Wędrując po krajach Ameryki Południowej śladami Polaków nie sposób pominąć Kurytyby, miasta będącego stolicą brazylijskich Polonusów. Mieszka tu trzysta tysięcy Brazylijczyków, w żyłach których płynie polska krew. Migracja naszych rodaków na te tereny rozpoczęła się już pod koniec XIX stulecia. Na wyjazd na ten odległy kontynent decydowali się głównie najbiedniejsi, często bezrolni lub małorolni chłopi z Galicji. Była to emigracja o podłożu typowo ekonomicznym.
Na zdjęciu: Muzeum Sztuki w Kurytybie w kształcie oka zaprojektowane przez Oskara Niemeyera.
Płynęli tu statkami przez Atlantyk. Razem z nimi w tym samym kierunku podążali emigranci z Włoch, Niemiec, a także z terenów Ukrainy. Po dopłynięciu do brazylijskich portów, czekała ich dalsza uciążliwa droga. Z wybrzeża stromymi, trudnymi do pokonania drogami wspinali się na płaskowyż, położony na wysokości 800-900 m n.p.m. W zależności od zamożności i przywiezionego sprzętu trasę tę pokonywali w różny sposób. Najbiedniejsi wędrowali na piechotę, zamożniejsi, którzy dysponowali wozami mieli ułatwione zadanie. Dopiero pod koniec XIX wieku wybudowano linię kolejową łączącą Kurytybę z nadatlantyckim portem Paranagua. Z wyżyn do portu zwożono główne, w ówczesnym czasie, bogactwo kraju – kawę, a w drugą stronę transportowano nowych osadników wraz z dobytkiem.
Kolonizatorzy otrzymywali od rządu Brazylii olbrzymie, jak na polskie wyobrażenia, działki o powierzchni 25 ha. Zazwyczaj były one porośnięte gęstą i nieprzyjazną puszczą. Po przyjeździe do Brazylii polscy chłopi zamiast typowych prac rolnych przestępowali do żmudnego karczowania puszczy. Ich największym wrogiem poza klimatem, była przyroda: gęste lasy tropikalne, mikroskopijne moskity, jadowite gady i oncy czyli pumy. Dopiero po latach udało się zebrać pierwsze plony.
Dziś aglomeracja Kurytyby liczy ponad 3 miliony mieszkańców. Jestem w niej po raz wtóry, po 20 latach. Zapamiętałem, że miasto było na wskroś nowoczesne, zadbane, dominowała wysoka, kolorowa, przyjazna dla oczu zabudowa, nie brakowało zieleni. Było gwarnie, barwnie, przyjaźnie. Miasto w którym czułem się dobrze i bezpiecznie. Mimo europejskiego wyglądu nie miałem wątpliwości, że jestem w Ameryce Łacińskiej. Wszędzie dużo przejawów sztuki, na ulicach i placach co krok spotykałem grajków, którzy wygrywali i wyśpiewywali melodyjne utwory.
W którą stronę się nie udałem wpadałem na kolejne pomniki, popiersia, rzeźby, kolorowe rysunki na ścianach, a dookoła spotykałem uśmiechniętych, życzliwych i chętnie nawiązujących kontakty ludzi. Tym razem już pierwsi spotkani w Kurytybie rodacy studzą ten mój zachwyt miastem. Przybliżają mi wiele mówiące statystyki, że w mieście tym najczęściej dochodzi do napadów, kradzieży i rabunków. Kurytyba stała się jednym z mniej bezpiecznych miast w Brazylii. To dla mnie duże zaskoczenie, do tej pory myślałem, że pod tym względem przodują największe miejskie molochy: Rio de Janeiro, Sao Paulo. Zwrócono mi uwagę, aby cały czas mieć się na baczności, aby być czujnym. Pamiętając o tych ostrzeżeniach ruszam na poszukiwanie śladów polskości. Nie mam z tym najmniejszego problemu, natrafiam na nie co krok.
Podziwiając uroki miasta pamiętać należy, iż jednym z jego naczelnych architektów był również Polak Lubomir Ficiński-Dunin, urodzony już w Brazylii w 1929 roku. To też dzięki niemu miasto jest tak funkcjonalne i przyjazne dla swoich mieszkańców. Bardzo wielu z nich zachwyca się sprawnym systemem komunikacji miejskiej. Ponoć jest on najlepszy, najnowocześniejszy na świecie. Faktycznie zakorkowane ulice Kurytyby to widok dość rzadki, przynajmniej jak się porówna z innymi miastami w Brazylii, Polsce czy Europie.
Autobusy miejskie kursują z dużą częstotliwością, mają swoje wydzielone pasy ruchu, obowiązują je inne przepisy ruchu niż pozostałe pojazdy. W celu usprawnienia i przyspieszenia obsługi pasażerów wybudowano specjalne przystanki. Podobnych na świecie nigdzie nie widziałem, są one jednym z symboli miasta. Mają one charakterystyczny kształty położonego walca, tuby. Rozdzielony jest w nich ruch pasażerów wsiadających i wysiadających, ich drogi się nie krzyżują. Bilet autobusowy kupuje się przy wejściu na terminal , u biletera. Jeden bilet upoważnia do kolejnych przesiadek, a do tego jest tani. Postój pojazdów na przystankach jest krótki, a jazda wydzielonymi pasami szybka. Na początku można mieć kłopoty w orientacji w tym jakże odmiennym systemie, ale gdy się zrozumie obowiązujące zasady jazda autobusami daje poczucie komfortu.
Inne obserwacje również dają dużo do myślenia, jak łatwo i bez specjalnych nakładów finansowych można usprawnić i poczynić bezpieczniejszym ruch drogowy. Władze miasta z myślą o rowerzystach zabezpieczyły dla nich jeden z pasów ruchu. Dzieje się tak tylko w niedzielę kiedy ruch samochodowy w mieście jest najmniejszy, a rowerzyści ruszają na swoje wycieczki. Skrajny pas ruchu, ten położony przy chodnikach, został zarezerwowany wyłącznie do jazdy na rowerach.
Na drogach położonych poza obszarem zabudowanym przyjęto cały szereg ciekawych i nowatorskich rozwiązań. Jedno z nich to różne ograniczenia dozwolonej prędkości jazdy, w zależności od panujących warunków atmosferycznych. Gdy pada deszcz i jezdnie są śliskie maksymalną prędkość jazdy ograniczono do 40 km/godz., a gdy nawierzchnia jest sucha można tą samą drogę jechać z prędkością o 20 km większą. Jakie to proste i logiczne. Nic tylko zastosować w Polsce.
Ale wróćmy od Kurytyby i Polaków. W mieście działa kilkanaście organizacji skupiających brazylijskich Polonusów. W centrum miasta znajduje się siedziba najstarszej polonijnej organizacji, założonego 15 czerwca 1890 roku Towarzystwa Polsko – Brazylijskiego imienia Tadeusza Kościuszki. Zajmuje okazały, stary budynek. Wnętrze dziś zaniedbane, ale wrażenie robi duża sala konferencyjno – kinowa. Dziś Towarzystwo znajduje się w rękach jednej z polonijnych rodzin. Wobec dużej ilości polonijnych organizacji współpraca pomiędzy rodakami mieszkającymi w Kurytybie nie układa się najlepiej. Podobnie jak w kraju są tu bardzo mocne podziały konflikty, panują specyficzne układy. Nie ma szans, aby na jedno spotkanie przyszły reprezentacje wszystkich polonijnych organizacji. Nie sprzyja to harmonijnemu rozwojowi polskiej społeczności. Sytuacje usiłuje unormować polski konsul generalny Marek Makowski. Niedawno został ponownie mianowany na to stanowisko i z dużym zapałem przystąpił do dzieła. To wspaniale, że może liczyć na pomocną dłoń polskich misjonarzy, których pracuje tu wyjątkowo dużo.
W Kurytybie swoją siedzibę ma jedna z dwóch na kontynencie Polskich Misji Katolickich. Szefem Misji jest ks. Zdzisław Malczewski, który opiekuję się Polonusami w Brazylii już od bez mała 35. lat. Jest on tytanem pracy i najlepszym znawcą spraw polonijnych w Brazylii. Mimo niknącego zainteresowania, od lat wydaje periodyki dotyczące spraw Polonii brazylijskiej. Są to wydania dwujęzyczne po polsku i po portugalsku, tak by były zrozumiałe dla naszych rodaków mieszkających w tym kraju. Zdecydowana większość z nich nie posługuje się już językiem swoich przodków. Funkcję kanclerza Polskiej Misji Katolickiej pełni obecnie jej były Rektor ks. Benedykt Grzymkowski. Zaskakuje, iż osoba oprowadzająca mnie po siedzibie Towarzystwa nie zna języka polskiego. Coś takiego w siedzibie najstarszej polskiej organizacji w Kurytybie! Ot, znak dzisiejszych czasów. Wszystko pędzi zmienia się z roku na rok. Skłania to do refleksji. Z jednej strony trochę żal, że kolejne pokolenia urodzone i wychowane już w Brazylii nie znają języka swoich ojców, a z drugiej strony to chyba dobrze, że następuje asymilacja. To naturalne, że dzieci, wnuki polskich emigrantów stały się pełnowartościowymi obywatelami swojej ojczyzny, a jeżeli działają jeszcze w polskich towarzystwach i organizacjach to znaczy, że interesują się krajem swoich przodków.
Należy podkreślić, że wielkim impulsem do odrodzenia ducha polskości, był w 1978 roku wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Wtedy osoby pochodzenia polskiego mieszkające w Brazylii poczuły, że przynależność do tego narodu coś znaczy, jest ważna. Od tego czasu Polonusi przestali się wstydzić swojego pochodzenia. Zaczęli ponownie interesować się krajem przodków. Wzrosła ich świadomość narodowa. Czekali bardzo na przyjazd Papieża i gdy ten już w lipcu 1980 roku dotarł do Kurytyby było wielkie święto. Witały go setki tysięcy ludzi, wśród nich dominowali dumni Polacy. Jan Paweł II w trakcie spotkania z rodakami podarował im obraz Pani Jasnogórskiej, wędrował on po całej Paranie od jednej polskiej wsi do kolejnej. Był wszędzie tam gdzie nie udało się dotrzeć Papieżowi. Miałem okazję go zobaczyć na plebani kościoła Jana Chrzciciela u polskich księży Benedykta Grzymkowskiego oraz Zdzisława Malczewskiego.
Zdziwienie budzi fakt, że w mieście, w którym mieszka tak wielu naszych rodaków nie działa żadna szkoła, w której uczono by podstaw języka polskiego, historii i kultury. Wśród młodego pokolenia brazylijskich Polonusów nie ma takiego zapotrzebowania. Nadmienić jednak należy, że od 2009 roku na najstarszej uczelni w Brazylii, powstałej w 1912 roku, Federalnym Uniwersytecie Parany działa kierunek filologii polskiej. Wieloletnie starania o uruchomienie tej jedynej na kontynencie polonistyki przyniosły w końcu rezultaty. Kierunek ten został uruchomiony w 140. rocznicę przybycia pierwszych polskich kolonistów. Chętnych do studiowania polskiej literatury i języka było więcej niż miejsc. Na 18 miejsc zgłosiło się 28. kandydatów, wśród nich Polonusi oraz rdzenni Brazylijczycy. Pierwsi absolwenci w 2013 roku opuszczą mury uczelni i będą przyczyniać się do rozwoju kultury polskiej w Brazylii.
Możliwości wykazania się będą mieć bardzo duże, bo współpraca na linii Polska – Brazylia mocno kuleje. Nasi rodacy żałują, że nie mogą korzystać z dobrodziejstwa Polskiej Telewizji, z kanału stworzonego specjalnie dla Polonii, czyli TVP Polonia. Sygnał tej telewizji dociera do rodaków na całym globie, nie ma go tylko w Ameryce Południowej. Jak w takiej sytuacji zainteresować młodych Polonusów tym co się dzieje w kraju ich przodków, kulturą, muzyką, sportem i historią Polski? Ktoś coś tu mocno zaniedbał ! Usiłuje ze swojej strony coś przekazać brazylijskim Polonusom i organizuję wystawę zdjęć ”Uroki Polski”.
Zdjęcia: Jarosław Fischbach