GOŚCIE GLOBTROTERA: ZOSIA SUSKA

 

 

Tak wypełnionej sali podczas ostatniego w br. spotkania z cyklu Goście Globtrotera nie pamiętam. Chyba po raz pierwszy co najmniej dla kilku jego uczestników zabrakło miejsc siedzących. Chociaż fatalna pogoda i ogromne korki na ulicach oraz drogach dojazdowych do stolicy spowodowały, że nie dotarła na nie część stałych bywalców tych imprez. Nawet główny gość, Zosia Suska, spóźniła się nieco, gdyż jadąc z Łodzi samochodem na przejechanie ostatniego odcinka drogi od Janek na plac Powstańców do Hotelu „Gromada”, w którym odbywają się te spotkania, straciła chyba półtorej godziny. Bo to właśnie ona, popularna podróżniczka i dziennikarka, autorka m.in. ciekawych telewizyjnych programów „Podróże z Zofią Suską”, była tym razem tak bardzo nietypowym Gościem Globtrotera.

 

Nietypowym, bo była przecież u siebie. Jest członkinią Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter” od samego początku, czyli grubo od ponad 20 lat. Jeszcze od czasów, gdy było ono tylko klubem. A następnie jego kontynuacji – jedną z członkiń – założycielek stowarzyszenia. Nietypowe było również samo spotkanie.

 

W formule wieczoru autorskiego, którego tematem była prezentacja najnowszego albumu Zosi – „Podróże z Zofią Suską – Ameryka Południowa”. Poza, jak zwykle, członkami SD-P „Globtroter”, na spotkanie to przyszło nadspodziewanie duże grono zaproszonych przyjaciół i znajomych autorki. W tym także uczestnicy niektórych wspólnych z nią podróży po świecie, lub członkowie ich rodzin.

 

Recenzję tego albumu opublikowaliśmy w naszym portalu 30 października i jest ona nadal do przeczytania w dziale „Wydawnictwa”. Zosia, która odbyła już niezliczoną liczbę podróży na wszystkie kontynenty z wyjątkiem Antarktydy i nadal podróżuje, szczególnie lubi Amerykę Południową. I od niej rozpoczęła pisanie oraz wydawanie cyklu albumów.

 

Jak poinformowała, napisała już i przygotowuje do publikacji kolejny album, tym razem poświęcony Afryce. Wydanie którego zapewne nie będzie proste, podobnie jak było to w przypadku Ameryki Południowej. Jak trudna jest bowiem sytuacja wydawnicza w Polsce, dobrze wiedzą zarówno autorzy jak i wydawcy. Mówiła o tym autorka, która album wydała na własny koszt, częściowo przy pomocy sponsorów. A były to wydatki niemałe. Chociaż z nadzieją, że zwrócą się po sprzedaży nakładu.

 

Zosia opowiadała przede wszystkim jednak o swoich wielu podróżach po krajach Ameryki Południowej. W części z których uczestniczyli również inni członkowie „Globtrotera”.Dla wielu obecnych na sali był to więc również wieczór wspomnień wspólnych przygód i przeżyć. Dla wszystkich zaś atrakcyjnie i żywiołowo opowiadane historie oraz odpowiedzi na pytania uczestniczek i uczestników wieczoru.

 

– Wydawane tego, zamierzonego cyklu albumów – powiedziała Zosia – zaczęłam od Ameryki Południowej, bo ją po prostu kocham. Piękno jej krajobrazów, tamtejszej muzyki i tańca, kuchni, ciekawych ludzi. Chociaż trzy razy dostałam tam „po głowie” padając ofiarą napadów, kradzieży i rabunków. Po raz pierwszy w 1979 roku koło Copocabany.

 

I posypały się opowieści o tych i innych niezwykłych przygodach. Zarówno własnych, jak i innych uczestników wyjazdów. A także o trudnościach, jakie trzeba było – i nadal jest to niełatwe, chociaż obecnie głównie ze względów finansowych – pokonywać, aby w ogóle móc wyjeżdżać.

 

Zarówno organizacyjnych – paszporty, wizy które wówczas obowiązywały obywateli polskich przy wjeździe do większości krajów. Jak i nie mniejszych finansowych. Opowiedziała m.in. jak chcąc kiedyś kupić bilet lotniczy za 600 dolarów – i to natychmiast, bo otrzymała informację, że od następnego dnia znacznie on podrożeje, musiała, z przygodami, sprzedać futro.

 

Dodam, także z własnego doświadczenia, że w tamtych czasach była to ogromna kwota. Np. w połowie lat 80-tych XX wieku dobry polski dziennikarz zarabiał równowartość 30 – 40 dolarów… miesięcznie. W Polsce w złotówkach było to sporo, pozwalało na nienajgorsze życie. Ale w świecie, zwłaszcza zachodnim, grosze.

 

Czasami w wyjeździe pomagali sponsorzy, zwłaszcza linie lotnicze i redakcje, niekiedy wydawnictwa jako zaliczki na poczet przyszłej książki. Niewielką część kosztów udawało się później pokrywać publikowaniem reportaży, zdjęć, czy w przypadku Zosi także programów telewizyjnych. I jakoś jeździliśmy.

 

Piszę „my”, bo w części miejsc opisanych i pokazanych na zdjęciach przez autorkę byliśmy wspólnie w gronie „globtroterowców”. Przeżywając wiele, głownie jednak przyjemnych, przygód. Z wielu zapamiętałem zwłaszcza dobrze inkaski „chrzest”, jakiego udzielił kilkorgu z nas indiański szaman. Na boliwijskiej Wyspie Słońca na jeziorze Titicaca, na wzgórzu nad urwiskiem opadającym stromo do wody, na wysokości ponad 4 tys. m n.p.m.

 

Świadectwo odbycia tego obrzędu nadal mam w archiwum. Czy spotkania z plemionami indiańskimi oraz trędowatymi w ich azylu w dżungli amazońskiej. Lub przygody „handlowe”. Pewnego dnia, a było to w niedzielę tuż przed godziną 22.00 w Cusco w Peru, wyciągnąłem Zosię z łóżka, bo zmęczona już kładła się spać.

 

Po to, aby pomogła mi, jako kobieta, w zakupie srebrnego, wysadzanego koralami i półszlachetnymi kamieniami, wzorowanego na inkaskich medalionu na pięknym, również artystycznej ręcznej roboty łańcuszku. Bo zobaczyłem go na wystawie sklepu w najdroższym punkcie tego przepięknego miasta, na centralnym Plaza de Armas, tuż przed zamknięciem sklepu jubilerskiego.

 

I nie mogłem zdecydować się na kupno, bo wyceniony był na 140 dolarów. Zosi ten medalion też się spodobał. Więc targowała się w moim imieniu tak umiejętnie (sprzedawczyni musiała kontaktować się nawet z właścicielem sklepu telefonicznie, bo nie miała uprawnienia do opuszczenia ceny), że nie tylko sporo oszczędziłem, ale i ona otrzymała od sklepu jakiś drobny podarunek.

 

Na swoim wieczorze autorskim Zosia opowiedziała mnóstwo podobnych historii. Dorzucali do tego swoje inni uczestnicy podróży. Wspólnych nie tylko po Ameryce Południowej. No i pokazała jeden z filmów TV, o wodospadach Iguaçu (Iguazú) na granicy Brazylii i Argentyny, z cyklu „Podróże z Zofią Suską”. A następnie podpisywała swój album chętnym, którzy ustawili się nawet w sporej kolejce. Był to więc bardzo udany wieczór. Świetny akord końcowy zamykający tegoroczny cykl spotkań Goście Globtrotera.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top