Największa rzeka Europy zachodniej, 1320 kilometrowej długości Ren, ma źródła i górny bieg w Szwajcarii. Ściślej, podobnie jak nasza Wisła, ma dwa źródła, oba w Gryzonii (Graubünden) – największym szwajcarskim kantonie. Z południowego, w pobliżu San Bernardino i granicy włoskiej, wypływa jako potok Hinterrhein – Tylni Ren.
Po pokonaniu 57 kilometrów najpierw na wschód, a następnie na północ, łączy się on w pobliżu miejscowości Reichenau położonej między Flims i Chur, z Vorderrhein – Renem Przednim. Ten zaś ma swoje źródło 68 km dalej na południowy zachód, w pobliżu przełęczy Oberalp, na północny zachód od Masywu św. Bernarda.
Z ALP DO MORZA PÓŁNOCNEGO
Dalej, już jako jedna rzeka, płynie na północ przez najstarsze miasto Szwajcarii – Chur do Jeziora Bodeńskiego wytyczając m.in. zachodnią granicę Księstwa Lichtenstein oraz Austrii. Zaś wypływając z tego jeziora koło Stein am Rhein, płynie wąską doliną Szafuzy, gdzie opada w dół 20 metrowej wysokości wodospadem Rheinfall. Dalej aż do Bazylei wytycza północną granicę kraju z Niemcami.
I przez ten Republikę federalną, częściowo tworząc jej naturalną granicę z Francją oraz dalej przez Holandię. Przez m.in. Arnhem pod którym o most na Renie walczyli polscy spadochroniarze brygady gen. Stanisława Sosabowskiego i Utrecht, aby tam dzieląc się na dwa ramiona, z których południowym jest Szary Ren, wpłynąć do Morza Północnego.
Na tym najruchliwszym szlaku wodnym w Europie za najbardziej malowniczy uważany jest przełom rzeki w najwęższym miejscu (tylko ok. 115 m) jej środkowego biegu, koło skały Lorelei. Owiany legendami, uwieczniony w poezji i wagnerowskim „Pierścieniu Nibelungów”. Niezwykle piękne, chociaż może mniej sławne, są jednak również niektóre szwajcarskie odcinki Renu.
Zwłaszcza w okolicach Flims – jednej z trzech miejscowości, obok Laax i Falery, tworzących popularny region narciarski Alpenarena. Około 10 tys. lat temu nawiedziło go wielkie trzęsienie ziemi, a ruchy tektoniczne przemieściły, jak obliczyli specjaliści, około 8 miliardów (!) metrów sześciennych skał.
Powstała wówczas tu głęboka dolina, miejscami nawet kanion, przez którą wody Renu popłynęły nowym korytem. W najbardziej malowniczych miejscach nad nim Szwajcarzy wyznaczyli punkty widokowe. W najpiękniejszym zaś, nad pętlą rzeki, przebijającej się przez alpejski przełom, zbudowali stalową wieżę obserwacyjną.
Ona i cała trasa do niej, stała się celem mojej samotnej wycieczki przez jesienne lasy. Najlepszym punktem wypadowym okazała się miejscowość Flims Waldhaus położona na wysokości 1130 m. Dojazd do niej z hotelu w Laax Murschetg, w którym nocowałem, autobusem pocztowym – stanowią one jedną ze szwajcarskich specjalności – zajął mi tylko 7 minut.
SZMARAGDOWE JEZIORO CAUMASEE
Goście hotelowi otrzymują bezpłatne bilety uprawniające do nieograniczonej liczby przejazdów komunikacją lokalną. Dojście pieszo do miejsca startu ruchliwą szosą nie miało więc sensu. W turystycznym centrum wioski Flims Waldhaus, obok poczty a zarazem przystanku autobusowego, wiszą świetne mapy okolic z wyznaczonymi trasami. Na każdym kroku są też drogowskazy.
Zagubić się więc nie sposób. Szwajcaria ma znakomitą informację turystyczną praktycznie wszędzie. Zabawny drogowskaz z rzeźbą Neptuna pomalowanego na zielono, zachęca do odwiedzenia najpierw jeziora Caumasee leżącego na wysokości 997 m n.p.m. – dodatkowej atrakcji po drodze do przełomu Renu.
Idąc według drogowskazów minąłem kilka pensjonatów oraz duży 4* hotel „Surselva” w lesie – ostatnie miejsce w którym wolno parkować samochody osobowe. Dalsza droga dostępna jest tylko dla pieszych i inwalidów na wózkach. Spotkałem ich kilku, korzystających z elektrycznego napędu, trochę ludzi uprawiających nordic walking, pań z psami oraz od czasu do czasu rodziny z dziećmi i małe, 2-4 osobowe grupki turystów.
Rowerzyści nie mogą korzystać z tej drogi, mają odrębną, inną trasą. Piękna pogoda pozwala mi podziwiać uroki złotej alpejskiej jesieni. Trasa wiodąca przez las, później skrajem hal, okazała się świetnie zagospodarowana. Tablice informują o absolutnym zakazie używania ognia. Już po kilkudziesięciu metrach natrafiam na pierwsze z kilku, może nawet kilkunastu, źródeł wody wypływającej z rur w drewnianej obudowie do również drewnianego koryta.
Trochę poniżej drogi spotykam wąskie górskie strumyki płynące w dół, w kierunku Renu. Wśród lasów iglastych: świerkowych i sosnowych, rosną krzewy, wrzosy oraz paprocie, których liście przybrały barwę starego złota i brązu. Przyroda jest tu bogata i chroniona. Niektóre stare drzewa wyrastają wprost ze skał, lub obejmują je pniami albo korzeniami. W najciekawszych miejscach obserwacyjnych tablice informują jakie okazy flory można zobaczyć w okolicy – z ich dosyć szczegółowym opisem.
ALPEJSKIE ORCHIDEE
Wśród wielu innych, rosną tu, niestety kwitną tylko od maja do lipca, orchidee. Także rzadkie, pomimo nazwy Obuwnik pospolity, ich gatunki. Żyją – można je we właściwym czasie podglądać, o czym także informują tablice – ptaki, również endemicznych gatunków pod ochroną, wpisanych do Czerwonej Księgi. Podobnie drobna fauna.
Po niespełna pół godzinie drogi głęboko w dole zaczyn pojawiać się lustro wody jeziora Caumasee. O przepięknej szmaragdowej barwie. Z niewielką wysepką, widocznymi z dala żaglówkami i łodziami. Punktów widokowych na nie jest kilka. Obok głównego, koło stromo biegnącej w dół przesieki, jest samoobsługowa, bezpłatna, elektryczna winda – szynowa kolejka górska.
Zabiera do 16 pasażerów, bez pośpiechu zjeżdża w dół, na brzeg jeziora, nad który można dostać się także inną drogą – rowerową. I przywozi stamtąd tych, którzy wracają do Flims lub wybierają się dalej nad przełom Renu. Taflę tego pięknego jeziora widziałem jeszcze później kilkakrotnie przez drzewa, nawet po kolejnym kwadransie marszu. Droga raz trochę wznosi się, raz opada.
Jest łatwa, od miejsca startu opada tylko o 160 metrów różnicy poziomów. Mijając innych turystów słyszę i odpowiadam w szwajcarskim dialekcie niemieckiego grüezi – gdy to osoba pojedyncza lub mitenana – w przypadku kilku. Lub po retroromańsku allena. To tradycyjny tu sposób pozdrawiania się turystów. Mijam hale, na których stoją szałasy pasterskie.
W pewnym momencie zauważam przez prześwity wśród drzew płynącą w dole nitkę wody. To Ren, a ściślej jeszcze Vorderrhein. Oba nurty tworzące tę rzekę łączą się dopiero kilkanaście kilometrów dalej. Wchodzę na pierwszy z kilku punktów widokowych. Po jednej stronie widać strome skały, po drugiej wzgórza wysokiego brzegu porośnięte lasami aż do wierzchołka.
Kolejne widoki, już można dostrzec, chociaż jeszcze nie najlepiej, słynną pętlę. Mijam stojącą na hali gospodę – na obiad przyjdzie czas trochę później. Jeszcze tylko sto kilkadziesiąt metrów ostrzejszego podejścia i jestem u celu: podnóżu stalowej wieży widokowej.
PĘTLA RENU U STÓP
Jest pogodne popołudnie, można więc nie zwracać uwagi na tablicę zakazującą wchodzenia na nią podczas burzy. Na dole jest kilka ławeczek na których można usiąść i odpocząć. No i tablice informacyjne z mapą rezerwatu przyrody, w którym stoi. Wspinam się po schodach kilka pięter na platformę widokową Spir II. Panorama jest fantastyczna.
Tuż obok nagie, granitowe skały wyglądające tak, jak gdyby żywioł dopiero je na nowo zburzył. Trochę dalej podobne, niemal pionowe, tak jasne, że sprawiają wrażenie, iż pokrywa je śnieg . Ale obok są i łagodne zbocza porośnięte iglastymi lasami. Daleko w dole zaś widok zapierający dech w piersiach: pętle meandrującego w tym miejscu Renu. Oglądać to można bez końca. Kiedyś jednak trzeba przestać.
Zwłaszcza, że żołądek coraz natarczywiej domaga się kolejnej porcji kalorii. W odległej o kilkaset metrów gospodzie „Conn” na wysokości 970 m n.p.m. wybór dań jest spory. Decyduję się na regionalne przysmaki i krótki wypoczynek. Po nim powrót tą samą, jedyną zresztą dla pieszych drogą. Zupełnie nie odczuwam, że chwilami trzeba trochę się wspinać. Mijam już poznane wcześniej skały, drzewa, miejsca widokowe.
Nieco ponad 5 – kilometrową trasę przemierzam spacerowo w nieco ponad godzinę. Jeszcze tylko ponowne obejrzenie, w innym oświetleniu, Flims Walhaus z hotelami zarówno w tradycyjnym alpejskim stylu, jak i bardziej miejskich czy nawet przypominających zamki. Chwila oczekiwania na autobus i powrót do Laax. Ten piękny jesienny dzień w Alpach nad jeziorem Caumasee i przełomem Renu na długo zostanie mi w pamięci.
Zdjęcia autora