GOŚCIE GLOBTROTERA: MADAGASKAR

Tematem ostatniego w 2017 roku spotkania z tego cyklu w Stowarzyszeniu Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter” był Madagaskar. Na tej, czwartej pod względem wielkości – 587 tys. km², wyspie świata położonej w zachodniej części Oceanu Indyjskiego, na wschód od Afryki, przebywała bowiem ostatnio grupa członków i przyjaciół Stowarzyszenia. Przypomnę, że zamieszkany przez niespełna 25 mln ludzi Madagaskar należy do najbiedniejszych regionów świata. Od XV w. był on ośrodkiem handlu niewolnikami, później siedliskiem piratów oraz obiektem zainteresowania Portugalii, Francji i Anglii. Od 1896 r. kolonią francuską przekształconą przez Francję w 1958 r. w terytorium zamorskie, a suwerenną od 1960 r. Jest to kraj rolniczy w którym uprawia się m.in. ryż, ziemniaki oraz eksportowaną kawę, banany, trzcinę cukrowa, przyprawy, bawełnę i cytrusy oraz hoduje bydło.

 

Tamtejsza rabunkowa gospodarka powoduje degradację środowiska. Uboga jest sieć nienajlepszych dróg, zaś linii kolejowych, wyłącznie wąskotorowych, zaledwie 854 km. 58% miejscowej ludności to co prawda chrześcijanie różnych wyznań, zaś 8% muzułmanie. Ale bardzo silne – 35% społeczeństwa – są tradycyjne wierzenia afrykańskie, które nakładają się również na religie monoteistyczne.

W Polsce Madagaskar znany jest chyba przede wszystkim z roli, jaką na nim odegrał nasz rodak, Maurycy Beniowski (1746-1786), tam niemal zapomniany. W latach 1774-1776 był on francuskim faktorem w Fouloponie, wspierającym ruchy niepodległościowe Malgaszy. 10 października 1776 roku, w wieku 30 lat, ogłosił się cesarzem Madagaskaru i pozostał nim aż do śmierci w potyczce 23 maja 1786 roku.

Na wyspie jest sporo atrakcji turystycznych, zwłaszcza fauny: lemury, kameleony, gekony oraz flory – przede wszystkim słynne baobaby. Aktualnie panuje na niej jednak epidemia bardzo niebezpiecznej dżumy płucnej, która, jeżeli nie jest leczona natychmiast antybiotykami, jest śmiertelna. I przed podróżami na Madagaskar w chwili obecnej ostrzega nasze MSZ.

„Organizator imprezy, firma Itaka – mówił na spotkaniu jeden z jej uczestników, Paweł Brun, wykazała się jednak stalowymi nerwami i nie tylko, że wycieczkę zorganizowała, ale odmówiła też uczestnikom możliwości bezkosztowej anulacji wyjazdu w rejon epidemii.” Mimo iż w chwili wyjazdu wycieczki było już 50 ofiar śmiertelnych, po paru dniach ponad 100, a liczba zakażonych przekroczyła 1000. A autokar z polskimi turystami był wielokrotnie zatrzymywany i sprawdzano, czy ktoś nie ma gorączki, bo to oznaczałoby skierowanie na izolację wśród innych chorych.

„Dzięki temu – kontynuował główny gość spotkania – mogliśmy zobaczyć tamtejsze służby sanitarne w akcji, a wycieczka zyskała lekki element niepokoju i przygody. Upiornej przygody – że tak powiem. Znajoma lekarka ze szpitala zakaźnego poradziła mi nosić maseczkę na nos i usta i tak też robiłem.” Również program wyjazdu został przez niego, a także innych uczestników tej wycieczki, oceniony negatywnie.

Paweł – autor książki „Jechać nie jechać?” będącej rankingiem kilkudziesięciu krajów i miast świata, połączonym ze wspomnieniami i anegdotkami z nich, którego tom 1 recenzowałem kilka dni temu na naszych łamach, odczytał na spotkaniu fragmenty rozdziału „Madagaskar” przygotowanego do tomu 2. I za jego zgodą publikujemy – jako pierwsi – wybrane z niego fragmenty. Cały rozdział, chociaż bardzo ciekawy, jest niestety zbyt obszerny aby go tu zamieścić.

Autor był już w przeszłości na tej wyspie, miał więc co porównywać. O wycieczce Itaki, w której uczestniczył wraz z innymi „globtroterowcami”, napisał m.in. : „Ostatnia wycieczka na Madagaskar była kompletnym niewypałem. Nastawiony na prezentację fauny, lemurów, kameleonów, gekonów itp. zakładałem, że jestem ekomatołkiem i jeżeli jadę zobaczyć zwierzęta, to nic więcej mnie nie interesuje.

Ale Itaka nie zaplanowała zobaczenia słynnej alei baobabów, zyngi ani plaż Nosa-be. Znalazła czas na fabrykę papieru, pokaz obróbki krowich rogów, produkcję jedwabiu i manufakturę herbaty – nowoczesną i nieczynną, ale już nie na stolicę wyspy Antananarywę, choć 3 razy tam grupa nocowała. Poznałem tysiące kilometrów dziurawych i krętych dróg, spędzałem w autobusie po 12 godzin dziennie, po to by przekonać się, że u celu tej koszmarnej drogi nie ma nic ciekawego.

Gdy odwiedziłem Madagaskar po raz pierwszy statkiem linii Costa, urzekł mnie koloryt, życie blisko natury, prostota i bieda ludności. Na tej ostatniej wycieczce autokarowej, smród i powszechne ubóstwo już po kilku dniach zaczęło mnie męczyć i opuściłem wyspę z przekonaniem, że już na nią nie wrócę. Pokazanie dużego kraju, ze słabą komunikacją i rozrzuconymi, trudno dostępnymi atrakcjami, wymaga profesjonalizmu, dobrej organizacji i przemyślanego planu. Niestety Itaka tego nie zapewnia.

Sądząc po dziesiątkach tysięcy zadowolonych klientów, firma ta potrafi dobrze i tanio organizować masowe pobyty, czartery i wczasy w popularnych miejscach. Ale już trudne objazdówki – zdecydowanie nie. Madagaskar trwa w permanentnym kryzysie ekonomicznym i należy do najbiedniejszych krajów świata. Olbrzymi przyrost naturalny oraz brak etosu pracy nie pomaga w walce z biedą. Są opinie, że brak obowiązku szkolnego kreuje zjawisko „głupi bo biedny, biedny bo głupi”.

Brak odpowiednich dokumentów własności nieruchomości i hipotek prowadzi tu do różnych nieprawidłowości, ale przede wszystkim uniemożliwia prowadzenie działalności kredytowej przez banki. A przecież to ich główne zadanie! Brak kredytów to brak inwestycji i kula u nogi gospodarki. Nic się nie zmienia i niewyobrażalna nędza ludności aż kłuje w oczy. Ten niewielki biznes który powstał, jest w rękach obcych – hotelowy Francuzów, handel – Hindusów i Arabów, seksbiznes – Włochów itd. itd.

Madagaskar przez kilkadziesiąt lat miał romans polityczny z ZSRR. Aktywiści i młodzież z kręgów rządowych wyjeżdżała uczyć się na moskiewskich uczelniach. Gdy zaczęli wracać i prezentować poglądy będące wynikiem tamtejszego prania mózgu, miejscowi uznali, że są w Moskwie karmieni jedzeniem które miesza im w głowach. Nie zaprzestano edukacji w ZSRR, ale biedny Madagaskar wysyłał jedzenie dla swoich studentów, aby nie musieli korzystać z radzieckich stołówek.”

Jak już wspomniałem, w relacji autora z tej podróży jest mnóstwo szalenie ciekawych opisów. Także o dosyć koszmarnych obrzędach. W jednym z nich uczestniczył jako jedyny z całej grupy, gdyż inni nie zdecydowali się na to. Oto kolejny fragment przygotowanej do druku i odczytanej na spotkaniu relacji: „Z ciekawych chorób występujących na Madagaskarze trzeba wspomnieć o malarii, która w przeszłości zbierała takie żniwo wśród przyjezdnych, że skutecznie opóźniła kolonizację.

Pchła piaskowa, która wchodzi pod paznokcie stóp jest utrapieniem plażowiczów. Podobno miejscowi specjaliści dają sobie radę z tym robactwem przy pomocy szpilki, drutu i szprychy rowerowej, lepiej niż lekarze dysponujący całym szpitalnym zapleczem. Madagaskar jest miejscem mistycznym i muszę tu wspomnieć o pchle pustynnej, Jiggerze, o której krążą tu legendy. Otóż ponoć składa ona jaja w uszach ludzkich. Gdy z jaj wykluwa się larwa, przebija bębenek słuchowy i drąży sobie kanał do mózgu ofiary.

Proces niezwykle bolesny. Gdy się tam znajdzie, pożera jeden ze zwojów mózgowych powodując specyficzne objawy. Podobno chory budzi się w nocy z bolącą głową i siekierą morduje domowników. Nie wynaleziono skutecznego leczenia. Dla tych, którzy kończą swoją walkę z chorobą przegraną, tradycja Madagaskaru przewiduje dalsze atrakcje. Według wierzeń, każdy zmarły utrzymuje tu duchową więź ze swoimi krewnymi. Wydaje polecenia, daje rady, a około 5-6 lat po pogrzebie daje znak, że czas na ceremonię oczyszczenia.

Zbierają się krewni i sąsiedzi, grób jest otwierany i następuje spontaniczna ekshumacja. Ciało przy dźwiękach muzyki niesione jest do domu, gdzie odbywa się „obracanie kości” i kilkudniowa radosna impreza. Tańce i seks podlane miejscowym bimbrem odbywają się w lekkim trupim zaduchu. Nie brak dziewcząt chętnych do bliskich kontaktów, ponieważ miejscowy przesąd mówi, że dzieci poczęte podczas famadihany przejmują wszelkie dobre cechy i talenty odkopanego zmarłego.

Impreza nie jest zamknięta czy ograniczona do rodziny i udało mi się przekupić miejscowych aby być zaproszonym. Obiecałem że nie będę zdradzać tajemnic „kuchni”, ale muszę powiedzieć, że ekscytacja ceremoniałem wśród uczestników przeszła moje wszelkie oczekiwania. Ludzie śpiewali, tańczyli i byli tak podnieceni bliskim kontaktem z ciałem zmarłego, jakby był on idolem rockowym lub piłkarskim. Supermodelki czy politycy mogą tylko pomarzyć o takim uwielbieniu tłumu.

Dzieci miały oczy jak lemury i widać było że wydarzenie pozostanie w ich pamięci na zawsze. Naczelnik klanu, którego byłem gościem ma wśród swoich władzę absolutną. Wszyscy, od młodych dzierlatek po starszych łysych krewnych, wykonują bez szemrania i natychmiast jego polecenia. Nasza polska głowa rodziny jest żałosnym cieniem tamtej malgaskiej. Może tylko śnić o słodyczy władzy i poważania jakiego doznaje miejscowy senior rodu.

I muszę powiedzieć, że nie wzdraga się on przed korzystaniem ze swojej pozycji na wszelkie, godne pozazdroszczenia sposoby. Nie muszę mówić, że dobrze jest też być jego gościem czy protegowanym. Cudowny świat przesądów, trupów, śmierci i seksu uzupełniany jest też przez czarowników – znachorów, których posiada każda, nawet najmniejsza wieś.

Natomiast kościół katolicki ma wpływ mocno ograniczony. Gdy w czasie „trupiej” imprezy spytałem czy przyjdzie ksiądz, wzbudziło to ogólną wesołość. Śmiech i chichoty przenosiły się od grupki do grupki, aż wreszcie rechotała radośnie cała wieś. A przecież na grobie stał krzyż! Zabawną historię opowiadał mi polski kleryk, którego poznałem w podróży. Był on na misji na Madagaskarze i przedstawiał pobyt tam jako istny czyściec. Bieda, gorąco, wilgoć i prymitywne jedzenie. Wyłączenia prądu.

Jako największy koszmar przedstawiał odprawianie mszy. Prowadzono ją po malgasku. W czasie kazania, po każdym zdaniu kapłana wybuchał zbiorowy rechot. Ludzie trzymali się za brzuchy i aż piszczeli z uciechy. Każdy błąd językowy czy zła wymowa powodowała chichot. Trwało to do końca kazania i gdy zabierano się do właściwych ceremonii, cała wieś hurmem opuszczała kościół, zostawiając księży samych. Na pocieszenie pozostawał im naprawdę dobry i tani malgaski alkohol.”

Prezentację Pawła Bruna ilustrowały liczne zdjęcia z tej wycieczki wyświetlane na ekranie, co powodowało, że była ona dodatkowo atrakcyjna. Swoimi obserwacjami z tej podróży podzielił się także Sławomir Bawarski, który również był na Madagaskarze po raz drugi, chociaż poprzednio tylko 2,5 dnia i to dosyć dawno, a nie 2 tygodnie jak ostatnio. Ale pozwoliło to na dokonywanie porównań.

„Nędza – mówił – jest tam większa niż przed 20 laty. Średnie dochody ludności to równowartość około 45 euro miesięcznie. Na biednych wsiach bywa jednak tylko po 5 euro. Króciutka jest sieć linii kolejowych, ale pomimo tanich biletów, na niektórych odcinkach zaledwie równowartość kilkunastu naszych groszy, to niewielu tubylców, szczególnie na południu wyspy, stać na taki wydatek. Nie zdawałem sobie sprawy, jak cenna jest tam plastikowa butelka po wodzie. W nędznych domach wyposażenie stanowią maty do spania, stare koce i bańki po ropie, w których gotuje się zupy i inne potrawy.”

Poruszające były także opisy scenek, których był świadkiem. „Jak dałem małej dziewczynce kilka cukierków, to inne dzieci rzuciły się na nią, aby je wyrwać i pokrwawiły ją. Gdy Paweł kupił 200 cukierków za równowartość 2 dolarów, to ustawiła się cała wioska, aby coś z nich dostać.” Mówił także o rażącym niszczeniu środowiska, wycinaniu lasów pod uprawy, zabijaniu zwierząt. Także będących jedną z głównych atrakcji wyspy lemurów, których populacja bardzo się zmniejszyła. Nie wiem jak innych uczestników, ale mnie to spotkanie nie zachęciło do wyjazdu na Wyspę Beniowskiego.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top