Wyspa narodów

 

Mauritius, maleńka wyspa na Oceanie Indyjskim, oddalona od wschodnich wybrzeży Afryki o 3 tys. km, znana była Arabom już w X w. Później przypływali tu piraci pokonujący zręcznie rafy koralowe i ukrywający się przed pościgiem w zacisznych zatoczkach laguny. Swoje skarby chowali blisko brzegu bezludnej wyspy, gdzie, jak głosi legenda, spoczywają do dziś.

Głównym atutem ściągającym turystów na Mauritius jest, poza cudownymi lagunami i słonecznymi plażami, nadzwyczajna różnorodność etniczna i kulturowa jego mieszkańców. Każda z grup przybywających przez wieki na wyspę z Europy, Afryki, Azji i Madagaskaru przywoziła swoje zwyczaje, języki i wyznania, które utrzymują się do dziś. Wszystkie te grupy stapiają się jednak w ramach wspólnej tożsamości, której głównymi wyznacznikami są: język kreolski, literatura oraz narodowy taniec Sega.

Ozdobieni powitalnymi kwiatowymi naszyjnikami wychodzimy z hali lotniska i stajemy oniemiali. Przed nami tłumy muzułmanów w tradycyjnych strojach – kobiety, mężczyźni, dzieci. – Patrzcie, jak wita nas Mauritius – zażartował ktoś. Nie na nas jednak czekano lecz na bliskich powracających z pielgrzymki do Mekki. Dzięki temu już w pierwszych chwilach pobytu na wyspie zetknęliśmy się z drugą co do liczebności grupą religijną zamieszkującą Mauritius. Uśmiechem reagują na nasze “strzelające” aparaty fonograficzne, chętnie pozują do zdjęć – co w krajach arabskich byłoby nie do pomyślenia.

Muzułmanie przybyli na Mauritius z Indii, Madagaskaru, Bliskiego Wschodu i Europy. Ich meczety to niekiedy już zabytki architektury. Najstarszy, liczący ponad 100 lat został wybudowany w całości z elementów przywiezionych z Bombaju.

Wyznawcy islamu świętują według swego kalendarza koniec Ramadanu oraz Moharram – święto upamiętniające męczeństwo Imana Husseina, wnuka proroka Mahometa. Dawniej był to dzień modlitw i skupienia, obecnie – popularny festyn zwany Yamseh. Głównym urokiem uroczystości jest “ghoon”, ogromna wieża z bambusa, pokryta kolorowymi papierami, u dołu ozdobiona uskrzydlonymi końmi. Pochód wędruje z nią po mieście napotykając umartwiających się i biczujących pątników. Niektórzy wbijają sobie na oczach widzów szable w brzuch, lub karają się w inny, równie brutalny sposób. Widowisko chętnie oglądane jest przez turystów, którzy na chwilę przeniesieni zostają do “krainy tysiąca i jednej nocy”.

Przed hotelem czeka nas następna niespodzianka. Na pagórkowatej rabacie napis z płatków kwiatów: “Witamy grupę polskich dziennikarzy”. Na jego tle piękne kreolki wykonują powitalny taniec Sega. Ubrane w szerokie kwieciste suknie poruszają biodrami w rytm wybijany przez towarzyszącą im “orkiestrę”. Tradycyjny zespół Segi składa się z bębna koziej skóry (przed grą moczy się go w wodzie), metalowego “trójkąta” oraz plastikowej butelki napełnionej drobnymi kamykami.

Segę tańczyli już w XVII wieku czarni niewolnicy przywiezieni przez Holendrów do pracy przy uprawach trzciny cukrowej z Madagaskaru i Mozambiku. To oni byli przodkami dzisiejszych kreolskich mieszkańców wyspy. Po ciężkiej pracy tańczono, by zapomnieć o tęsknocie za rodzinnym krajem, o niewolniczej niedoli, ale także po to, by cieszyć się ze słońca, życia, miłości. Segę można zobaczyć nie tylko na estradzie, tańczy się ją nadal na rodzinnych uroczystościach, towarzyskich spotkaniach itp. Stała się tańcem narodowym ukochanym przez wszystkie grupy etniczne i wyznaniowe.

Kreole to w większości chrześcijanie. Ich niebywały temperament widoczny jest także w kościołach. Mieliśmy okazję uczestniczyć w mszy św. w jednej z większych świątyń w Curpipie. Gdy wierni śpiewali, nogi same rwały się do tańca, a ręcedo klaskania. Rytm, ekspresja, z jaką wykonywano pieśni dla Matki Boskiej czy Jezusa, poruszały najtwardsze serca.

Po nabożeństwie wierni udają się do kawiarni, barów, ciastkarni. Tu królują Chińczycy. Jest ich na Mauritiusie kilkadziesiąt tysięcy, a zajmują się głównie handlem i gastronomią. Co roku przybywa też kilkanaście tysięcy Chinek do pracy w fabrykach tekstylnych. Pracują bez wytchnienia, nawet w niedzielę, a wszystkie pieniądze przesyłają rodzinie. Tutejsi, szczególnie dość leniwi kreole, patrzą na te tytanki pracy z ogromnym zdziwieniem, twierdząc, że Chinki żywią się tu tylko wodą i zerwanymi po drodze owocami, a mieszkają po kilka w ciasnych, tanich budach. Dzięki wyrzeczeniom zarabiają 300-400 dolarów w miesiącu, kilkakrotnie więcej, niż mogłyby zarobić w swoim kraju. Po dwóch, trzech latach wracają do Chin i otwierają małe sklepiki czy bary.

Chińczycy to przede wszystkim wyznawcy buddyzmu, taoizmu, konfucjonizmu i chrześcijaństwa. Obchodzą wiele świąt, z których największym jest powitanie Nowego Roku (w styczniu i lutym). Na tę okazję przygotowują wystawne dania, strzelają z petard, by odpędzić złe duchy, składają ofiary w pagodach i odwiedzają krewnych. Artyści zakładają kostiumy legendarnego smoka i odprawiają na ulicach taniec, wymagający nie lada umiejętności akrobatycznych.

Skośnoocy mieszkańcy Mauritiusa należą do najbogatszych, dlatego też głównie ich spotyka się w kasynach gry, gdzie niekiedy potrafią przegrywać fortuny. Uczestniczą także w innym hazardzie – wyścigach konnych. Tu jednak nie są osamotnieni – na wyścigach grają namiętnie wszyscy Mauritiańczycy. Tajemnicą poliszynela jest na przykład fakt, iż policjanci już od czwartku nadgorliwe sprawdzają przejeżdżające samochody i ich kierowców. Drobne nawet niedociągnięcia karają mandatami, czy raczej “dobrowolnymi datkami” na sobotnią grę dla funkcjonariuszy…

Gdy w 1836 roku zniesiono na wyspie niewolnictwo, bogaci właściciele plantacji trzciny cukrowej stanęli przed problemem braku rąk do pracy. Dawni niewolnicy nie chcieli pracować nawet za pieniądze. W tej sytuacji Anglicy zaczęli sprowadzać tanią siłę roboczą z Indii. Obecnie hindusi stanowią najliczniejsza grupę mieszkańców wyspy.

Pod koniec lutego wokół jeziora Grand Bassin ma miejsce Maha Shivahatree – najważniejsze i najwspanialsze święto hindusów na Mauritiusie. Trzysta tysięcy wiernych ubranych na biało, udaje się na pielgrzymkę, by oczyścić się w “Ganga-Talao”, którego wody są według lokalnej tradycji w kontakcie z wodami Gangesu w Indiach. Podczas czterech dni pielgrzymi przemierzają pieszo cały kraj, by dotrzeć do świętego jeziora. Na ramionach niosą wspaniały Kanwar, lekką konstrukcję bambusową, ozdobioną cienkim papierem, lustrami i obrazami Shivy (członka trójcy hindusów).

Do cudownych spektakli należy hinduskie wesele. Trwa ono tydzień, a uczestniczy w nim 300-400 gości. Sama ceremonia zaślubin ma miejsce w niedzielę (w czwartym dniu wesela). Dziewczyna w czerwonym sari i chłopak w kremowej tunice i turbanie na głowie przykrywani są białym prześcieradłem. Podczas tej pierwszej chwili “intymności” (nieraz jest to pierwsze spotkanie wyswatanej przez rodziców pary) pan młody maluje na czole wybranki czerwoną kropkę – “tikę” oraz posypuje przedziałek na jej głowie czerwonym pudrem. To czyni ich mężem i żoną. “Konsumpcja” małżeńska następuje dopiero w nocy z poniedziałku na wtorek. Ale uwaga! Jeśli okaże się, że dziewczyna nie była dziewicą, chłopak może ją oddać rodzicom. Jemu swat znajdzie wkrótce inną kandydatkę na żonę, a ona, okryta złą sławą do końca życia będzie samotna. Podczas tygodniowego wesela, oprócz jedzenia i picia, goście uczestniczą w tradycyjnych obrzędach, jak malowanie białego sari panny młodej wodą z szafranem (by dać jej wieczną młodość i pokój) czy odprowadzanie jej w szlochającym pochodzie do domu męża.

Na maleńkiej wyspie mieszkają także Polacy, którzy przybyli tu ze swoimi mauritiańskimi małżonkami. Nasza przewodniczka po Mauritiusie, Liliana Boodhna, wyjechała z Warszawy ponad dwadzieścia lat temu. Pracuje ze swą córką Lindą w “MauriTour”, biurze podróży obsługującym coraz częściej goszczących na wyspie Polaków. Liliana twierdzi, że do szczęścia brakuje jej tylko chrzanu i ogórków kiszonych. Tęskni też za bigosem, makowcem i kiełbasą. – Gdybym od czasu do czasu mogła zjeść prawdziwego ogórka kiszonego, mogłabym z całą stanowczością stwierdzić: “Mieszkam w raju”. Cóż, nie można mieć wszystkiego…

Mauritiańczycy niezależnie od wyznania, koloru skóry i pochodzenia tworzą wspaniały naród. Wspólnie świętują, a że każda religia ma kilka wielkich świąt w roku, na wyspie wciąż jest powód do radości, zabawy i ucztowania.

 

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top