Zamieszczamy drugą część szalenie ciekawej biografii reżysera Siergieja Paradżanowa, ormiańskiego twórcy urodzonego w Tbilisi w Gruzji, a związanego nie tylko z nią, ale również z Armenią, Rosją i Ukrainą, oraz relację z domu – muzeum poświęconego mu w Erywaniu.
Był on nie tylko filmowcem – także autorem scenariuszy, ale i nowel oraz artystą uprawiającym cenione malarstwo, rysunek, rzeźbę, tworzącym kolaże oraz instalacje. I krytykiem sowieckiego systemu, zwłaszcza zaś polityki kulturalnej i cenzury.
Co kilkakrotnie, pod innymi zarzutami, zaprowadziło go za więzienne i obozowe kraty.
POMOC ŚWIATOWYCH INTELEKTUALISTÓW
Reżyser napisał m.in. kilka nowel, na podstawie których później powstał scenariusz filmu „Jezioro Łabędzie. Zona”. Proces oraz skazanie Paradżanowa w 1973 r. wywołało falę krytyki zarówno w kraju, jak i na zachodzie oraz kampanię na rzecz jego uwolnienia.
Wśród uczestniczących w niej wielu wybitnych ludzi, byłi m.in. A. Tarkowski. W. Szkłowski, L. Brik, S. Gierasimow, J. Godard, F. Fellini, L. Visconti, R. Rosselini, M. Antonioni, L. Buñuel, B. Bertolucci, R. de Niro, B. Lancaster, I. Stone.
Sowieckie władze ignorowały te protesty i apele. Pomógł podobno dopiero wybitny pisarz francuski, Louis Aragon, cieszący się w ZSRR wielkim autorytetem. A jego żoną była rodzona siostra Lili Brik.
To na jej prośbę Aragon, który krytykował Kraj Rad za totalitaryzm, zgodził się w 1977 r. przyjechać do Moskwy i przyjąć order „Przyjaźni Narodów”. Podczas tego pobytu zwrócił się do Leonida Breżniewa o zwolnienie Paradżanowa. Co nastąpiło na rok przed terminem, na jaki został skazany. Reżyser osiadł w rodzinnym domu w Tbilisi, tworzył, ale nikt nawet nie czytał jego scenariuszy.
ŻYCIE W TBILISI
Ponownie stworzył w mieszkaniu salon artystyczny, w którym odbywały się wieczory i spotkania. W 1981 r. podczas dyskusji nad sztuką „Włodzimierz Wysocki” w Teatrze na Tagance w Moskwie wystawioną przez tępionego wówczas przez władze reżysera Jurija Lubimowa (1917-21014), znowu skrytykował władze sowieckie i ich politykę kulturalną.
Ponownie aresztowano go w 1982 r., pod pretekstem rzekomego wzięcia przed laty łapówki za pomoc wstąpieniu do Tbiliskiego Uniwersytetu Teatralnego.
Spowodowało to kolejne protesty zarówno w kraju jak i na świecie i po 9 miesiącach spędzonych za kratami oskarżony został skazany na karę w zawieszeniu i zwolniony wprost z sali sądowej.
Jego sytuacja zmieniła się, gdyż I sekretarzem KC KP Gruzji był późniejszy minister spraw zagranicznych, a w wolnym już kraju jego prezydent, Eduard Szewardnadze (1928-2014). W 1985 r. zaczęła się też gorbaczowowska pierestrojka.
Paradżanow nakręcił film krótkometrażowy „Arabeski na temat Pirosmaniego”, słynnego gruzińskiego malarza prymitywisty. Pracował też nad scenariuszami kolejnych filmów. W 1987 r. w Tbilisi zorganizowano pierwsza wystawę malarstwa i rysunków Paradżanowa, która spotkała się z bardzo gorącym przyjęciem.
OD WYSTAWY DO MUZEUM
Reżyser rozpoczął pracę nad następnym filmem, pisał kolejne scenariusze. W roku 1988 wystawa jego twórczości plastycznej przeniesiona została do Erywania, a po jej sukcesie podjęto decyzję o stworzeniu w tym mieście muzeum Paradżanowa. Pomagał on w jego tworzeniu, budynek stał się repliką jego domu rodzinnego w Tbilisi.
Oprócz sukcesów na festiwalu filmowym w Rotterdamie i Stambule oraz podróży do Monachium, Wenecji i Nowego Jorku.
Otrzymał też liczące się w ZSRR, najwyższe tytuły artystyczne: Ludowego Artysty: najpierw Ukraińskiej, a następnie Armeńskiej SRR.
Ale otwarcie muzeum poświęconego reżyserowi nastąpiło już po jego śmierci w wieku 66 lat na raka płuc, pomimo prób ratowania mu życia we Francji. Pochowano go w erywańskim Panteonie, a w Erewaniu, Kijowie i Tbilisi wzniesiono mu pomniki i rzeźby, nazwano jego imieniem ulice. Zaś jego twórczość świetnie promuje wspomniane muzeum.
ZARDZEWIAŁA TABLICA I BOGACTWO EKSPONATÓW
Częściowo zardzewiała tablica na jego frontonie co prawda nie zachęca do wejścia, ale naprawdę warto je zwiedzić, gdyż jest niezwykłe.
Jest jednym z najciekawszych, nie tylko w Armenii, poświęconych jednemu człowiekowi. Zgromadzono w nim ponad 1400 eksponatów, w tym około 250 jego prac, wystawionych w piętrowym mieszkaniu z wieloma pokojami, a także na niewielkim podwórku, a nawet w bramie domu.
Są w nim oczywiście meble i inne sprzęty domowe, mnóstwo fotografii, ale uwagę przyciągają przede wszystkim obrazy, rzeźby, ceramika, mozaiki, a zwłaszcza instalacje i niezliczone kolaże. Oprócz dzieł Paradżanowa, także innych artustów krajowych i zagranicznych.
Dobrze opisane po ormiańsku i angielsku. Po muzeum oprowadzał nas jego dyrektor Zaven Sargsyan. Zatrzymując się i opowiadając o najważniejszych eksponatach. Pierwsze, jak już wspomniałem, znajdują się w bramie domu, prowadzącej na podwórze ogrodzone murem.
To m.in. kamienne popiersie reżysera, fragment antycznej, lub wzorowanej na niej, kolumny, oraz tablica z napisem „Treasure of European Film Kultur”, wprowadzające do tego skarbca kultury europejskiej.
OBRAZY, RZEŹBY, INSTALACJE, KOLAŻE…
Inne popiersie artysty, odlane w metalu, stoi na dziedzińcu na tle granitowego muru zbudowanego z dużych kamieni. Na jego posadzce stoją ceramiczne gołębie. Po wejściu do mieszkania – muzeum, najpierw trochę oszołamia mnie obfitość, nawet jak gdyby nadmiar przedmiotów. Zwłaszcza na ścianach, na wielu z których pozostało niewiele wolnego miejsca.
Ale po chwili uwagę przyciągają poszczególne eksponaty oraz, świetnie łączone, ich zespoły. I różnorodność tego, co się widzi.
Przemieszane, ale z sensem, różne rodzaje dzieł: malarskich, rzeźbiarskich, ceramicznych, tkanin. No i sławne kolaże, wiele lalek – nawet naturalnej ludzkiej wielkości. Jedna np. siedzi w fotelu i robi na drutach, inna jak gdyby demonstrowała modę.
A wszystko to wśród mebli z epoki i przedmiotów codziennego użytku. Słucham tego co mówi przewodnik, a równocześnie fotografuję. Zanim się spostrzegam, mam już na kartach pamięci ponad setkę zdjęć. Najciekawsze zespoły, lub poszczególne przedmioty fotografuję pod różnymi kątami, gdyż nie ułatwiają tego odblaski świateł i luster. Na niektórych ścianach eksponatów jest nawet po kilkadziesiąt, na innych zaledwie po kilkanaście.
WARIACJE NA TEMAT MONY LISY
Szczególnie podoba mi się 11 powieszonych obok siebie w różnorodnych, złoconych i bogato zdobionych ramach kolaży Mony Lisy. Mimo woli przypomina mi się zestaw 10 niemal identycznych portretów tego samego modela namalowanych przez autora nalepek na puszki konserw i jednego z twórców amerykańskiego pop artu Andy Warhola (1928-1987), wystawionych w wiedeńskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej w MQ.
Artysty wciągniętego na piedestał, przynajmniej finansowy, przez handlarzy sztuką i bezkrytycznych kolekcjonerów. Jaka różnica, oczywiście na korzyść Paradżanowa, klasy i różnorodności !
A przecież on tworzył te kolaże, przynajmniej część, w łagrach, z tego co udało mu się znaleźć, także na śmietnikach. Na innej ścianie podobny zestaw, dwa razy po cztery w głębokich ramach, jak pudełka, lalek.
Przedzielonych wyższą pionową kasetą, ze złoceniami i dwiema kolejnymi lalkami. Tych jest zresztą dużo, m.in. w instalacji dwie główki na szalkach wagi. We wnęce ściany obok podestu schodów na I piętro naturalnej wielkości postać czarnego kapłana któregoś z kościołów wschodnich. Na kolejnej ścianie obraz Aleksandra Puszkina z dwiema Cygankami.
TYLKO SŁOWA PISANEGO BRAK…
Na innych obrazy nawiązujące do sztuki francuskiej początku XIX w i kilka mozaik o tematyce kozackiej, z wyrazistym portretem mężczyzny z osełedcem. Jezus przyciskający do piersi baranka i ryba z kombinacji kolorowej włóczki nie wiadomo z czym. Samotny, trochę zdeformowany kaukaski róg do picia wina, a w kolejnym miejscu tematyka sowiecka.
Fragment drzewca sztandaru zakończony iglicą z pięcioramienną gwiazdą oraz sierpem i młotem. A nad nim obraz z jakimiś miejscami zaznaczonymi na mapie oraz chyba judaszem w drzwiach więziennej celi.
Z czerwonym napisem na złoconej ramie, w tłumaczeniu: „Nieśmiertelnym bakijskim komunistom poświęcam”.
Bo przecież autor był reżyserem sowieckim, który w pierwszym okresie tworzył w stylu socrealizmu, chociaż później krytykował go i ten reżym. Można to oglądać długo, raz zżymając się, gdy coś ociera się, a są i takie eksponaty, o kicz, oraz zachwycając innymi. Niestety, czas nas goni.
Przy wyjściu okazuje się, że w muzeum nie jest dostępny żaden folder, katalog, czy poświęcony mu, lub zbiorom. Dyrektor, z którym wymieniamy się wizytówkami, odsyła mnie na strony internetowe muzeum. Ale gdy otwieram wersję angielską, a innej nie znajduję, okazuje się ona ubożuchna. Może coś pojawi się przy następnej okazji, bo warto tu przyjść ponownie.
Zdjęcia autora
Autor uczestniczył w wyjeździe studyjnym zorganizowanym dla członków Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter” i jego przyjaciół przez Biuro Turystyczne „Bezkresy” z Warszawy i „Seven Days Company” z Erywania.