EGIPT: ŚWIT NA GÓRZE SYNAJ

 

Gdzie Mojżesz otrzymał kamienne tablice

Podczas pobytu w Sharm el-Sheikh, postanowiłam wybrać się na nocną wyprawę na Górę Mojżesza, gdzie ponoć otrzymał on od Boga kamienne tablice z Dekalogiem. Tyle słyszałam o schodach wyciosanych w skałach i oczekiwaniu w tłumie ludzi, w ciemnościach, na pojawienie się słońca, że postanowiłam sprawdzić to na własnej skórze.

 

Z Sharm el-Sheikh wyruszamy w kierunku Góry Mojżesza o godz. 21.00. Jadąc w kompletnych ciemnościach, mijamy kolejne posterunki rozstawione na szosie. Potem, już w konwoju, docieramy do parkingu w pobliżu Klasztoru św. Katarzyny. Stamtąd, zaopatrzeni w latarki, kurtki i suchy prowiant ruszamy w towarzystwie miejscowego Beduina w kierunku Góry Mojżesza.

 

Nasz przewodnik z biura zostaje w przyklasztornym hotelu. Kolejnego dnia rano wiem już, dlaczego. Maszerujemy w niewielkiej grupie, raptem 9 osób. Wyprzedzają i gonią nas liczące kilkanaście (a może kilkadziesiąt?) osób różnojęzyczne grupy. Beduińscy przewodnicy co i rusz nawołują swoich podopiecznych.

 

„Nasz” Beduin, starszy człowiek w ortalionowej kurtce i „arafatce” maszeruje dziarsko w swoich klapkach na bosych stopach i jakoś tak jest, że wciąż jest szybszy od nas. Łagodne, choć wciąż pod górę, podejście zajmuje nam ok. trzech godzin. Po drodze, prawie bez przerwy, właściciele wielbłądów namawiają na wynajęcie zwierzęcia (20 dolarów). Kto siedział na wielbłądzie, ten wie jak jest wysoko. A wokół ciemności, skały i być może przepaście.

 

Może na nim podjechać aż pod kamienne schody, po których trzeba się już wspinać samemu. Dla Beduinów jest to jedyna szansa na zarobek dzisiejszej nocy. Za nami jeszcze tylko kilka grup i koniec. Następni turyści mogą się trafić dopiero w kolejną noc. Widzimy światła latarek układające się ukosem, coraz wyżej i wyżej. To oznacza, że my też musimy tam dotrzeć! Po pokonaniu podejścia, dla niektórych naprawdę morderczego, jesteśmy przy kamiennych stopniach.

 

Tutaj również Beduini oferują pomoc, już bez wielbłądów. Wprowadzenie po słabo widocznych skalnych stopniach, kiedy nie wiesz, czy przypadkiem nie stąpasz tuż nad przepaścią, też kosztuje 20 dolarów. Czasem, niestety, zdarza się, że turysta wspiera się na pomocnym ramieniu, a na górze „zapomina” zapłacić, lub jak pulchna, jasnowłosa Rosjanka powiedzieć z wdziękiem na górze, że ma tylko dwa dolary.

 

 

Po wejściu na szczyt Góry Mojżesza czekamy w gęstniejącym tłumie na wschód słońca. Beduini oferują koce i pledy do okrycia, ale tym razem, mimo że kwiecień, jest całkiem ciepło. Wystarczają kurtki. Każdy z kamerą lub aparatem szuka najdogodniejszej pozycji, aby zrobić najwspanialsze ujęcia, a miejsca coraz mniej. Wreszcie w okolicach czwartej na ranem zerwało się kilka ptaków i – jest!

 

Słońce, mała jasna kula wychyla się z morza mgieł nad szczytami gór na Synaju. Po chwili zobaczyliśmy, dokąd zawędrowaliśmy w ciemnościach. Wokół mnóstwo poszarpanych szczytów w rdzawym kolorze. Skały, skały i nic więcej. I jak stąd zejść?! Beduiński opiekun jakoś nas pozbierał. Mieliśmy wracać łagodniejszym zejściem, ale większość woli schody, byle szybko na dół i nad morze. Z lekkim niedowierzaniem nasz opiekun maszeruje w stronę schodów.

 

Droga w dół Pokutnymi Schodami, które jeden z mnichów wykuwał przez dziesięciolecia to prawdziwe wyzwanie. Jest stromo i naprawdę niebezpiecznie. Za to widoki – bajkowe. Ledwie zwracamy na nie uwagę, wykończeni balansowaniem na kamiennych stopniach, niekiedy „z pieca na łeb”. Kiedy docieramy do Klasztoru św. Katarzyny, skąd wyruszyliśmy śladami Mojżesza na górę, mogę wyżąć swoją podkoszulkę. Natomiast „nasz” Beduin w swoich klapkach na bosych stopach wygląda tak, jakby przesiedział ten czas w wygodnym fotelu.

 

Większość pielgrzymów zabiera się do jedzenia. Wśród stada wygłodzonych kotów – jadły nawet suche bułki – czekamy na otwarcie klasztoru. Kilka minut po 9.00 wchodzimy do środka. Grube mury, mnóstwo płonących cienkich świec i tłum ludzi.

 

To najstarszy zamieszkały klasztor chrześcijański na świecie, a zbliżająca się prawosławna Wielkanoc przyciągnęła tu mnóstwo wiernych. Najważniejsza przechowywana tutaj relikwia, to palec Świętej Katarzyny. Po wyjściu z klasztoru spada kilka kropel deszczu. Może to nagroda za nasz trud. Wszak dzisiaj mamy drugi dzień świąt – lany poniedziałek.

 

Czekamy aż zbierze się kilkanaście autobusów i wracamy konwojowani przez uzbrojonych egipskich żołnierzy. Kontrole na Synaju są szczególnie częste, uzbrojeni ludzie krążą w jeepach, jest również policja turystyczna. To dla naszego bezpieczeństwa. Mnóstwo autokarów dopiero jedzie w kierunku klasztoru. Jeszcze po drodze tankujemy (litr benzyny kosztuje w przeliczeniu złotówkę – marzenie).

 

Wracając już w pełnym słońcu podziwiamy przepiękne, surowe krajobrazy półwyspu Synaj – skały, piasek i ani odrobiny wody. Gdzieniegdzie tylko rosną rachityczne drzewka. Przez kolejny tydzień ledwo chodzę. Mięśnie nóg odmawiają mi posłuszeństwa. Ale było warto!

 

Zdjęcia: Ala Micuła

 

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top