Wielka przygoda – Wenezuela

Na wenezuelskim półwyspie Paria
Na wenezuelskim półwyspie Paria. Fot Andrzej Zarzecki

Wenezuela, położona w północnej części Ameryki Południowej, to kraj wielu kontrastów i uderzającego piękna. Na zachodzie wznoszą się ośnieżone szczyty Andów, południe porasta duszna i wilgotna amazońska dżungla. Od wschodu rozciąga się równina Gran Sabana, którą otaczają góry o przedziwnych, spłaszczonych szczytach. Jest jeszcze trzy tysiące kilometrów wybrzeża Morza Karaibskiego, z niemal białymi piaszczystymi plażami i palmami kokosowymi.

 Miasto jak amfiteatr

Po kilkugodzinnym locie samolotem wenezuelskich linii lotniczych Viasa, który wystartował we Frankfurcie, lądujemy w Caracas. żegnała nas chłodna Europa, tu od pierwszych chwil uderza duszne, podzwrotnikowe powietrze. Na lotnisku nasza kilkuosobowa grupa natychmiast wzbudza zainteresowanie. Co chwilę któryś z poszukujących zarobku Wenezuelczyków proponuje pomoc w przeniesieniu bagaży, znalezieniu taksówki, fachowe wypełnienie formularzy. Niektórzy tylko udają załogę lotniska, mają jakieś mundury i plakietki, ale różnią się od „legalnych” pracowników. Niepotrzebnie taszczymy swoje walizki -najlepszą ochroną przed natrętami jest jednak skorzystanie z usług bagażowego. Za kilka dolarów wskaże on drogę i zawiezie bagaże do autokaru czy taksówki. Jesteśmy już jego klientami i nikt inny nie próbuje nas nagabywać. Od zbyt oszczędne go turysty i tak wcześniej czy później ktoś wyciągnie pieniądze.

Wenezuela liczy 21 milionów mieszkańców. Jej stolica -Caracas- to prawie 3,5 milionowa metropolia. Ameryka Południowa kojarzy się przede wszystkim z biedą i slumsami. Szybko przekonujemy się, że to mocno uproszczone opinie europocentrycznych mieszkańców starego kontynentu. Na stokach gór, otaczających stolicę, istotnie rozlokowane są dzielnice nędzy, zwane tu ranchos, ale Caracas zadziwia także luksusem i nowoczesnością. Z lotniska do miasta prowadzi doskonała autostrada, jakiej próżno szukać w Polsce. Centrum Caracas to prawie Manhattan z dziesiątkami drapaczy chmur, setkami wytwornych sklepów i restauracji. Parki i szerokie aleje, obsadzone palmami, zachwycają urodą.

Bogactwo Wenezueli wyrosło na nafcie. Gdy naftowy boom wygasł, państwo pogrążyło się w kryzysie. Teraz gospodarka powoli się dźwiga, a turystyka jest coraz większym źródłem dochodu. Przybysze, zwiedzający najciekawsze regiony kraju, zaczynają zazwyczaj od Caracas. Miasto, położone amfiteatralnie na zboczach doliny w Górach Karaibskich, w pobliżu morza, zostało założone w połowie XVI wieku przez Hiszpanów. W 1810 roku był tu główny ośrodek walk o niepodległość Wenezueli, w wyniku których proklamowano tzw. I republikę, ze stolicą w Caracas. Ostatecznie kraj został wyzwolony dziesięć lat później, po zwycięstwach Simona Bolivara nad wojskami hiszpańskimi. Wiele budowli z czasów kolonialnych bezpowrotnie niestety przepadło. W roku 1812 Caracas padło ofiarą trzęsienia ziemi, które niemal całkowicie zniszczyło to największe wenezuelskie miasto. Nieliczne zabytki kolonialnej architektury zachowały się na Starym Mieście, w zachodniej części stolicy. Słynny plac z XVII-wieczną katedrą nosi imię Simona Bolivara, narodowego bohatera Wenezueli, Kolumbii, Panamy i Boliwii. W większości miast tych krajów ” w ciemno” można pytać o plac Bolivara i będzie to z pewnością centralny punkt, dogodny do wyznaczania spotkań. W Caracas- poza katedrą- warto zwiedzić m.in. Casa Natal de Bolivar, czyli miejsce urodzin przywódcy walk wyzwoleńczych, XVI- wieczny kościół San Francisco, pałac Miraflores i neogotycki kościół Santa Capila , wzorowany na paryskiej Sainte Chapelle.

 Czarowna wyspa

Z pewnością warto by zostać w Caracas dłużej, ale jest bardzo ciepło i cieszymy się z planów na najbliższe dni. Czeka na nas wyspa Margerita, położona na Morzu Karaibskim, w pobliżu wenezuelskiego wybrzeża. Ciepła, przejrzysta woda, plaże ze śnieżnobiałym piaskiem, piękne hotele i takie atrakcje, jak narty wodne, surfing czy nurkowanie, ściągają tu turystów z całego świata. Klimat wyspy jest typowo karaibski, z temperaturami od 25 do 28 stopni. Z boskiego lenistwa, wylegiwania się w cieniu palm, w pobliżu barków ze znakomitymi drinkami, wyzwala nas tylko sportowy duch- pływamy, nurkujemy, ale w tenisa chce się grać jedynie najwytrwalszym. Gospodarze mają dla nas wiele niespodzianek. Któregoś dnia, gdy wyruszaliśmy na wycieczkę objazdową po wyspie, zastanawialiśmy się, po co przewodnik wnosi do autobusu plastikowy stolik. Po południu, po kilku godzinach zwiedzania, podjechaliśmy na przystań. -Proszę zostawić wszystkie rzeczy w autobusie i zostać tylko w kąpielówkach- usłyszeliśmy. Do łodzi załadowany został ów stolik i turystyczna lodówka. Popłynęliśmy w morze, zatrzymaliśmy się przy mieliźnie, z wodą sięgającą ledwie za kolana. Sternicy rozstawili na niej stolik, pojawiły się szklaneczki z Cuba Libre (rum z coca-colą). Nad morzem powoli zapadał zmrok, w falach odbijały się promienie zachodzącego słońca. To niezwykłe przyjęcie już zawsze będzie nam się kojarzyło z Margeritą.

Na tę wyspę warto – w miarę możliwości- wziąć trochę więcej pieniędzy, bowiem to strefa bezcłowa. W największym mieście, Porlamarze, sklepy oferują towary z całego świata po naprawdę atrakcyjnych cenach.

 Bawoły, wąż Boa i plantacja kakao

Wenezuela zachwyca egzotyczną przyrodą. Na Margericie, choć tonie ona w kwiatach, jeszcze nie widać całego bogactwa natury, ale dogodne połączenia samolotowe zachęcają do wycieczek. Mały, siedmioosobowy samolot zawozi nas na półwysep de Paria. To tutaj, w pobliżu Trynidadu, Krzysztof Kolumb po raz pierwszy postawił stopę na ziemi południowoamerykańskiej. Stało się to w roku 1498, podczas jego trzeciej wyprawy. Lądujemy na lotnisku Carupano, skąd wyruszamy w dalszą drogę samochodami. Zatrzymujemy się na bagnistej łące, gdzie żyją sprowadzone z Azji bawoły. Tylko one potrafią odżywiać się tutejszą twardą trawą. Olbrzymie zwierzęta brodzą w bagnach, nie zwracają na nas większej uwagi. Z bawolego mleka miejscowa ludność wyrabia przepyszne sery. W pobliżu bagien zbudowano kilka domków, w których mogą zamieszkać turyści. Coś jak nasze wczasy pod gruszą, tylko z krokodylami i wężami boa. To ostatnie zwierzę uchodzi za niegroźne, pod okiem przewodnika można z nim pozować do zdjęć. Korzystamy z tej niecodziennej możliwości, ale jedna z koleżanek, Edyta, doświadczona globtroterka, przeżywa przykrą przygodę. Kładzie sobie węża na ramionach i chyba wykonuje jakiś gwałtowny ruch, bo przestraszony wąż zaczyna ją ściskać. Teraz przestraszona jest Edyta, która zbyt mocno chwyta boa. Zdezorientowany gad – podobno wbrew swoim zwyczajom w obcowaniu z turystami- nagle gryzie. Rana Edyty na szczęście okazuje się niegroźna, no i jakaż chwalebna. W końcu nie każdy może się pochwalić śladem po ugryzieniu boa-dusiciela. Bardziej bezpieczną atrakcją jest wyprawa na plantację kakao. Pracownicy firmy Corpomedia, która jest właścicielem plantacji, opowiadają nam, jak rosną drzewa kakaowe i pokazują proces produkcji. Białe ziarna, choć smaczne, nie przypominają w niczym smaku znanego nam napoju. Są one poddawane fermentacji i suszone. Dopiero wtedy nabierają koloru i aromatu. Na zakończenie wizyty dostajemy oczywiście filiżankę kakao – naprawdę wspaniałego.

Samochody wiozą nas teraz przez dżunglę półwyspu Paria. Po drodze mijamy wioski z glinianymi, krytymi palmowymi liśćmi domkami bez okien, kobiety i mężczyzn, siedzących przed nimi bezczynnie, umorusane dzieciaki. Tu i ówdzie spacerują łaciate świnie. Zatrzymujemy się na obiad w miniaturowej zatoczce- morze, piasek, palmy i kilkanaście domków, a w tle tylko dżungla. To tutaj kręcono teledysk do popularnego przeboju Coco Jumbo. Teledysk wydawał nam się wcześniej strasznie cukierkowy, ale okazało się, że tam tak po prostu jest.

Podobnych zatoczek jest na półwyspie więcej. Śpimy w jednej z nich, w domkach na plaży. Niezwykła cisza, piasek, kokosowe palmy, ciepłe morze i … karaibski rum oszałamiają wszystkich. W drodze powrotnej w jednej z wiosek widzimy zgromadzonych w jednym miejscu, podekscytowanych mieszkańców. Jest niedziela, trwa właśnie walka kogutów. Zakrwawione samce walczą zawzięcie. Ktoś zbiera zakłady. Widzami są wyłącznie mężczyźni, ale krwawemu widowisku przyglądają się też dzieci.

 W dżungli i wśród wodospadów

Różnorodność krajobrazów Wenezueli naprawdę zdumiewa. Jednym z obowiązkowych punktów programu turystycznego jest wizyta w Parku Narodowym Canaima. Jedynym środkiem transportu, jakim można się tu dostać, jest samolot. Przed nami całodzienna wycieczka, wcześnie rano jesteśmy na lotnisku. Zaspani wsiadamy do samolotu. Amerykański bombowiec „Dakota”, przerobiony na samolot pasażerski, startuje bez problemu. Dopiero w powietrzu ktoś z nas spojrzał na tabliczkę znamionową w kabinie pilotów, z datą produkcji 9 marca 1946. Samolot, którym lecimy, ma więc ponad 50 lat. Miny nam trochę rzedną, zwłaszcza że przelatujemy właśnie nad rzeką Orinoko. Odżywają w pamięci przeczytane kiedyś relacje pasażerów, ocalałych z katastrofy samolotu, przedzierających się tygodniami przez te tereny. Krokodyle, węże, pijawki, pająki i dżungla bez końca. Dość koszmarna wizja, ale strach wynagradzają rozpościerające się pod nami widoki. Z porośniętego tropikalną dżunglą płaskowyżu wyrastają góry o pionowych ścianach i ściętych czubkach. Z daleka wyglądają jak odwrócone do góry dnem olbrzymie garnki. Z tych gór spływają kaskady wodospadów- w tym najwyższy wodospad na świecie, mający 979 m. wysokości Salto Angel, znany też jako Angel Falls. Pilot pokazuje swoją klasę: wydaje się, że samolot muska skrzydłami czubki palm, możemy ich prawie dotknąć.

Lądujemy na lotnisku w osadzie Kavac. Indiański przewodnik prowadzi nas wąwozem w dżunglę. W wąwozie płynie rwący strumień. Indiańscy chłopcy popisują się skokami z kilkumetrowych wodospadów. Woda jest cudownie ciepła i kto chce, może popływać. Po pewnym czasie nie da się już iść, można tylko płynąć. Brniemy z trudem wąskim kanionem, którego całe dno zajmuje strumień. Nagle okazuje się, że początkiem tego strumienia jest kilkunastometrowy wodospad. Znajdujemy się jakby w studni, do której z góry spływa woda. Indianie wspinają się na skały i skaczą w nurt wodospadu. Próbujemy podpłynąć jak najbliżej, ale strumienie wody i prąd odpychają nas z powrotem. To niewyobrażalne przeżycie. Nasyceni wrażeniami bez szemrania wsiadamy do sędziwej Dakoty. W drodze powrotnej pilot dokonuje cudów pilotażu, abyśmy mogli zobaczyć dokładnie anielskie wodospady.

Czas już niestety wracać na lotnisko w Caracas. Zaczepki amatorów szybkiego zarobku nie robią już na nas wrażenia, w końcu zdobyło się doświadczenie. Dostrzegamy teraz, że nawet gdy nie korzystamy z ich usług, Wenezuelczycy uśmiechają się przyjaźnie. Właśnie tacy ludzie- pogodni i życzliwi dla przybyszów – otaczali nas podczas całego pobytu w tym niezwykle ciekawym kraju.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top