunków, scen i wydarzeń.

 

Dzięki powszechności i łatwości obsługi aparatów fotograficznych znajdujących się już także w telefonach komórkowych, nawet małe dzieci są nierzadko w stanie wykonać całkiem poprawne zdjęcie.

 

Fotografia w ciągu niewiele ponad 170 lat od jej wynalezienia zrobiła więc niebywały skok do przodu. Zwłaszcza w porównaniu z innymi dziedzinami utrwalania i przekazywania ważnych treści, przede wszystkim w formie pisanej.

 

 

Ludzkość potrzebowała przecież wielu wieków aby od zapisów treści na glinianych tabliczkach, inskrypcji wykuwanych w granicie i na innych kamieniach, zapisywanych na papirusach, pergaminie a później papierze, dojść poprzez wynalezienie druku z zastosowaniem ruchomych czcionek, maszyny drukarskiej, maszyny do pisania, telegrafu, dalekopisu itd. do Internetu, sms-ów i współczesnych sposobów druku bądź docierania do odbiorców i adresatów z tekstami na papierze lub w wersji elektronicznej.

 

I tak, jak współczesna młodzież korzystająca na co dzień z klawiatur komputerów i telefonów komórkowych, a z ręcznego zapisu treści długopisami czy wiecznymi piórami najczęściej już tylko w zeszytach szkolnych, nie zdaje sobie sprawy, że jeszcze niedawno służyły do tego gęsie pióra maczane w inkauście, a nawet po II wojnie światowej stalówki w obsadkach i atrament w kałamarzach bo jescze nie wynaleziono długopisu, tak naciskając odpowiedni guziczek cyfrowego aparatu fotograficznego czy telefonu ustawionych na program automatyczny nie wie, jak skomplikowaną czynnością było wykonywanie przynajmniej dobrych zdjęć we wcześniejszych, zwłaszcza najstarszych technikach.

 

Tamte odległe czasy początków fotografii przypomina szalenie ciekawa książka „Ze starego albumu” Zenona Harasyma, wydana właśnie przez Wydawnictwo BOSZ. Autor pisze o nich co prawda tylko z punktu widzenia kolekcjonowania starych fotografii i to wyłącznie ich dwu rodzajów: carte de visie i cabinet portrait, co powoduje, że poza jego zainteresowaniami pozostają, jakże ważne, początki np. fotografii prasowej, ale dostarcza czytelnikowi takie mnóstwo istotnych faktów i informacji, że książkę tę powinien przeczytać każdy, kto nawet amatorsko, ale poważnie traktuje fotografowanie.

 

„Nową książkę Zenona Harasima – anonsuje ją wydawca na tylnej okładce – wyróżniają nie tylko oczywiste walory poznawcze czy dokumentalne. Skłania ona do zadumy nad minionym czasem tych wszystkich, którzy pieczołowicie pielęgnują pamiątki rodzinne i związane z szeroko pojętymi małymi ojczyznami”.

 

Podobnie jak pisania uczyłem się najpierw ołówkiem, a później przy pomocy obsadek ze stalówkami i problem stanowiło, czy jest to krzyżówka czy redisówka, tak tajniki fotografowania, również jeszcze przed wojną, poznawałem najpierw posługując się mieszkowym Kodakiem i dopiero później sięgając po kolejne generacje aparatów fotograficznych, aż po cyfrowe. A ze starymi fotografiami, chociaż nigdy ich nie kolekcjonowałem w oderwaniu od zbiorów rodzinnych, do czynienia miałem od dzieciństwa, czyli już baaardzo odległych czasów.

 

Tym łatwiej mi więc docenić ogromne walory poznawcze książki Harasyma oraz jego trud włożony w zebranie i prezentację tych setek faktów, informacji, zabytkowych zdjęć i rysunków. Nie ukrywam, że wiele z nich czytałem nie tylko z zainteresowaniem, ale i zaskoczeniem. Bo to, że np. wykonywanie zdjęć pierwszymi aparatami kliszowymi musiało trochę trwać, było dla mnie czymś oczywistym. Pamiętam przecież jeszcze zakaz „kręcenia się” przed takimi aparatami, chociaż o wiele doskonalszych modeli, w trakcie robienia mi zdjęć w atelier w latach 30-tych XX w.

 

Ale ile – poza, oczywiście, specjalistami w tej dziedzinie – ludzi wie, że w połowie XIX w, jak pisze autor, „Cały proces fotografowania zajmował od 30 minut do godziny ?”. Dodając do tego tłumaczenie świetnego cytatu z roku 1867, z fachowego pisma „Photographische Mitteilungen”: „Bardzo wielu ma silną niechęć do fotografowania; można ją porównać do wizyty u dentysty; niektórzy woleliby znaleźć się przez pół godziny w rękach dentysty niż w rękach fotografa”.

 

Jakże wydaje się to nieprawdopodobne komuś, kto współcześnie robi np. udane zdjęcia średniowiecznych fresków w ciemnych świątyniach, oczywiście bez flesza i statywu, lecz „z ręki”. Poza krótkim Wprowadzeniem na temat zbierania, kolekcjonowania i posiadania starych zdjęć – zainteresowanych różnicami w tych pojęciach odsyłam do książki, czytelnicy znajdą w jej 5 podstawowych, bogato ilustrowanych rozdziałach, ogromy zasób informacji.

 

Na temat zakładów fotograficznych w XIX w, sposobach fotografowania w atelier i w plenerze, o znanych fotografach zawodowych i amatorach, kolekcjonowaniu wspomnianych na wstępie dwu rodzajów starych fotografii oraz związanych z tym sprawami „około fotograficznymi”: albumach, dedykacjach, winietach, datowaniu, przechowywaniu i konserwowaniu zdjęć itp.

 

Z niezliczonymi, jak już wspomniałem, faktami i ciekawostkami. Jak wyglądały zakłady fotograficzne w różnych okresach XIX w. Szalenie ciekawymi radami dla ówczesnych fotografów, w jaki sposób wykonywać np. zdjęcia portretowe, aby nie tylko zachować podobieństwo fotografowanej osoby, ale i podkreślić jej charakter. O różnych „sztuczkach” mających uatrakcyjnić fotografię.

 

Np. ubieranie osób fotografowanych wg. wzorów ze znanych portretów malarskich, bądź stroje egzotyczne. Sposobach komponowania zdjęć grupowych, z dobieraniem na nich osób pod kątem… koloru ( jasny – ciemny ) stroju. Ze zdjęciem, przy okazji, ówczesnych zestawów połączonych taboretów do takich zdjęć. O tym, jak wykonywano wówczas zdjęcia plenerowe, czy bardzo rzadko, autoportrety. Z informacją, że pierwszy autoportret fotograficzny wykonał Robert Cornelius z Filadelfii już w roku 1839.

 

Sporo uwagi autor poświęcił – bo i one znajdują się na kartach, kolekcjonowanie których jest głównym tematem tej książki – sztuce fotograficznych reprodukcji dzieł malarskich. A przy tej okazji o „utworach fotografii” jako odrębnemu rodzajowi twórczości. Po raz pierwszy wymieniono je w roku 1857 w… carskiej ustawie o cenzurze. W zaborze pruskim pojęcie to obowiązywało od 1876 roku, zaś w austriackim prawie autorskim, wyróżniającym literaturę, sztukę i… fotografię, od 1895 roku.

 

Już wówczas – okazuje się, autorzy fotografii oznaczali je odpowiednikiem współczesnego nam © – informacją „Naśladowanie zastrzega się”. Zaś napis „Depose” oznaczał zastrzeżenie praw autorskich do wizerunku sfotografowanej osoby. I w podobny sposób autor pisze o innych sprawach związanych z ówczesną fotografią. Fotomontażu stosowanym już od 1851 r., głównie w postaci tableau – klas szkolnych, towarzyszy służby wojskowej itp.

 

O wędrownych fotografach i ich sprzęcie. Znanych fotografach oraz amatorach i konfliktach między nimi, gdyż ci drudzy „psuli rynek” oferując nierzadko równie dobre zdjęcia, ale znacznie taniej. O pierwszych zdjęciach zwierząt: psów i kotów. Bardzo rzadkich – wykonywano je dopiero od lat 60-tych XIX w – fotografiach przedstawicieli różnych zawodów.

 

Później fotografii teatralnej, początkach turystycznej, odzwierciedlonej na starych zdjęciach modzie epoki, polskich strojach narodowych i regionalnych, ale także karnawałowych czy scenach rodzajowych. I kolejnych ciekawostkach. Fotografiach carte de visie służących jako… dowody osobiste, których wówczas przecież nie było. W połowie XIX w. w Wiedniu zrodził się pomysł, aby do posiadania świadectw zdrowia z fotografią zobowiązać tamtejsze… prostytutki.

 

Pomysł chyba nie przeszedł, autor o tym nie pisze. Ale fotografie w postaci sztywnych carte de visite zaczęto jednak stosować jako dowody tożsamości. Najpierw legitymacje wystawców na wielkiej wystawie fotograficznej w Berlinie w roku 1865. W 2 lata później jako legitymacje prasowe na Międzynarodowej Wystawie w Filadelfii. A następnie – z odpowiednimi tekstami na odwrocie – jako okresowe bilety kolejowe, stałe karty wstępu do teatru, przepustki, karty identyfikacyjne żołnierzy rosyjskich w niewoli austriackiej itp.

 

Jest więc co poczytać – a wymieniam tylko wybrane przykłady, pomijając bardzo ciekawy rozdział prezentujący fotografów polskich we wszystkich zaborach oraz działających zagranicą, zagranicznych, nieliczne wówczas kobiety w tym zawodzie itp. Podobnie jak całą część poświęcona kolekcjonowaniu fotografii oraz sprawy z tym związane.

 

Autor ograniczył czasowo dzieje tego rodzaju fotografii do końca I wojny światowej. Chociaż była ona stosowana i po niej, a wiele zasad fotografowania w atelier, np. pozy, opieranie się ręką o stolik, krzesło, siedzenie w fotelu itp. przetrwało chyba nawet II wojnę światową. Tyle, że coraz rzadziej wykonywano je w postaci sztywnych kart, a powszechnie na kartonowym papierze fotograficznym.

 

Mam ich trochę, ze stemplami lub tłoczeniami zakładów fotograficznych w których je wykonano, w zbiorach rodzinnych z lat międzywojennych. To jednak nie zmniejsza walorów książki którą uważam za bardzo ciekawą, świetnie udokumentowaną ilustracjami, ładnie wydaną oraz naprawdę wartą lektury.

 

Ze starego albumu. O dawnych fotografiach carte de visie i cabinet portrait. Zenon Harasym. Wydawnictwo BOSZ, wyd. Olszanica 2010, str. 207, cena 79 zł.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top