Ibani – łowcy głów

Ludzkie czaszki oplecione siatkami z rotangu to najcenniejsze ozdoby „długich domów” Ibanów. Na dłoniach niektórych starszych mężczyzn widnieją wytatuowane kropki. Każdy znak to jedna ścięta głowa. Zapytani o polowania na ludzi Ibani twierdzą, że od dawna tego nie robią. Jeśliby jednak spotkany w dżungli obcy okazał się nieprzyjazny i agresywny, dlaczegóż by nie skorzystać z okazji?

Ibani to największa grupa etniczna zamieszkująca malezyjski stan Sarawak na Borneo. Żyją w „długich domach” na palach ustawionych nad rzekami. „Długi dom” to jednocześnie wioska, w której mieszka kilkadziesiąt lub kilkaset osób. Powstaje jak budowla z klocków, do której w razie potrzeby dostawia się kolejny element. Ze wspólnego dla wszystkich korytarza wchodzi się do pomieszczeń zwanych „bilek” zajmowanych przez jedną rodzinę. Podwórko to szeroka i długa drewniana weranda, do której z dołu można się wspiąć po wyciosanych w jednym palu bardzo stromych schodach. Korytarz jest jednocześnie sypialnią mężczyzn. Kobiety i dzieci nocują w pokojach. W centralnym miejscu „długiego domu” znajduje się mieszkanie wodza wioski. Wyróżnia się ono ilością i jakością ozdób na zewnętrznej ścianie. Wśród nich są święte kamienie, zwierzęce zęby, paciorki, plecione kosze, kapelusze, dzidy, tarcze a także ludzkie czaszki w rotangowych siatkach.

„Tuai rumah” – wódz uchodzi za najmądrzejszego w wiosce. Stara się być również najsilniejszy i najsprawniejszy, wszak te cechy Ibani cenią najbardziej. Jest prawodawcą i sędzią obyczajów, arbitrem decydującym o terminach sadzenia i zbierania ryżu, główną wyrocznią i tłumaczem zjawisk przyrody. Wodza wyróżnia się także po śmierci. Ibani grzebani są na cmentarzu za wioską. Zwłoki „tuai rumah” złożone w drewnianej trumnie wynoszone są jak najdalej w dżunglę. Układając otwartą trumnę na wysokim postumencie oddaje się ciało leśnym duchom. Współplemieńcy wracają w miejsce ostatniego spoczynku wodza po wielu miesiącach. Zbierają rozrzucone kości i dopiero wtedy zakopują je na wspólnym cmentarzu.

Wódz pełni często także funkcję szamana. Ibani wciąż boją się szpitali i wolą polegać na rodzimych „medykach”. Wierzą, że naturalna selekcja spowodowana jest wolą bogów – mają przetrwać najsilniejsi. Walczą z chorobami podpatrując naturę. Aby znaleźć lekarstwo wykorzystują na przykład ptaki prostoszpony. Kiedy pisklęta się wylęgną, jednemu lub dwóm łamią nóżki. Wierzą, że znalazłszy okaleczone małe, ich rodzice odszukują lecznicze zioła, które połykają, a następnie zwracają, żeby zrobić pisklętom opatrunek. Nóżki szybko się zrastają i goją, a lekarstwo zachowuje się we krwi piskląt. Później wystarczy już tylko wykraść je z gniazda i zalać w całości alkoholem. Uzyskana nalewka jest stosowana zarówno do użytku wewnętrznego jak i zewnętrznego szczególnie przy dolegliwościach reumatycznych. Szamani potrafią również sporządzać doskonałe trucizny z liści i korzeni roślin. „Ipoh” to najmocniejsza z nich. Zabija w ciągu trzech minut.

W wiosce Ibanów bardzo ważną osobistością jest człowiek wykonujący tatuaże. Malowidło to jest oznaką zarówno majętności jak i odwagi. Sadzę kuchenną zmieszaną z osłodzoną wodą wbija się pod skórę przy pomocy bambusowej igły i małego młoteczka. Tatuaż pokrywa niekiedy całe ciało. Najboleśniejszym miejscem, na którym najczęściej dochodzi do zakażeń jest szyja.

Mimo iż młodzi Ibani coraz częściej stają się chrześcijanami, w ich wioskach wciąż królują leśne duchy, tabu, bożki. Przed podróżą czy polowaniem odprawiają „bedara” – obrzęd mający na celu zjednanie sobie pomocy opiekuńczych duchów. Ofiarowują im tuak – ryżowe wino, gotowany ryż, jajka, często dorodnego koguta. Jeśli leśne duchy przyjmą ofiarę, Ibani ruszają w podróż. W przeciwnym razie nie ruszą się na krok. W czasie polowania strzała, ostrze dzidy, czy coraz częściej kula z broni palnej nie może trafić drzew, w których śpią duchy. Obudzone bardzo się gniewają. W dżungli nie wolno rozmawiać z przyjaciółmi na ważne tematy. Duchy mają świetny słuch i długi język…

W ibańskiej społeczności obowiązuje jednożeństwo i rzadko dochodzi do rozwodów. Wyjątek stanowi małżeństwo wodza. Jeśli jego żona okaże się niegospodarna i niegościnna, tuai rumah może ją zmienić na inną. Mężczyźni zawsze dążą do zadowolenia kobiet. Gdy są starsi, co u Ibanów znaczy, że mają 30-40 lat, często zakładają sobie „palang”, który usztywnia penis, dodaje mu ciężkości i masy. Aby poddać się owej operacji mężczyzna kilkanaście godzin musi spędzić w chłodnej rzece. Gdy członek jest odpowiednio ochłodzony i skurczony, unieruchamia się go przyrządem podobnym do łuku, po czym tuż poniżej żołędzi przekuwa się go rurką lub prętem z bambusa, kości, kła lub twardego drewna. Do każdego końca tego głównego elementu mogą być przymocowane gałki, łopatki, a nawet szpikulce z odpowiedniego materiału. Urządzenie to zwiększa podobno rozkosz seksualną kobiety przez stymulowanie i rozciąganie ścian pochwy.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Ibani należeli do najbardziej okrutnych plemion na Borneo. Wyruszali na wyprawy wojenne, by polować na głowy mniej wojowniczych plemion uprawiających ryż górski, zajmujących się łowiectwem i zbieractwem. Do dziś niesnaski plemienne mogą prowadzić do bitew, o których rządzący Malezją czy Indonezją nigdy się nie dowiedzą. Polowania na głowy były częścią rytuału wojennego, dodawały splendoru najlepszym łowcom. Kawaler pragnący zdobyć rękę ukochanej, musiał najpierw udowodnić swą odwagę rzucając jej do nóg głowy wrogów. Podczas drugiej wojny światowej Ibani pozbawili myślącej części ciała wielu Japończyków. W latach sześćdziesiątych w borneańskiej dżungli głowy gubili indonezyjscy żołnierze. Obecnie Malezyjczycy zapewniają, że niechlubny proceder zanikł już zupełnie. Zapuszczający się w głąb tropikalnych lasów nie są jednak tego do końca pewni. Łowcom głów nigdy nie należy wierzyć do końca.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top