PODRÓŻE GLOBTROTERA: WILEŃSZCZYZNA W ŚNIEGU

Grudzień nie jest najlepszym miesiącem na zwiedzanie Litwy. Dni krótsze tu, niż w odległej o kilkaset kilometrów na południowy zachód centralnej Polsce sprawiają, że na oglądanie zabytków i innych ciekawych miejsc z zewnątrz czasu jest niewiele.

 

Zwłaszcza, gdy trafi się, a tak było w przypadku tej podróży, na niebo pokryte ołowianymi chmurami i przelotne opady śniegu. Równocześnie jednak przysypane śniegiem Wilno i inne miejscowości, pola, a zwłaszcza lasy ze świeżym białym puchem na gałęziach, mają swój urok.

 

 

Zaś przeważnie puste muzea oraz wnętrza świątyń wręcz zachęcają do ich odwiedzania. Prasowy wyjazd na Wileńszczyznę, w którym uczestniczyłem wraz z ósemką innych polskich dziennikarek i dziennikarzy na zaproszenie departamentu turystyki litewskiego Ministerstwa Gospodarki, był króciutki – zaledwie trzydniowy łącznie z podróżą mikrobusem z Warszawy.

 

Równocześnie jednak bardzo interesujący, z intensywnym programem, świetnie realizowanym przez naszą opiekunkę i przewodniczkę, prezeskę Związku Przewodników Wileńskich, Danutę Bernatowicz. Oczywiście znającą znakomicie zarówno litewską stolicę jak i inne miejscowości oraz miejsca na naszej trasie.

 

W SERCU SENAMIESTYJE – WILEŃSKIEJ STARÓWKI

 

I potrafiącą nie tylko ciekawie o nich opowiadać, ale także rozszerzać, na ile było to możliwe, program naszej study tour i wzbogacać ciekawymi historiami. Dla tych z nas, którzy przyjechali na Litwę po raz pierwszy, było to zaledwie jej turystyczne „liźnięcie”. A zarazem zachęta, aby przyjechać na nią ponownie, tym razem na trochę dłużej.

 

Bo tylko pobieżne poznanie chociażby najważniejszych zabytków i miejsc Wilna wymaga przecież minimum 3 – 5 dni. Natomiast dla uczestników tej podróży którzy już tu bywali, stała się ona okazją do odświeżenia wrażeń oraz zobaczenia jak kraj ten i jego atrakcje turystyczne zmieniają się korzystnie z każdym rokiem.

 

W moim przypadku okazało się to szczególnie interesujące, gdyż byłem na Litwie i w Wilnie w ciągu minionego półwiecza już kilkanaście razy. A możliwość oglądania dokonujących się tu przemian od czasów sowieckiej „przaśności” po współczesność, z odrestaurowanymi już w większości zabytkami architektury i zbudowanymi nowymi gmachami oraz infrastrukturą, bardzo zachęcająca do kolejnych przyjazdów nad Wilię i Niemen.

 

O niektórych miejscach i obiektach w których byliśmy tym razem, napiszę osobno, bo zasługują one na bardziej szczegółową prezentację. I być może zainspirowanie innych, aby też wybrali się tu aby je zobaczyć. Na początek więc tylko relacja i garść wrażeń z tej podróży. W Wilnie zakwaterowano nas, po z górą 7 godzinach jazdy z Warszawy, w najlepszym miejscu dla miłośników wileńskiej Starówki.

 

W 4* hotelu „Europa Royale Vilnius” przy ul. Ostrobramskiej (Aušros Vartų), vis a vis klasztoru bazylianów w którym więziono filomatów, zaś Adam Mickiewicz umieścił jedne z najważniejszych scen „Dziadów”. Hotelu sąsiadującym ze słynnym gotyckim domem z renesansowym sgraffito na frontonie, w którym mieści się obecnie restauracja „Medininkai”. I odległym o niewiele ponad 100 metrów od Ostrej Bramy.

 

OD OSTREJ BRAMY DO KATEDRY

 

Fantastyczną panoramę Senamiestyje – Starówki roztaczającą się z pokrytego kilkunastocentymetrową warstwą śnieżnego puchu tarasu mojego pokoju na najwyższym od ulicy piętrze tego hotelu zobaczyć mogłem jednak dopiero następnego dnia. Do Wilna przyjechaliśmy bowiem już po zmroku.

 

A w dosyć skąpym oświetleniu zdołałem dostrzec tylko pobliski kościół św. Teresy, Ostrą Bramę, klasztor bazylianów i wieże unickiego kościoła św. Trójcy oraz fronton Filharmonii. Zostawiłem więc rzeczy i pobiegłem „obwąchiwać” znajome kąty w prószącym drobnym śniegu. Najpierw, oczywiście, Ostrą Bramę ze słynnym obrazem Madonny bez Dzieciątka w niewielkiej, wąskiej kaplicy na jej górnym poziomie.

 

Jedynego znanego mi na świecie, tak popularnego obiektu kultu, widocznego przez całą dobę także z ulicy przez szyby dużego okna. Trafiłem na moment w którym nie odbywała się msza ani modły zbiorowe. Wewnątrz było zaledwie kilka osób, mogłem więc dowoli zachwycać się pięknem tego obrazu i jego pokrytej złotem srebrnej koszulki oraz tysiącami znajdujących się koło niego wotów.

 

No i fotografować bez ograniczeń, co możliwe jest rzadko – tylko gdy kaplica świeci pustkami. Nie byłem tu już dosyć dawno. Podczas kilku moich poprzednich pobytów w Wilnie albo nie starczało czasu aby przyjść, albo kaplica wypełniona była ludźmi po brzegi.

 

Dopiero schodząc zauważyłem, że stare, skrzypiące i wytarte przez miliony stóp pielgrzymów drewniane schody prowadzące na górę do kaplicy, zastąpiono solidnymi kamiennymi. Tradycyjnie przeszedłem przez Ostrą Bramę na zewnątrz dawnych murów obronnych miasta aby obejrzeć ją od strony ul. Bazyliańskiej (Bazilijonų gatvė).

 

A później z powrotem na Starówkę i ulicą Ostrobramską do Ratusza i dalej Wielką (Didžoji gatvė) w kierunku placu Katedralnego. Zatrzymując się i fotografując w skąpym, nocnym oświetleniu zabytki. Z przedświątecznymi dekoracjami na ulicach. Jedynym tu znakiem, że Boże Narodzenie już blisko.

 

W KOŚCIELE ŚW. JANÓW

 

W odróżnieniu od wielu innych miast w Europie środkowej, w Wilnie nie organizuje się bowiem jarmarków adwentowych bądź bożonarodzeniowych. Zajrzałem też do uniwersyteckiego kościoła św. Jana, a ściślej Janów, gdyż jest on pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty.

 

Nacisnąłem klamkę bocznych drzwi i… znalazłem się najpierw w przedsionku, a następnie wnętrzu tej świątyni. Po raz pierwszy w życiu. Ilekroć usiłowałem się w ubiegłych dziesięcioleciach do niej dostać, zawsze była zamknięta. W niepodległej Litwie na trwający latami remont.

 

A ten trzynawowy kościół z dobudowaną 86–metrową dzwonnicą, przebudowany przez jezuitów w połowie XVIII w. w stylu późnego baroku, pamięta przecież czasy Władysława Jagiełły. Wewnątrz jest 10 rokokowych ołtarzy – wcześniej było ich 23 – oraz 5 kaplic. I sporo polskich pamiątek. M.in. w ścianie nawy północnej duża tablica z popiersiem poety Ludwika Kondratowicza (Władysława Syrokomli).

 

Po obu jej stronach zaś portrety Jana Śniadeckiego i Juliusza Słowackiego. A nieco dalej pamiątkowa płyta poświęcona Tadeuszowi Kościuszce. Na przeciwległej ścianie nawy południowej znajduje się popiersie Adama Mickiewicza ufundowane w 100-rocznicę urodzin poety. Zaś na chórze popiersie Stanisława Moniuszki.

 

Polskich śladów jest tu o wiele więcej, zwłaszcza tablic w języku polskim lub łacinie poświęconych ludziom wybitnym, czy po prostu związanym z miastem i tą świątynią. Trzeba tylko ich nazwiska czytać na wmurowanych przed wiekami tablicach, nie zaś na zniekształcających je współczesnych napisach informacyjnych po litewsku.

 

Kościół św. św. Janów poza funkcjami sakralnymi pełni również rolę muzealną. I poza godzinami mszy, wstęp do niego jest płatny. O czym zresztą dowiedziałem się dopiero następnego dnia przypadkiem. Nikt bowiem nie żądał ode mnie biletu ani zapłacenia zań. Może dlatego, że wszedłem bocznym wejściem, które w słabym oświetleniu okazało się najbliższe.

 

CHOINKA PRZED KATEDRĄ I TRADYCJE LITEWSKIEJ TROJANKI

 

Zdążyłem jeszcze dojść na plac Katedralny i obejrzeć ogromną, ładnie oświetloną choinkę, a także z zewnątrz katedrę oraz jej dzwonnicę – dawną wieżę obronną miasta. I już trzeba było wracać, aby zdążyć na kolację oficjalnie rozpoczynającą nasz krótki program pobytu na Litwie. W restauracji „Lokys”, czyli Niedźwiedź, w sercu Starówki przy ul. Stiklių, serwującej dania kuchni narodowej.

 

Od przekąsek, m.in. wędzonych, gotowanych i krojonych w wąskie paski świńskich uszy, wędlin oraz serów, poprzez zupy i dania główne, po desery i napoje. Ich podawanie poprzedziła informacja o tradycjach tej kuchni. M. in. o pogańskim rodowodzie słynnej nalewki „Trejos Devynerios” – „Trzy dziewiątki”, czyli Trojanki Litewskiej.

 

Robi się ją zalewając wódką 27 rodzajów ziół. Przy czym niektóre z nich zawsze są tajemnicą producenta i dlatego napoje o tej nazwie różnią się smakiem. W dawnych czasach ziół tych było – usłyszeliśmy – tylko 26, a dwudziestym siódmym mającym wpływ na smak, była dębowa beczka w której napój nabierał swoich właściwości.

 

Procedura przygotowywania trojanki była całym rytuałem, związanym z najdłuższą nocą roku, później i obecnie nazywaną świętojańską. A i obyczaje jej przechowywania też okazały się ciekawe. Obecnie najbardziej znane gatunki tej nalewki produkują fabryki wódek w Wilnie – ta, jako wytrawna 40%, smakuje mi najbardziej, w odróżnieniu od wytwarzanych w Kownie mniej lub bardziej słodkich, 36 procentowych „999”.

 

Ale nalewki na 27 ziołach robią też restauracje – jedną z nich zostaliśmy poczęstowani – oraz liczni amatorzy tego trunku. Świetna okazała się też zupa oraz danie główne, nie mówiąc już o deserze – litewskim sękaczu podobnym do naszego, zwłaszcza podlaskiego, chociaż trochę mniejszych rozmiarów. A po kolacji znowu był czas wolny na indywidualne poznawanie Starówki, pustoszejącej z każdą już nie nocną, ale wieczorną godziną.

 

KRÓLEWSKA KRYPTA I BURSZTYN W STAROMIEJSKIEJ PIWNICY

 

Dzienne zwiedzanie Wilna w iście japońskim tempie rozpoczęliśmy w okolicach hotelu. Czyli od Ostrej Bramy, kościoła św. Teresy, klasztoru i cerkwi Świętego Ducha oraz dawnego klasztoru Bazylianów. Trzynawowy barokowy kościół św. Teresy zbudowany w latach 1633-1654 ma bogate wnętrza z epoki.

 

Uwagę zwracają w nim przede wszystkim malowidła stropowe nawy głównej ze scenami z życia tej hiszpańskiej świętej z Avilli oraz ołtarze z obrazami pędzla wileńskiego malarza Kanuta Rusieckiego (1801-1860) w stylu włoskim, gdyż studiował w Italii oraz Paryżu.

 

W ładnie utrzymanym zespole klasztornym i cerkwi Świętego Ducha podporządkowanych Patriarchatowi Moskiewskiemu Cerkwi Prawosławnej zaszokował mnie nie tylko kształt, ale i ciemno zielony kolor ikonostasu. Podobno tak przemalowano go kilka lat temu z okazji przyjazdu moskiewskiego patriarchy Aleksija.

 

Natomiast w przebudowanym klasztorze bazylianów mieści się obecnie hotel. O tym, że więziono w nim Adama Mickiewicza i innych filomatów przypominają tablice w językach litewskim i polskim nad wejściem do niego. Zaś o celi Konrada – poświęcona jej ekspozycja w pawilonie w końcu dziedzińca. Autentyczna cela Mickiewicza – Konrada po przebudowach już nie istnieje.

 

Unicki (greko-katolicki) kościół św. Trójcy, zamieniony przez komunistów na obiekt gospodarczy, już jest otwarty i pełni funkcje sakralne. Ale jest nadal zaniedbany, zwłaszcza z zewnątrz, podobnie jak inne budynki poklasztornego zespołu poza zamienionym na hotel.

 

Później był spacer ulicami i zaułkami Starówki z oglądaniem zabytków z zewnątrz i zwiedzaniem krypty z królewskimi grobami w katedrze oraz w niewielkiego, ale bardzo ciekawego – dotyczy to także odkrycia średniowiecznej piwnicy – Muzeum Bursztynu. Relacja z nich to już odrębne tematy, napiszę o nich wkrótce. Program wileński zakończyliśmy na cmentarzu na Rossie.

 

Na pokrytym wieńcami i kwiatami oraz przysypanym śniegiem grobie Matki i serca Syna (Marii z Billewiczów Piłsudskiej i Józefa Piłsudskiego) nie ma już śladów niedawnego aktu wandalizmu. Ale aby móc sfotografować napis na czarnej marmurowej płycie musieliśmy usunąć z niej śnieg. Później było szybkie zwiedzanie tej historycznej nekropolii i szybki przejazd do odległej o 28 km dawnej stolicy W. Ks. Litewskiego –Trok.

 

W GOŚCINIE U KARAIMÓW

 

Również z krótkim programem, o szczegółach którego nieco szerzej napiszę osobno. Smaczny był obiad w karaimskiej restauracji „Kybynlar” z ciekawą opowieścią o dziejach tej mniejszości narodowej sprowadzonej na Litwę w XIV w przez księcia Witolda. A także o zwyczajach i kuchni karaimskiej w trakcie jej degustacji.

 

Z udziałem właściciela, a zarazem członka zarządu gminy karaimskiej… Jurka Szpakowskiego. Karaima z dziada pradziada, o nazwisku znanym już w XVI w. i spolonizowanym imieniu Jurij jakie otrzymał w czasach sowieckich. Po obiedzie zaś zwiedzanie słynnego zamku i mieszczącego się w nim muzeum historii Litwy.

 

Na nocleg przejechaliśmy do największego i najsłynniejszego litewskiego uzdrowiska – Druskiennik. Z trzema punktami programu pobytu w nim. Kolacją w kolejnej restauracji z kuchnią regionalną, „Forto Dvaras” oraz wizytą następnego dnia w otwartej latem 2010 roku całorocznej krytej trasie narciarskiej „Snow Arena”, poprzedzoną krótkim spacerem po najciekawszych miejscach tego kurortu.

 

I na zakończenie zwiedzanie słynnego „Grūtas Parku” w którym zgromadzono pomniki, rzeźby, obrazy, plakaty oraz niezliczone inne pamiątki po czasach komunistycznych. O nim również napiszę osobno. A po obiedzie w tym obiekcie, z daniami bynajmniej nie z tamtej epoki – powrót do Warszawy. Ten grudniowy wyjazd prasowy okazał się w sumie bardzo ciekawy.

 

Litwa postanowiła chyba przypomnieć Polakom, za pośrednictwem dziennikarzy, o swoich walorach turystycznych. Od czasu likwidacji kilka miesięcy temu, ze względów oszczędnościowych, wszystkich zagranicznych – także w Warszawie – narodowych Centrów Informacji Turystycznej, dopływ nowości na ten temat praktycznie został bowiem przerwany.

 

Ze stratą dla obu stron. Oby więc ta study tour okazała się zwiastunem poprawy na tym polu. Bo o tym, że kraj naszych północnych sąsiadów wart jest poznawania, wiedzą u nas daleko nie wszyscy potencjalni turyści. A konkurencja – inne kraje Europy i świata – promująca się w Polsce niekiedy dosyć agresywnie, nie śpi.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top