Mieszkańcy Buenos Aires, zwani portenos, powiadają, że wprawdzie Bóg jest wszędzie, ale jego biuro znajduje się w stolicy Argentyny. Gdyby mogli, oddaliby zapewne na jego siedzibę jeden z okazałych gmachów przy Avenida de Mayo, ich ukochanej alei w 12-milionowej metropolii.
Buenos Aires niczym się nie różni od miast europejskich. Sporo tu parków, w których ludzie wylegują się na trawie, dużo przestrzeni. Ale Avenida de Mayo z wiekową zabudową jest równie wyjątkowa jak barceloński bulwar Ramblas czy ulica Piotrkowska w Łodzi. Łączy Pałac Prezydencki, nazywany popularnie Różowym Domem (Casa Rosada), z powodu koloru fasady, z Kongresem. Na niej rozgrywały się najważniejsze wydarzenia w historii Argentyny: od triumfu Juana Perona po krwawą dyktaturę.
Madonna jako Evita
W 1996 roku Argentyńczycy wściekli się na wieść o tym, że w rolę symbolu ich narodowej dumy Evity Peron wcieli się w filmowej wersji musicalu Madonna. Kiedy jednak skandalizująca piosenkarka pojawiła się na balkonie Casa Rosada – na co zezwolił ówczesny prezydent – z czterech tysięcy gardeł statystów rozległ się autentyczny okrzyk: „Niech żyje Evita!”. Bo rodacy kochają Evitę, nie bacząc na jej bujne życie. Zmarła na raka w wieku 33 lat. Nadal jest dla nich żywym symbolem plebejskości, choć upłynęło ponad pół wieku od jej śmierci. Na cmentarzu Recoleta, gdzie nagrobki przypominają małe kościoły i domy, wisi płyta nagrobna Evity, a na niej stale są świeże kwiaty. Na cmentarzu Recoleta, gdzie nagrobki przypominają małe kościoły i domy, wisi płyta nagrobna Evity, a na niej stale są świeże kwiaty.
Tymczasem przed Casa Rosada na co dzień rozkładają swe stoiska sprzedawcy pamiątek i narodowych symboli. W każdy czwartek o piętnastej trzydzieści odbywa się tam przedziwna demonstracja: staruszki w białych płóciennych chustkach na głowach łapią się za ręce i maszerują wokół pomnika. Na ich piersiach wiszą fotografie desaparecidos, zaginionych bez wieści córek i synów. Spotykają się regularnie od 1977 roku. Rok wcześniej wojskowi dokonali zamachu stanu. Rozpoczęła się „brudna wojna”: porwania, tortury, egzekucje i morderstwa. Do 1983 roku zaginęło w więzieniach 30 tysięcy osób. Stowarzyszenie matek z Plaza de Mayo nadal pyta: co stało się z naszymi dziećmi uprowadzonymi przez juntę.
Cafe Borgesa i Gombrowicza
Pod Avenida de Mayo przebiega jedna z nitek najstarszego metra w Ameryce Południowej, uruchomionego w 1913 roku. A pod numerem 829 mieści się słynna – i jeszcze starsza (1858) – Cafe Tortoni. Proste, drewniane krzesła. Marmurowe, okrągłe blaty. W głębi zielone stoły do bilardu. Na ścianach grafiki i obrazy. Z sufitów zwisają kryształowe żyrandole. Eleganccy, jak zwykle w krawatach i garniturach, portenos siedzą przy kawie, czasami nad szachownicą, palą cygara i plotkują. W kredensie za szybą turyści mogą oglądać pamiątki po znanych gościach: zdjęcia i dedykacje Hilary Clinton czy Gabrieli Sabatini. I najsłynniejszego pisarza argentyńskiego, stałego bywalca lokalu, Jorge Luisa Borgesa.
Cafe Tortoni odwiedzał także Witold Gombrowicz. Ale polski pisarz miał inne ulubione kawiarnie i bary: El Querandi na rogu Moreno i Peru, La Fragata u zbiegu San Martin i Avenida Corrientes. W La Rex tłumaczył na hiszpański „Ferdydurke”. „Moi przyjaciele argentyńscy przerabiali wraz ze mną zdanie po zdaniu, szukając słów właściwych, walcząc ze składnią, nowotworami, z duchem języka…” – pisał w „Dzienniku”. Niestety, tej ostatniej kawiarni już nie ma, bo Gombrowicz, choć wśród elit intelektualnych znany, nie jest dla Argentyńczyków bogiem literatury, jak Borges.
Taniec nienawiści i pożądania
Cafe Tortoni czci jeszcze jednego bohatera: Carlosa Gardela, legendarnego śpiewaka tanga. Tańca dominacji i uwodzenia. Życia i śmierci. Symbolu miłości, nienawiści i pożądania. Tango najlepiej wyraża namiętny temperament Argentyńczyków. Światową sławę zawdzięcza właśnie Carlosowi Gardelowi. W Polsce spopularyzował je Jerzy Petersburski senior, który grywał w znanych w Buenos Aires lokalach – „Blue Sky”, „Maison Dore” – i skomponował słynne „Tango Milonga”. Kiedy Argentyńczycy je usłyszeli, natychmiast uznali za swoje.
Teraz pokazy tanga można oglądać w dziesiątkach klubów w Buenos Aires. Przy ogromnych stołach – jak w „Mister Tango” – siedzą turyści przy wołowych stekach i popijają czerwone wino. Na scenie odbywa się show. Śniadzi, sztywni, bruneci z połyskującą na włosach brylantyną wodzą w tan powabne kobiety w obcisłych sukienkach. Gra świateł i wyobraźni. W oprawie kiczu. Józef Ciupalski, Polak mieszkający w Buenos Aires od ćwierć wieku, tłumaczy, jak głęboki jest krach ekonomiczny w Argentynie. Banki nie dają kredytów, a ludzie ich nie spłacają. Na 2,5 miliona urzędników przypada 1,2 mln robotników. Ale po gościach „Mister Tango” kryzysu nie widać. Być może dlatego, że takie pokazy organizuje się tylko dla turystów.
La Boca artystów i Maradony
Bardziej autentyczni wydają się tancerze tanga w malowniczej dzielnicy włoskich imigrantów La Boca. Podczas dnia ćwiczą przed knajpkami wymalowanymi w esy floresy.
Kibice piłkarscy nazwę dzielnicy kojarzą z klubem boskiego Diego Maradony: Boca Juniors. Jego stadion mija się, jadąc autobusem do deptaka Caminito. Przy nim rozłożyli się malarze, fotografowie i sprzedawcy pamiątek. Warto wstąpić do pobliskiego Muzeum Sztuk Pięknych przy ulicy Pedro de Mendoza nr 1835, by zobaczyć twórczość argentyńskich malarzy.
Ale prawdziwą sztukę, na najwyższym światowym poziomie, można oglądać w Buenos Aires niedaleko Cementerio de la Recoleta. Przy Avenida del Libertador 1473 jest świetne Museo Nacional de Bellas Artes (Muzeum Narodowe Sztuk Pięknych), a w nim obrazy Rembrandta, Modiglianiego, Degasa, Gauguina, Moneta, Legera i wielu innych. A wstęp jest bezpłatny.
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Wizy – na pobyt do 90 dni nie są potrzebne. Bilet lotniczy – najlepiej kupić w corocznych promocjach British Airways lub KLM. Ceny mieszczą się między 500 – 600 dolarów. Pieniądze – peso argentyńskie, ale można też płacić dolarami lub kartami płatniczymi. Wszędzie w stolicy są bankomaty. Z lotniska Ezeiza do centrum Buenos Aires (tzw. microcentro) najtaniej dostać się autobusem linii 86, dogodniej mikrobusem firmy Manuel Tienda Leon. Jeżdżą co 15 minut, kosztują 14 pesos. Przystanek końcowy jest w samym centrum. Dojazd mikrobusem trwa ok. 45 minut, autobusem 1,5 – 2 godziny. Oba warianty są jednak dobre dla turystów z plecakami. Turyści bardziej majętni winni skorzystać z taksówki. Bezpieczeństwo – należy się strzec pomysłowych kieszonkowców i złodziei torebek. Ale nie ma też co panikować. Przy zachowaniu elementarnych zasad jest bezpiecznie. Ceny – za 15 dolarów można zjeść obfity obiad dla dwóch osób z winem. Tyle kosztuje asado lub parrillada – soczysta wołowina przyrządzana na węglu z marynatą i sałatkami, podawana przez kelnera przebranego za gaucho. Noclegi – w microcentro są setki tanich hotelików. Ale te przyzwoite zaczynają się od 20 dolarów za noc