MAROKO: MIASTO W KOLORZE ZIEMI

Marrakesz to miasto z marzeń białego człowieka, śniącego o orientalnej przygodzie, egzotyce, oderwaniu się od zaduchu zachodniej cywilizacji. W przeciwieństwie do wielu miast Afryki Północnej, do dziś zachowało swoje tajemnicze piękno. Nic dziwnego, że przyciąga mniej lub bardziej fortunnych filmowców, pragnących oddać na ekranie jego uwodzicielską moc. Z jakim skutkiem? Marrakesz, jedno z największych miast Maroka, stolica wielkich imperiów Maghrebu za czasów dynastii Almohadów, a później Sadytów, od wielu lat inspiruje artystów z całego świata. Przepiękna Medyna i legendarny bazar, choć będące dziś przede wszystkim atrakcją dla turystów, dają odwiedzającym „odetchnąć” klimatem Orientu.

Zawdzięczamy to marokańskiej myśli urbanistycznej, która „zakonserwowała” charakter średniowiecznego Marrakeszu i nie pozwala mu poddać się najazdowi nowoczesnej, zabałaganionej zabudowy. O tym, do jakiego stanu można doprowadzić piękne miasta będące świadectwem niegdysiejszej świetności imperiów arabskich, można się przekonać w bardzo wielu miejscach Afryki Północnej czy Bliskiego Wschodu.

Wystarczy wspomnieć pokryty smogiem i śmieciami Kair, by w Marrakeszu poczuć się jak w jednej z „Baśni 1000 i jednej nocy”. Władze miasta dbają o estetykę, zakazując wznoszenia w jego obrębie budynków w odcieniu innym niż kolor ochry, charakterystycznym dla marokańskiej ziemi.

Między innymi dlatego Marrakesz jest bardzo cennym plenerem filmowym dla twórców, którzy szukają typowo arabskich, lecz estetycznych uliczek, zaułków czy straganów. Kręcono tu filmy, których akcja z pewnością nie rozgrywa się w Maroku: „Seks w wielkim mieście” (Marakesz udaje Abu Dhabi), „Mumia”, „Aleksander”, „Książę Persji”, „Ostatnie kuszenie Chrystusa”, musical „Mamma mia!”, a nawet „Kundun – życie Dalajlamy”.

Tytuły kinowych przebojów można wymieniać w nieskończoność, lecz łączy je jedno: twórcy szukali miasta, które będzie wyglądało dostatecznie tajemniczo i orientalnie, by udawać te miejsca, które współcześnie niewiele mają wspólnego z wyobrażeniami o nich i nie spełnią oczekiwań masowego odbiorcy.

Według hollywoodzkich twórców, marokańskie miasto może więc spokojnie zastąpić Izrael, Egipt, a nawet Tybet. I nikt się nie zorientuje. Można by pomyśleć, że tak fotogeniczne miasto powinno samo w sobie być bohaterem niejednego przeboju kinowego. Niestety, nic bardziej mylnego. Choć powstały tutaj setki kasowych produkcji, akcja bardzo niewielu z nich faktycznie dzieje się w Marrakeszu.

I mimo że za kamerą stawali mistrzowie, a przed kamerą wielkie gwiazdy – filmy te mogą budzić co najwyżej irytację. Maroko miało szczęście stać się plenerem dla samego Alfreda Hitchcocka, który umieścił tu akcję jednego ze swoich thrillerów. „Człowiek, który wiedział za dużo” z Jamesem Stewartem to szpiegowska intryga, tajemnice, pościgi, morderstwa…

A sporą część akcji osadzono właśnie w pięknym Marrakeszu. Powinien być to przepis na filmowy sukces. Niestety, albo Hitchcock miał kryzys formy, albo zakochał się tym razem w niewłaściwej aktorce, albo myślał już o tym, którą ręką należy dźgać nożem kobietę biorącą prysznic, bo nakręcony w 1956 r. „Człowiek…” to kompletny niewypał.

Niby wszystko jest na swoim miejscu. Ale intryga się nie klei, tajemnica nie zaciekawia, poczynania bohaterów budzą politowanie, a reżyser chyba zbyt pochłonięty jest szlifowaniem swoich słynnych technik filmowania z kamery umieszczanej pod dziwnymi kątami, by zwracać uwagę na niedostatki scenariusza i mierną grę swoich gwiazd.

Marrakesz wygląda wspaniale, ale umówmy się – nie umie inaczej. Niestety, miasto pokazywane jest jak typowa widokówka z wakacji. Poznajemy je z punktu widzenia amerykańskich turystów, którzy pierwszy raz zapuścili się w świat Orientu, by przeżyć przygodę, ale nie rozpoznaliby przygody nawet gdyby spadła im ona na głowę.

Jedyne co zapamiętują, to fakt że Marokańczycy siedzą w restauracjach na niewygodnie niskich poduszkach i jedzą bez używania sztućców. Typowi Amerykanie czują się więc jak na dzikim lądzie w najlepszej i najbardziej eleganckiej restauracji w Marrakeszu, funkcjonującej do dziś pod nazwą Dar Essalam.

Lokal upamiętnia zresztą kręcony tu film Hitchcocka wiszącymi na ścianie zdjęciami przedstawiającymi kadry z filmu. Myślę, że przeciętnie obyty w świecie człowiek, który choć raz udał się dokądkolwiek poza granice swojego kraju doceni uroki Dar Essalam lepiej niż James Stewart. Oprócz cywilizacji w postaci sztućców, dziś zastaniemy tam najlepszy w Marrakeszu tadżin i pyszne marokańskie Sauvignon blanc.

Marrakesz jest też tytułowym bohaterem (choć – jak w wielu przypadkach – tylko w polskim tłumaczeniu) filmu „W stronę Marrakeszu”. Tłumacz poszedł na łatwiznę, nie chcąc borykać się z użytym w tytule idiomem „Hideous Kinky”, ale też film ten na lepszy tytuł nie zasługuje.

Jego polska wersja przynajmniej przygotowuje widza na to, jaki był zamysł reżysera: bierzemy gwiazdę, która zagra targaną rozterkami hipiskę, wysyłamy ją do Marrakeszu z dwójką dzieciaków i gotowe. Choć film nie ma ani scenariusza ani prawdziwej fabuły, która mogłaby zainteresować kogokolwiek, kto nie postanowił porzucić swego zachodniego fałszywego życia i bez pieniędzy, a za to z dwójką dzieci, wybrać się w jednej parze sandałów do Maroka by „odnaleźć siebie”, to coś nam jednak mówi.

Mówi cokolwiek, choć niewiele, o naiwności współczesnej cywilizacji zachodu i o tym, jak Marrakesz postrzegany jest przez niektórych jej przedstawicieli. Bohaterka filmu, choć wydaje się jej, że zatapia się w obcej kulturze, jest zbyt ograniczona, by nawet prześlizgnąć się po jej powierzchni.

Nie wie, że kraje takie jak Maroko i miasta takie jak Marrakesz możemy wielokrotnie zwiedzać, zachwycać się nimi, podziwiać i fotografować, ale nigdy ich tak naprawdę nie pojmiemy. Nie wie, jaką sama staje się kliszą w swoich sandałach i hipisowskich powłóczystych ubraniach, usiłująca wtopić się w barwny marokański tłum.

Choć z filmów tych niewiele dowiadujemy się o Marrakeszu i jego sekretach, zdecydowanie zachęcają one do odwiedzenia miasta.

Ciężko polecić komukolwiek seans z Kate Winslet, jednak z czystym sumieniem polecić można wyprawę w stronę Marrakeszu. Byleby nie traktować go jak bohaterowie filmów – z jednej strony jak turystycznej widokówki, a z drugiej jako miejsca, w którym odnajdziemy jakieś odzwierciedlenie naszych wyobrażeń. Z pewnością znajdziemy tam natomiast materiał na swoją opowieść.

 

Zdjęcia autorki

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top