
To najkrótszy bilans kolejnej podróży „Globtrotera”, tym razem z okazji 20-lecia naszego Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter”.
Zorganizowało ją Biuro Turystyczne „Bezkresy” po kosztach własnych dla ponad 40-tu członków (- iń) i przyjaciół (- ek ) naszego stowarzyszenia, a prowadził jako szef i pilot Waldek Ławecki. Podróż tę nazwał on „Mołdawskie Dionizje i Odessa dla Globtrotera”, a jej trasa prowadziła przez Ukrainę Zachodnią, Podole, Bukowinę, Mołdawię z samozwańczą Naddniestrzańską Republiką Mołdawską, dawne Stepy Akermańskie, Odessę i ponownie Ukrainę zachodnią.

Rozpoczęliśmy ją w Warszawie, aby po drodze zabierać tych uczestników, którym było to wygodne. Po drodze zjedliśmy znakomite śniadanie w Siedlisku Folkloru „Marzanna” w Niedrzwicy Kościelnej koło Lublina, na które zaprosił nas jego właściciel, a zarazem uczestnik wyjazdu oraz członek naszego stowarzyszenia Władek Boruch.

Dlatego też, pod dotarciu do hotelu „Ksenia” w Kamieńcu Podolskim oraz bardzo późnej kolacji, tylko niewiele osób zdecydowało się na nocny spacer w kierunku sławnej fortecy, mimo iż było do niej zaledwie kilkaset metrów. Poranne zwiedzanie kamienieckiej twierdzy oraz miasta – to, oczywiście, temat na osobny reportaż – dało nam przedsmak wysiłku, jakiego wymagać będzie ta podróż.

Poprzednio byłem tam przed blisko 11 laty, z przyjemnością odnotowałem więc korzystne zmiany, jakie zaszły w mieście. Odnowiono wiele zabytkowych budynków, wzniesiono sporo nowych, przybyło placówek gastronomicznych o niezłym standardzie, sklepów itp. Chociaż sporo nie tylko domów, ale dzielnic miasta jest nadal w opłakanym stanie.

Zgodnej z zapowiedziami, jakie słyszałem ponad 10 lat temu od oprowadzającego mnie po tym zabytku jego dyrektora. Odprawa graniczna ukraińsko – mołdawska w Rososzani – Ericeni okazała się miłym zaskoczeniem. Chociaż – przy pustym przejściu – trwała około godziny, była wspólną obu krajów i paszporty zwrócono nam już ze stemplami obu państw.
Jazda mołdawskimi drogami, jeszcze gorszymi, chociaż wydaje się to niemożliwe, niż polskie, okazała się wolniejsza i trudniejsza niż można było się spodziewać. W pewnym momencie z tego właśnie powodu pod znakiem zapytania stanął nawet dojazd naszego autokaru do jednego z ważnych obiektów na trasie.

Część programu, co zresztą na wszelki wypadek w nim przewidziano, trzeba było przesunąć na dzień następny. Zdążyliśmy jednak zobaczyć dwa miejsca ważne w naszych dziejach. Pierwsze, to obelisk w Berezowce, w miejscu śmierci 6 października 1620 roku hetmana wielkiego koronnego Stanisława Żółkiewskiego. Był to faktyczny koniec, dramatycznej dla Polski bitwy pod Cecorą.
Obelisk ten wzniósł 1621 roku syn hetmana, Jan Żółkiewski i przetrwał on do roku 1848. Odbudowany został w latach 1908-1912, zaś w 2003 roku odnowiony ze środków Senatu RP. Stoi on w polu na obrzeżach wioski. A jej mieszkańcy dotychczas wspominają uroczystość ponownego odsłonięcia obelisku z udziałem wielu ważnych osobistości. Z których najlepiej zapamiętany został kardynał Józef Glemp.

Przy nich „wille” naszych Romów w Mławie wyglądają jak psie budki. Ale Soroki, to kolejny temat na osobny reportaż. Na nocleg w hotelu w Kiszyniowie dotarliśmy, jak zwykle późno. Nie na tyle jednak, aby część z nas nie wyruszyła na jego nocne zwiedzanie po kolacji. Zwłaszcza, że hotel stoi w centrum blisko 800 – tysięcznej stolicy Mołdawii.

Partery ze sklepami, restauracjami, klubami itp. z zewnątrz oraz witrynami i reklamami przypominają już miasta europejskie. Ale pod względem żywotności i ruchu zapyziałą prowincję. Podczas z górą godzinnego wieczornego spaceru spotkałem zaledwie kilku przechodniów. Minęło mnie kilkanaście samochodów osobowych i autobusy komunikacji miejskiej.

Przedostanie się na drugą stronę ulic poprzecznych, aby móc dalej iść bulwarem Stefana Wielkiego, wymagało obchodzenia kilkudziesięciometrowych barierek oddzielających na skrzyżowaniach chodniki od jezdni. A następnie przekraczanie ich w niedozwolonych miejscach ryzykując potrącenie przez pojazdy.

Zgodnie z tytułowymi Mołdawskim Dionizjami, w programie tej podróży było zwiedzanie i degustacja win w najsławniejszych mołdawskich winnicach i wytwórniach win. Czasu starczyło nam tylko na odwiedzenie trzech, ale nie był on zmarnowany. Krikowa ( Cricova ) produkuje ponad 30 mln litrów białych i czerwonych win oraz według francuskiej technologii szampanów dobrej jakości.

Nie wszędzie kamienne bloki wydobywano metodą odkrywkową. W wielu miejscach, m.in. tutaj, wykuwając je w głębi wapiennych gór i tworząc w ten sposób tunele. Z czasem wykorzystywane do przechowywania wina.

Ze stołami na dziesiątki osób, ciekawym wyposażeniem oraz dekoracjami na ścianach. Wizyta w tym zakładzie winiarskim, ze zwiedzaniem i degustacją kilku gatunków win nie jest bynajmniej tania. Kosztuje 35 € od osoby. Przy czym Mołdawia, nie bez racji uważana za najbiedniejsze państwo Europy, ma zawyżony kurs swojej waluty – leja mołdawskiego.

To również temat na oddzielny reportaż, wspomnę więc tylko, że w celach wykutych w ciągu wieków w nadrzecznej wapiennej skarpie żyli mnisi. Obecnie czynna jest w nich niewielka cerkiew. Na grzbiecie skarpy stoi natomiast nowa cerkiew, dzwonnica i parę mniejszych obiektów. Na łagodnym zboczu skarpy jest cmentarz.

A także największa w Mołdawii kolekcja win z 5 kontynentów. Produkcja oraz sprzedaż win – także na eksport, m.in. do Polski – stanowi bowiem tutaj sprawę najważniejszą. W Chateau Vartely i pod tą nazwa wytwarza się 10 rodzajów win markowych znanych w świecie gatunków, m.in. Cabernet Sauvignon, Merlot, Pinot Nor, Chardonnay.

Pięknie zlokalizowaną w dolinie Dniestru, 120 km na południowy wschód od Kiszyniowa, w pobliżu granicy z Ukrainą i 30 km od Morza Czarnego. Stanowi ona od roku 2002 jeden z obiektów kompanii Bostavan Wineries z winnicą i wytwórnią win w tej miejscowości oraz również mołdawskiej Bardar. Ponadto Crama Ceptura w Rumunii.

Ale również pierwszym złotym, uzyskanym w 1847 roku na lokalnej wystawie rolniczej, zwłaszcza zaś złotym medalem Międzynarodowej Wystawy w Paryżu w 1878 roku. Wina z Purkari – czytamy w dostarczonych nam materiałach informacyjnych – serwowano na stołach brytyjskiej królowej Wiktorii i króla Jerzego V oraz rosyjskiego cara Mikołaja II. Obecnie eksportowane są do 26 krajów.

Gospodarze pokazali nam zarówno część produkcyjną i magazyny w których leżakują wina markowe, jak i turystyczno – hotelową. Ugościli też obiadem oraz degustacją kilku gatunków wytwarzanych win białych i czerwonych.
Główną atrakcją tego dnia był jednak wyjazd do nieistniejącego, nie uznawanego przez nikogo „państwa” – samozwańczej Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej, do Bender i Tyraspola. To kolejny temat na odrębny reportaż, który napiszę wkrótce.

Jednym z przejawów tego wspierania są paszporty (i obywatelstwo) Federacji Rosyjskiej, które przyjęło już 40% obywateli Mołdawii – mieszkańców Naddniestrza. Drugim Porozumienie o współpracy między putinowską Wszechrosyjską Partią „Jedna Rosja” (Jedinaja Rossija) i naddniestrzańską Republikańską Partią „Odnowa” („Obnowlenije”).
W którym obie strony zobowiązują się do (cytuję wg. wielkiego baneru z podobizną Putina który sfotografowałem) „… do równoprawnej, partnerskiej współpracy między Federacją Rosyjską i Naddniestrzańską Republiką Mołdawską”. Brzmi to humorystycznie, kojarzy mi się z „równoprawnym i partnerskim” porozumieniem słonia z pchłą.

Odpraw paszportowych i celnych przy jej przekraczaniu. Państwowej symboliki, własnej armii, policji, waluty, znaczków pocztowych itp. W tym ostatnim przypadku mających, podobnie jak ruble naddniestrzańskie, obieg tylko na terenie Naddniestrza. Co na tym drobnym przykładzie obnaża jego „niezależność” i „państwowość”.

Naddniestrzańska Republika Mołdawska jest skansenem sowietyzmu i komunizmu. Chociaż w przypadku Tyraspola czystym i dosyć zadbanym, z lokalami także bliskimi standardom europejskim. Nieźle zaopatrzonymi sklepami i dużym bezrobociem. Zabytków i ciekawych miejsc jest w niej niewiele. Najciekawsza jest twierdza w Benderach na prawym brzegu Dniestru.

Mieście nieciekawym, zbudowanym po II wojnie światowej, nadal o bardzo sowieckim obliczu. Z niego następnego dnia powrót, gdyż poprzedniego przejeżdżaliśmy tamtędy już w ciemnościach, przez dawne stepy akermańskie do Białogrodu Dniestrowskiego i Twierdzy Akermańskiej. Miasta nad Limanem Dniestrowym z antycznym rodowodem od VI w p.n.e. znanego jako Tyras.

Z nadal imponującymi, 2,5 km długości murami obronnymi i chyba największą jaką widziałem fosą: szeroką do 14 i głęboką na 22 metry. Z dawnych 34 baszt zachowało się zaledwie kilka. W dobrym stanie jest główna, położona na wysokim brzegu limanu część fortecy – cytadela. Z murów twierdzy roztaczają się rozległe, piękne widoki.

Półtora dnia w Odessie, udział w końcówce tamtejszego oryginalnego dnia Powitania Wiosny oraz zwiedzenie wszystkich najważniejszych zabytków, obiektów i muzeów, to oczywiście kolejny, osobny temat reportażu. Podobnie jak główne miejscowości i miejsca odwiedzone w dwudniowej drodze powrotnej do kraju.
Z
aniedbany, biedny Humań z pięknym parkiem „Zofiówka” zbudowanym przez Stanisława Szczęsnego Potockiego dla jego żony „Pięknej Bitynki” wyciągniętej ze stambulskiego burdelu. Niemirów z pałacem Potockich i znaną także poza Ukrainą wytwórnią znakomitych wódek Niemiroff.

Nieliczne, ale ciekawe zabytki zadbanej Winnicy, na poznanie której mieliśmy stanowczo zbyt mało czasu. A także ruiny potężnego niegdyś zamku Sieniawskich w Międzybużu zbudowanego u ujścia Bożka do Bohu. Nazywanego na Ukrainie Piwdennim Bohom – Południowym Bugiem, dla odróżnienia go od Zachidniego Bohu, czyli naszego granicznego Bugu.

Ostatni podczas tej podróży nocleg mieliśmy w hotelu Kamelot na obrzeżach Tarnopola. Wewnątrz zupełnie przyzwoity, chociaż nie bez braków w wyposażeniu, ale zbudowany przed 2 laty bez wind. Targając walizy na górę zastanawialiśmy się jaki idiota postawił bez nich ten 4 poziomowy obiekt hotelowo – gastronomiczny.

Hotele na Ukrainie i w Mołdawii to osobny temat. Było rzeczą oczywista, że będziemy korzystać z tańszych. Ale np. formalnie dwugwiazdkowy „Victoria” w Odessie, miał de facto wyższy standard niż 3* „Ksenia” w Kamieńcu Podolskim. W 8-metrowym pokoju w którym ledwo zmieściliśmy się we dwóch.

Chociaż również posowiecki „Kosmos” w Kiszyniowe, był jednak znacznie lepiej od niego utrzymany. Śniadania „w cenie noclegu” też okazały się baaardzo zróżnicowane. Od skromnych, ale przyzwoitych szwedzkich stołów – po wydzielane porcje, podawane – także dania gorące – do stołu niezależnie od tego, czy ktoś już przy nim siedzi.

Przejazd przez Zborów, pod którym w 1649 roku stoczono jedną z ważnych bitew, a obelisk na wzgórku przypomina zawarty pokój. W sumie przede wszystkim jednak długa, blisko 700-kilometrowa jazda podłymi drogami. Ponownie odprawy graniczne w Krakowcu – Korczowej z tym samym pytaniem: czy kibice Euro 2012 też będą stać na nich po 2 godziny mimo iż przed ich autokarem nie ma kolejki innych?

M.in. zobaczenie Odessy od strony morza czy dokładniej niektórych miast i zabytków. Tyle na razie w szybkiej relacji z tego wyjazdu. Wkrótce napiszę bardziej szczegółowe o najciekawszych miejscach i obiektach w których byliśmy.
Zdjęcia autora