PRZEWODNIKI PASCALA – DOLOMITY

„Przewodnikowe informacje, anegdoty, wspomnienia i nastrojowe opisy – wszystko to znajdziesz w książce „Moje Dolomity!”… Subiektywny przewodnik znanego dziennikarza” – zachęca wydawca umieszczając tę książkę w swoim portalu internetowym w rubryce „hit miesiąca”.

 

Ukazała się ona w serii Media Pascal, z informacją na stronie wydawnictwa w tej książce: Przewodniki dla firm i agencji reklamowych. Pascal Creative, Grupa ITI. Jest to rzeczywiście przewodnik subiektywny.

 

Czytelnik nie znajdzie w nim, a jeżeli już, to niewiele, informacji praktycznych na temat kraju, dojazdów, przepisów etc., co akurat w tym przypadku nie uważam za wadę.

 

Dowie się natomiast, a na pewno nie wszyscy to wiedzą, że nazwa najwyższego szczytu Dolomitów – Marmolada pochodzi z miejscowego języka ladyńskiego i znaczy Błyszcząca ( góra ), czy że te przepiękne góry od czerwca 2009 roku znajdują się na Liście UNESCO. Jak również, iż lokalna mniejszość etniczna – społeczność ladyńska, to potomkowie górskich Retów – po łacinie Szczurów, jak nazywali ich antyczni Rzymianie, przemieszanych z przybyszami z innych regionów.

 

A współczesny język ladyński, którym mówi około 5% ludności Południowego Tyrolu i to pięcioma dialektami w zależności od doliny, w której mieszkają, powstał z połączenia łaciny i języków Retów. Sądzę, że dla wielu czytelników, nawet tych, którzy byli już w tej części Włoch, interesujące będą również informacje, że region ten, mający oficjalną nazwę Alto Adige – Górna Adyga, w latach 1866 – 1918 należał do Austrii, która dopiero w 1992 roku formalnie uznała jego włoską państwowość.

 

Chociaż – po okresie sporów i napięć, Republika Włoska już w 1972 roku dała mu szeroką autonomię. A lokalną „zgodę narodową”, spokój i dobrobyt, mieszkańcy zawdzięczają… turystyce. Ściślej wpływom, jakie ona przynosi, przede wszystkim zimą. Jeżeli chodzi o nazwę jednego z dwu głównych regionów na obszarze Dolomitów, wspomnianej już Alto Adige, to jej, w większości niemieckojęzyczni, mieszkańcy wolą – i stosują to w praktyce – nazwę Südtirol – Południowy Tyrol jako bardziej znaną w świecie. Tyle, że wielu ludziom, którzy nigdy nie byli w tamtych stronach, kojarzy się ona jednak z Tyrolem austriackim, a nie Włochami.

 

Autorzy – bo jest ich dwoje, chociaż Vito Casetti pisze w pierwszej osobie: „moje ulubione: miejsca, spacer, ser, dania…etc” – przedstawiają Dolomity w podziale na regiony, w których są te góry. Przede wszystkim Południowy Tyrol i Trentino, ale również północną część Veneto oraz Friuli – Venezia Gulia – Wenecja Julijska.  Dodają do tego, w rozdziale „Nie tylko Dolomity”, również najpopularniejsze włoskie regiony i miejscowości alpejskie.

 

W przewodniku znalazło się 36 barwnych zdjęć na poprzedzającej tekst wkładce oraz sporo, niestety przeważnie nienajlepszej jakości, czarno – białych wewnątrz. W tekst włamano również liczne, ciekawe i wzbogacające treść książki informacje monotematyczne w ramkach na szarym tle. Np. „Dolomiti Superski – Super narty w Dolomitach”; „Madonna di Campiglio latem”; „Przepis na księżodławki”; „Tyrol Messnera” ( słynnego himalaisty ); „Letnie atrakcje – wędrówki ferratami” ( „Żelaznymi drogami” – szlakami zabezpieczonymi drabinkami, stopniami i metalowymi poręczami ); „Najciekawsze święta i festyny”; „Lago di Garda”; „Ośrodek Igloo” i inne.

 

Poszczególne regiony przedstawione zostały ciekawie, ze sporą dawką informacji, chociaż jak na przewodnik, nawet subiektywny, to w sposób trochę rozgadany oraz z powtórzeniami: we wstępie i w tekście właściwym, a niekiedy i na tylnej okładce, niektórych informacji. Np. o znaczeniu Przełęczy Brenner w średniowieczu, lub czym jest i jak się przyrządza popularną polentę – dawne danie ubogich, o niepowtarzalności Dolomitów itp.

 

W książce dominują opisy tego obszaru w zimie, z informacjami o poszczególnych ośrodkach narciarskich i w ogóle sportów zimowych. Jego walory w lecie, chociaż również uwzględnione, stanowią jednak margines. Podobnie jak informacje o zabytkach, zajmujące o wiele mniej miejsca niż zachwyty nad regionalną kuchnią. A przecież na obszarze Dolomitów jest sporo, chociaż nie tak wiele jak w Rzymie, na Sycylii czy w Toskanii, zabytkowych miast, zamków i ich ruin, świątyń itp.

 

Co prawda najważniejsze z nich zostały wspomniane, a niektóre nawet opisane, ale jak gdyby mimochodem, na marginesie tego, co dla autora ( – ów ) jest najważniejsze: narty i kuchnia. Można wybrać się z autorem np. szlakiem najważniejszych budowli starówki Trydentu czy Bolzano, przeczytać o tym, co warto zobaczyć w innych miejscowościach – przykładowo w Male, Val di Fiemme, Rovereto, Bressanone, Merano, Belluno czy Feltre.

 

Ale nie są to informacje zbyt szczegółowe, przeważnie jedynie wzmianki. Chociaż trafiają się i ciekawostki, np. o filmach ( m.in. z Rogerem Moorem w „Agencie 007” czy Sylwestrem Stallone w „Na krawędzi” ) kręconych w Cortinie d’Ampezzo i jej okolicach. Niestety, niektóre z tych opisów świadczą o nie najlepszej pracy redakcyjnej. Np. opis ( str. 108 – 110 ) Starówki w Trydencie, to ciągła narracja – w tym z informacjami, które obiekty i ich detale Vito lubi – bez akapitów, o wytłuszczeniach tego, co najważniejsze, nie wspominając.

 

Wątpię też, czy dla czytelników ma znaczenie, że np. w Merano autor „bardzo lubi bulwar z palmami, ulice pełne kwiatów, parki miejskie, ogrody botaniczne z egzotyczną roślinnością”. Poza nartami – i wspomnieniami na ich temat zarówno z dzieciństwa, jak i wyjazdów z własnymi już dziećmi oraz do przyjaciól, pasją autora – sądząc na podstawie tego, co o niej napisał – jest tamtejsza kuchnia.

 

Z niezliczonymi przykładami, nazwami potraw i win, przyrządzanych niekiedy z szokujących w Polsce „surowcówi” jak np. w Veneto „skowronki lub drozdy pieczone na rożnie lub patelni z dodatkiem boczku i szałwii”. Czy oryginalnymi nazwami, zwłaszcza w ich tłumaczeniu na język polski. Np. ser Puzzone di Moene, co znaczy śmierdziel z Moeny.

 

A jeżeli dodać do tego informację z innej strony książki, że nazwa tej miejscowości oznacza Wróżkę Dolomitów, to otrzymamy Śmierdziela Wróżki ( lub z ) Dolomitów. Czy kluseczki szpinakowe Strangolapreti, z nazwą przetłumaczoną przez autora jako „księże zadławki” lub – w innym miejscu – „księżodławki”, z ciekawą anegdotą na temat genezy tej nazwy oraz przepisem na nie.

 

Zachwyty nad niektórymi potrawami, lub mistrzostwem – nierzadko wymienianych z nazwiska – kucharzy poszczególnych restauracji, schronisk czy hoteli, przekraczają jednak, moim zdaniem, granice rzetelnej, nawet subiektywnej informacji, a nawet rozsądku. Przypominają bowiem teksty reklamowe i to dla gawiedzi.

 

Oto parę przykładów. „Kucharz wyczarowuje niesamowite desery” – w innym miejscu „wyczarowuje niesamowite potrawy łączące tradycyjną kuchnię i ( cokolwiek to znaczy ) nowoczesną”, lub „eleganckie i oryginalne dania”. „Najprzytulniejsze miejsce na świecie”. „Kucharz tworzy przepyszne wariacje na temat tradycyjnej ladyńskiej, południowo tyrolskiej kuchni”. „Niebiańskie połączenie smaków i zapachów”, czy „Potrawy mają niepowtarzalny smak i aromat”.

 

Niekiedy też inne stwierdzenia i oceny autora stanowią, przynajmniej dla mnie, zaskoczenie. Np. na str. 125: „ Mieszkańcy Południowego Tyrolu, mimo iż są Włochami, mają niemieckie nazwiska. Zawsze mnie to rozśmiesza podczas wszelkich transmisji z zimowych zawodów, które oczywiście wygrywają przeważnie Włosi! Grają włoski hymn, na maszcie powiewa włoska flaga, na podium stoi zawodnik o typowo śródziemnomorskiej urodzie, ale nazywa się Manfred Moelgg czy Günther Huber. Często nawet włoscy komentatorzy sportowi nie mogą prawidłowo wymówić nazwiska swojego zawodnika!”.

 

Czytając to poczułem, trawestując nieco Wańkowicza, „ nacjonalistyczny smrodek”. Czyżby autor, mieszkający w Polsce od 10 lat, pracujący jako dziennikarz polskiej TV i używający u nas imienia Witold, rzeczywiście nie wiedział, że nazwisko dziedziczy się na ogół po przodkach i nie rozumiał, że można być obywatelem Włoch, ale czuć się przede wszystkim Tyrolczykiem, Kalabryjczykiem, Sycylijczykiem czy Sardyńczykiem? Zjednoczone Włochy istnieją dopiero od niespełna 1,5 wieku, a regionalizmy w nich są ogromne.

 

Przecież można być obywatelem Polski, ale być i czuć się Białorusinem, Litwinem, Niemcem czy Ukraińcem, o kolorowych, importowanych sportowcach z paszportami RP nie wspominając. I nie ma w tym niczego złego! A jeżeli włoscy komentatorzy nie potrafią prawidłowo wypowiedzieć nazwisk swoich zawodników, świadczy to tylko o tym, że są niedouczeni. Co i u nas nie jest czymś wyjątkowym – nie tylko wśród dziennikarzy sportowych.

 

Znalazłem również w tej książce błąd nie do końca korektorski . I to podwójny, bo w dwu językach w jednym zdaniu. W prezentacji Południowego Tyrolu: „…region funkcjonuje pod dwoma ( zamiast dwiema ) nazwami: jako Südtyrol ( zamiast Südtirol )…”. Ale to drobiazgi. Książka jest bowiem ciekawie napisana i zwłaszcza amatorzy narciarstwa oraz kuchni znajdą w niej ogromną porcję informacji, rad i zaleceń autorów.

 

 Opis każdej niemal miejscowości kończy bowiem informacjami „Vito poleca” z zaleceniami gdzie przenocować, zjeść oraz o lokalnych świętach i festynach. A kogo interesują dokładniejsze informacje o zabytkach i muzeach na obszarze Dolomitów, to znajdzie je w innych przewodnikach po Włoszech.

 

MOJE DOLOMITY ! VITO CASETTI. Autorzy: Witold Casetti i Agata Jakóbczak. Wydawnictwo Pascal, Bielsko – Biała 2010, str. 256, cena 32 zł.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top