
Krótkie formalności graniczne – obywatele polscy wjeżdżają na Tajwan bez wiz, ale podobnie jak inni podróżni muszą przejść obok urządzenia sprawdzającego na odległość temperaturę ciała aby wyłowić chorych.
Dojazd do hotelu na obrzeżach centrum i już jestem w stolicy wyspy oraz ponad 23–milionowego kraju, bo należy do niego także kilka wysepek. Uważanego w Pekinie za „zbuntowaną prowincję”, a tutaj za jedynego legalnego kontynuatora Republiki Chińskiej utworzonej w 1911 roku po upadku cesarstwa.

Jej dzieje, mimo marginalnego znaczenia w przeszłości, były okresami bardzo burzliwe. Nie miejsce tu, aby pisać o nich szczegółowiej. Ale przypomnienie paru podstawowych faktów uważam za konieczne. Ludzie mieszkali tu już około 30 tys. lat p.n.e. Tajwan zasiedlony został jednak „dopiero” około 4 tys. roku p.n.e. I to bynajmniej nie przez Chińczyków, lecz ludność austronezyjską.

Podobno to Jan Huyhgen van Linschotten, nawigator płynącego wzdłuż jej brzegów statku, w pewnym momencie wykrzyknął „Ilha Formosa” – Piękna Wyspa. Dodam, że ta właśnie portugalska nazwa współcześnie używana jest w jej promocji. W nieco ponad sto lat później, w 1624 roku, Holendrzy założyli na południu Formosy faktorię sławnej Kompanii Wschodnioindyjskiej.
I rozpoczęli uprawę ryżu oraz trzciny cukrowej, które aż do XX wieku stały się głównymi towarami eksportowanymi z wyspy. A ponieważ lokalnej siły roboczej było bardzo mało, sprowadzali ludność chińską z kontynentu. To od wtedy datuje się masowe zasiedlanie Formosy Chińczykami, nasilone w czasach 22–letnich rządów chińskiego dowódcy Chenga Chenggonga i jego następców, który wyparł Holendrów.

Japończycy zbudowali linię kolejową z północy na południe. A wspomnę, że liczący tylko 36 tys. km kw. Tajwan ma w najdłuższych miejscach 377 km długości i 142 km szerokości, rozbudowali drogi i porty, przemysł, zbudowali sieć elektrowni. Wprowadzili też powszechny system szkolnictwa, założyli uniwersytet itp. I chociaż Tajwan pod rządami japońskimi nie był oazą spokoju i dobrobytu, korzenie dynamicznego rozwoju wyspy w II połowie XX wieku tkwią również w tamtym okresie.

Przede wszystkim bogatej, z zasobami gromadzonymi od pokoleń. Kto mógł, na kontynencie zostawiał tylko ziemię i budynki. Trafiły tu również skarby chińskiej kultury narodowej, wśród nich najważniejsze: zbiory Muzeum Pałacowego w Zakazanym Mieście w Pekinie. Dziś główny magnes – napiszę o nim osobno – przyciągający do Tajpei turystów z całego świata.

Lata nazywane dziś w demokratycznym już Tajwanie Okresem Białego Terroru – jego ofiary mają już własny pomnik w centrum stolicy. Równocześnie jednak dynamicznego rozwoju gospodarczego, w czym znaczący udział miała pomoc amerykańska. A także naukowego, kulturalnego i w wielu innych dziedzinach.

Wierzenia religijne Tajwańczyków to odrębny, obszerny temat. Nie czuję się jednak na siłach aby go rozwinąć. Są tu wyznawcy konfucjanizmu, taoizmu, buddyzmu, nieliczni chrześcijanie różnych wyznań. Swoje ślady pozostawił animizm kultywowany przez rdzenne narody wyspy, ogromną rolę nadal odgrywa kult przodków.

Na sporym placu jak gdyby wyciętym u zbiegu dwu ulic z wielopiętrowymi domami, najpierw zobaczyłem kilkupoziomową, niezwykle barwną budowlę w tradycyjnym chińskim stylu architektonicznym, ze smokami i innymi ozdobami na krańcach dachów. Później w podobnym stylu, ale przypominającą arkę lub łuk tryumfalny, bramę na teren świątyni.

Ze zwyczajem tym spotkałem się już wcześniej w Tybecie i innych krajach himalajskich, w Makau, Hongkongu, a nawet w Chinach. Świątynia jest nowiutka, wzniesiona, a przynajmniej oddana do użytku, już w XXI wieku. Na frontonie, nie mówiąc już o wnętrzach, trudno znaleźć – od posadzek po dachy – wolny od ozdób centymetr kwadratowy.
W porównaniu z tym, co tu oglądam, najbardziej przeładowane detalami europejskie barokowe, czy w stylu rokoko kościoły, to przykłady zdobniczej skromności, a nawet ascezy. Rozglądam się. Nie ma pozostawionych na zewnątrz butów. Wchodzę. Wewnątrz widzę zaledwie dwie osoby. Jedna modli się z zapalonymi cieniutkimi świeczkami czy kadzidełkami w dłoniach.

Po chwili dostaję oczopląsu od feerii barw z dominującym złotem i czerwienią, świateł i ich odblasków. Zewsząd otaczają mnie złocone figury bóstw. Niezliczone malowidła, rzeźby smoków i innych stworów oraz inne dekoracje architektoniczne pokrywają ściany, sufity, kolumny itp. Rozglądam się, widzę jakieś kręte schody na wyższy poziom. Schodzi z nich kobieta, tak jak poprzednia skłania głowę.

Okazuje się, że na drugim poziomie świątyni jest identyczna, chociaż różniąca się rodzajem ołtarzy, rzeźb, ozdób i detali, sala modlitwy. A może to kolejna świątynia czy kaplica? Wzdłuż jej dłuższego boku, od strony placyku i ulicy, vis a vis głównych ołtarzy, widzę drzwi na taras. Wychodzę nań. Jest on szeroki na jakieś 3 metry, z kolejną brązową kadzielnicą, kamiennymi płaskorzeźbami na ścianach, smokami, malowidłami, kolumnami. Na trzecim poziomie budowli kolejna, także bardzo podobna, znowu różniąca się detalami, kaplica czy sala modlitwy.

Zdjęcia autora