
Ale zadziwiające jak sprawnie zorganizowana jest komunikacja. Jeepy, małe busy i zwyczajne autobusy, podobne do tych, jakie pamiętamy z czasów PRL-u, przewożą nie tylko pasażerów.
BUDDYJSKIE MONASTYRY W BAJECZNYCH PEJZAŻACH
Sikkim to drugi po Goa najmniejszy stan Indii. Od zachodu graniczy z Nepalem, na północy i wschodzie z Chinami, na południowym wschodzie z Butanem. Tutaj jest jedyne w Indiach przejście graniczne do Chin. Stolicą jest Gangtok. Nowoczesne miasto o nieciekawej architekturze, w którym mieszkańcy ubierają się po europejsku.

Sytuacja polityczna jest stabilna. Stan jest podzielony na cztery regiony – Wschodni, Zachodni, Południowy i Północny. Każda część jest nadzorowana przez Centralny Rząd. Indyjska Armia ma kontrolę nad większością stanu. To z uwagi na „czułą” powierzchnię graniczną z People’s Republic of China. Wiele obszarów jest zamkniętych dla zagranicznych turystów.

Tybetańska nazwa Sikkim to Denjong, co znaczy dolina ryżu. By wjechać do stanu Sikkim niezbędne jest zezwolenie (permit). Trzeba mieć kopię paszportu, zdjęcie i wypełnić formularz. Zezwolenie jest czystą formalnością, można je dostać np. w Sikkim Tourist Office w malowniczym Darjeelingu, położonym w Himalajach.

Nie ma tłumu turystów jak w innych stanach Indii. Sikkim odwiedzają wytrwali podróżnicy, głównie fani trekkingu, by w niełatwych warunkach wspinać się po górach, delektować pięknem nieskażonej natury, podziwiać buddyjskie monastyry. Różnorodność krajobrazu, roślinności, klimatu i kulturt są wizytówką tego stanu. To jeden z najpiękniejszych rejonów Indii. Malowniczy krajobraz tworzą niezliczone górskie rzeki i strumienie, jeziora, wodospady, bujne ryżowe doliny, różnorodna flora i fauna.
WYSOKA KULTURA NIEWYSOKICH LUDZI

Nie ma też zwyczaju zostawiania napiwków. Znaczna odległość od obleganych turystycznie regionów Indii, dziewiczość krajobrazu, ograniczone połączenia komunikacyjne nadają stanowi jedyny, niespotykany gdzie indziej, niemal kosmiczny wymiar. Droga do nieba zdaje się być bliska… Dotarcie jest tylko kwestią wyobraźni.

Nocleg kosztuje ok. 25 zł od osoby. W pokoju jest kilka ciepłych koców i ciepła woda w łazience. To ważne, bo poranki i wieczory są tu zimne. W godzinach przedpołudniowych robi się upalnie. Po wieczornej modlitwie w jadłodajni właściciel, którego przodkowie byli Tybetańczykami, chętnie rozmawia z podróżnikami.

Kriszna, prawa ręka właściciela sprawia, że samotnie podróżująca kobieta ma tu szczególne poczucie bezpieczeństwa. Organizuje wycieczki po okolicy, zamawia bilety na autobus lub jeepa, błyskawicznie usuwa drobne usterki w pokoju, trafnie dobiera smakowite dania tybetańskiej kuchni. Posiłki w hotelu Garuda to prawdziwa uczta dla podniebienia.

JEEPEM PO GÓRACH
Lokalne auta przewożą nie tylko pasażerów. Są jednocześnie przewoźnikami kurierskimi. Zatrzymują się w każdej wiosce, co kilka kilometrów. Średnia prędkość, nie tylko ze względu na liczne przystanki, ale z powodu ukształtowania terenu wynosi 20 km na godz. Tutaj ludzie się nie spieszą. Ich twarze są pozbawione stresu, napięcia.
Uśmiechają się przyjaźnie, siedząc w niebotycznie zatłoczonym jeepie, obładowani pakunkami. Trzeba tam być, jeździć lokalnymi środkami komunikacji, by uwierzyć… Ile osób, worków z kardamonem, mąką, warzywami i innych przesyłek może zmieścić się do małego busa. W końcu to Indie, tu wszystko jest możliwe.

Zachodnioeuropejskie trendy zawitały i tutaj. Pasażerami lokalnych pojazdów są zadbane, młode dziewczyny w dżinsach, ze starannym makijażem. Mężczyźni zawsze mają nieskazitelnie wyprasowane koszule, spodnie na kant i wełniane kamizelki. Starsze kobiety, ubierają się w sari, jak hinduski, na które z rana nakładają ciepłe, zapinane swetry.

– Kocham swój kraj, ale żyje się tu ciężko, zwłaszcza kobietom. Moja narzeczona chodzi codziennie pieszo 20 km w jedną stronę. Pracuje na polu ryżowym. Ja mieszkam w dolinie, mój jeep tam nie dojedzie. Zostawiam go przy drodze i 5 km idę do domu – mówi Indir, taksówkarz jeepa.
Zdjęcia autorki