Moja wizyta w Zimbabwe zaczęła się zupełnie niespodziewanie. Podróżując wraz z grupą przyjaciół po RPA, pomyśleliśmy, że jesteśmy tak blisko Czarnej Afryki, że grzechem byłoby nie zobaczyć chociaż jej małego skrawka. Wynajęliśmy mały busik i ruszyliśmy w nieznane. Jadąc do granicznego miasteczka Mesina wcale nie byliśmy pewni, czy otrzymamy wizy na pobyt w Zimbabwe. Jeszcze niedawno czekało się bowiem na nie nawet i trzy miesiące. Wszystko jednak poszło jak z płatka i po załatwieniu formalności przekroczyliśmy graniczną rzekę Limpopo. W Zimbabwe poczułam się wreszcie jak na egzotycznej wycieczce. Po “kraju na wysoki połysk”, jakim jest RPA, gwar czarnych kobiet z torbami podróżnymi na głowach, hałas klaksonów starych samochodów i śmieci na ulicy wydały mi się przepięknym zjawiskiem. Minęliśmy Beitbridge, pierwsze miasto za granicą, i znaleźliśmy się na prostej drodze, która miała nas zaprowadzić do Bulawayo, drugiego co do wielkości miasta kraju. Za oknami ukazywały się zielone góry i doliny tonące w kwiatach, a później po obu stronach drogi już tylko rozczochrane akacje, wysokie trawy, pośród których gdzieniegdzie wyrastały, jak pomniki przyrody, wielkie baobaby. Te drzewa o kształcie butelki potrafią żyć nawet kilka tysięcy lat. Są niezwykle wytrzymałe. Ze względy na kształt nazywane są nieraz “zemstą diabła”, który ponoć drzewo to posadził do góry nogami. Pnie niektórych baobabów dochodzą do 45 metrów w obwodzie! Najpiękniej prezentują się pojedyncze egzemplarze wyrastające spośród wysokich traw i krzewów, choć malownicze są również całe ich kępy, gdzie długowieczne drzewa tworzą rodzinę. Przy większych baobabach czarni mieszkańcy Zimbabwe budują swoje wioski. Kilka z nich odwiedziliśmy ku wielkiej uciesze ich mieszkańców. Okrągłe domki z gliny pokryte słomianym dachem to jedyne bogactwo zimbabwańskich Murzynów utrzymujących się z niewielkiego skrawka ziemi lub zazwyczaj sezonowej pracy u plantatorów kukurydzy, kawy czy herbaty. Gdy odwiedziliśmy pierwszą napotkaną wioskę, złożoną z kilkunastu chat, na spotkanie wybiegła chmara dzieciaków w podartych podkoszulkach. Natychmiast obdzieliliśmy je cukierkami, czekoladkami i wszelkimi słodkimi zapasami. Zaraz po nich wyszli mężczyźni i kobiety bardzo życzliwi i uśmiechnięci. Jedna z kobiet zaprosiła mnie do oglądania jej gospodarstwa. –Tu jest nasza sypialnia – mówiła z dumą pokazując chatę ze słomianą matą na gołej ziemi, na której leżała jakaś płachta. – Tu sypia 5-6 osób. A tu nasza łazienka. – odchyliła “drzwi” szałasu bez dachu. Łazienka, to po prostu kilka kamieni na środku pomieszczenia i wiadro. -A teraz chodź do kuchni – woła z uśmiechem. Małe palenisko z kamieni przykryte jest dachem ze słomy. Na palenisku jeden czarny kociołek. Nie zauważyłam ani talerzy, ani sztućców czy dodatkowych garnków. Podobnie było w innych wioskach. Z przykrością patrzyłam, jak małe dzieci biją się o łupy, które… wyrzuciliśmy do kosza – puste butelki, pudełka po papierosach czy puszki. Mieszkańcy wiosek, oprócz rolnictwa trudnią się także wyrobem drewnianych i glinianych pamiątek, które turyści kupują za grosze. Szczególne wzięcie mają 1,5-2 -metrowe żyrafy, pękate hipopotamy czy cienkie jak patyki figurki czarnych wojowników. Na przydrożnych straganach kwitnie handel wymienny. Wszystko można kupować nie tylko za dolary zimbabwańskie czy południowoafrykańskie randy, ale także za długopisy, czapeczki, podkoszulki, a nawet… stare tenisówki. Po wizycie w murzyńskich wioskach trudno uwierzyć, że kiedyś w Zimbabwe kwitła wysokorozwinięta kultura. Niedaleko stolicy, Harare, znajdują się ruiny Wielkiego Zimbabwe – miasta, które do tej pory stanowi kość niezgody między archeologami i historykami. Mimo iż tajemniczą budowlę odkryto ponad 100 lat temu, nadal nie odkryła ona swych tajemnic. Wiadomo tylko, że wielkie średniowieczne miasto z imponującymi ruinami jest, po egipskich piramidach, drugim pod względem wielkości kamiennym pomnikiem kultury materialnej Afryki. Zręczni kamieniarze, którzy bez zaprawy murarskiej zbudowali dawną siedzibę królewską, wywodzili się z Szona, ludu, liczącego obecnie ponad 9 mln ludzi, zamieszkującego Zambię, Zimbabwe i Mozambik. Współczesne państwo Zimbabwe, utworzone po zniesieniu apartheidu w 1980 r. z części dawnej Rodezji, zawdzięcza swą nazwę kamiennym budowlom wznoszonym na tym terenie od XII do XVI w. Dla ludu Szona, który w dobie segregacji rasowej musiał żyć w rezerwatach, dawne pomniki kultury stały się symbolem skazanej na milczenie przeszłości. Nazwa Zimbabwe wywodzi się od zwrotu “dzimba dza mabwe”, co można przetłumaczyć jako “domy z kamienia”. Tajemnicze miasto składa się z trzech kompleksów budynków. Jest to twierdza na wzgórzu, zwana także akropolem, następnie ogrodzenie w formie elipsy otoczone wielką, kamienną ścianą, nazywane popularnie świątynią, oraz ruiny położone między tymi dwoma obiektami. Akropol, zbudowany prawdopodobnie w XII lub XIII w., otoczono w późniejszym czasie ogrodzeniem w formie elipsy, gdy wśród mieszkańców wzrosła potrzeba bezpieczeństwa. Wysoki poziom prac budowlanych wykazuje zwłaszcza północno – wschodnia część obiektu. Mur, którego wysokość wynosi niekiedy 10 m, długość 244 m, a szerokość u podstawy prawie 5 m, został w górnej partii ozdobiony pełnym zawijasów wzorem z ciosanych kamieni. Nie wiadomo, jaką funkcję pełniły lekko sklepione wewnętrzne mury, nigdy prawdopodobnie nie pokryte dachem. Podobnie niejasna jest rola stożkowatej wieży. Przyczyny rozkwitu Zimbabwe, które w XV w. stało się ośrodkiem religijnym i centrum handlowym państwa Karanga, pozostają na razie w sferze przypuszczeń. Można się jednak domyślić, dlaczego usytuowano je właśnie w tym miejscu. Zimbabwe leży bowiem w regionie częstych opadów, pobliska sawanna obfituje w zwierzynę łowną, a na wyżynie nie występuje mucha tse-tse. Zagadkę rozkwitu miasta tłumaczy prawdopodobnie fakt, że miasto przejęło stopniowo kontrolę nad handlem miedzią, złotem i kością słoniową na obszarze Czarnej Afryki aż do Arabii. Losy kraju były podobne do innych państw afrykańskich. Pod koniec XIX wieku władcy państwa Matabele przekazali prawa wydobycia licznych surowców (m.in. złota, rud niklu i chromu) brytyjskiej Kompanii Afryki Południowej, założonej przez finansistę Cecila Rhodesa. W ciągu następnych 7 lat Europejczycy przejęli wszystkie kopalnie, co wywołało sprzeciw tubylców. Powstania Matabelów zostały krwawo stłumione. W 1932 r. powstała brytyjska kolonia – Rodezja Południowa, rządzona przez białych osadników. W 1965 r. ogłoszono niepodległość Rodezji, w 15 lat później, niepodległą Republikę Zimbabwe, w której władzę przejęła większość murzyńska. Wielu białych wyemigrowało, a w 1990 r. rząd umożliwił Afrykańczykom odkupienie ziemi. Nadal jednak czarni mieszkańcy kraju uprawiają maleńkie poletka roślin żywieniowych, a biali są właścicielami wielkich plantacji kukurydzy, kawy czy herbaty. |