Tam gdzie kończy się Świat

 

Oni tam wszystko mają odwrotnie: gdy my cieszymy się latem w Nowej Zelandii jest środek zimy, gdy jedziesz na północ klimat staje się cieplejszy. Owiec tu więcej niż mieszkańców, paprotki rosną na wysokość drzew. Pełniący rolę narodowego symbolu, jak nasz orzeł ptak kiwi- jest ślepy i nie potrafi latać. Gdy pomyślałem, że z naszego punktu widzenia chodzą do góry nogami, kierownica z prawej strony nie była w stanie mnie zaszokować, to przecież nie nowozelandzki wynalazek

 

Po trwającym półtorej doby locie z Warszawy, przez Londyn, Los Angeles do Aucland trzeba się dosłownie od nowa uczyć chodzić. Co mnie podkusiło by wyruszyć na koniec świata. Czekając na odprawę czytam na pocieszenie, w zabranym z pokładu samolotu folderze: “Nowa Zelandia to wprawiające w zdumienie krajobrazy wprost wymarzone dla odpoczynku i przygody. Rozmaitość i różnorodność tego kraju zachwyca nawet najbardziej doświadczonych podróżników. W ciągu jednego dnia można tu sobie zafundować oglądanie czynnych wulkanów, tryskających na wysokość 40 metrów gejzerów a wieczór spędzić wśród porośniętych winoroślami stoków. W zdumienie i zachwyt wprawia tajemniczy rodzimy las z kwitnącymi na czerwono drzewami pohutukawa i paprociami osiągającymi wysokość palm kokosowych.

 

Humor już mi wraca gdy nagle słyszę przez lotniskowe głośniki komunikat: „Za próbę wwozu do Nowej Zelandii świeżej żywności grozi kara 10 tysięcy dolarów”. Nowozelandzkich, czyli około pięć tysięcy amerykańskich, też mi gościnność. Jak przeżyję bez przygotowanych na czarną godzinę kabanosów -myśli nerwowo przebiegają przez głowę. Raz kozie śmierć, zaryzykuję i tak nie mam tyle forsy, najwyżej poznam uroki miejscowych więzień. Chwila niepewności pies detektor, skądinąd sympatyczny labrador, obwąchuje mój plecak, uff odszedł dalej. Jak mógł wywąchać coś czego nigdy nie próbował -śmialiśmy się następnego dnia z polskimi przyjaciółmi on nie znał smaku prawdziwej, polskiej wędzonki tylko te ich angielskopodobne, uchowaj Boże „wędliny”. -Można się śmiać ale niepotrzebnie ryzykowałaś- strofował mnie na Bogdan Nowak właściciel pomagającego mi poznać Nową Zelandię polskiego biura Podróży Green Lite Travel- oni wcale nie żartują- Przekonasz się jak wiele jest tu gatunków zwierząt i roślin wymagających ochrony przed intruzami z zewnątrz.

 

 

Wieki izolacji spowodowały, że są przed nimi bezbronne. Nawet jeden z symboli Nowej Zelandii, ptak kiwi, jest zagrożony przez sprowadzone przez człowieka z Australii oposy. Siedzimy z rodziną Nowaków czyli Bogdanem, Marią, synem Damianem i kotem -Kitkiem na tarasie ich domu. Nowakowie mieszkają w Nowej Zelandii od 1992 roku, Bogdan był dziennikarzem pracował między innymi w krakowskim Ośrodku TVP. – A wiesz  kogo trzy dni temu zamknęli w Łodzi staram się ożywić rozmowę w wypróbowany wśród, zawsze ciekawych wieści z kraju, Polaków na obczyźnie, sposób. Już wypuścili- wtrąca Michał – czytałem dziś w Rzeczypospolitej. -Jak to dziś pytam zdumiony. No normalnie w Internecie odpowiada. Koniec świata, przez globalną pajęczynę już nawet na antypodach nie można poplotkować- chyba zostanę antyglobalistą

Dziwne kroki na szkle

 

Podobnie jak Nowy Jork w Ameryce milionowe Aucand nie jest administracyjną stolicą swojego kraju lecz miastem największym i niewątpliwie najważniejszym. Jego, uwierzcie, niepowtarzalny charakter spowodowały dwa żywioły: ogień i woda. Oceaniczne zatoki otaczają miasto niemal ze wszystkich stron, na horyzoncie wyrastają wulkaniczne wzgórza. Tak jak australijskie Sydney , Auckland ma niezwykle malowniczy port i dominujący w krajobrazie centrum ogromny most.

Patrząc na liczbę jednostek w jachtowych basenach odnosi się wrażenie, że każdy mieszkaniec ma swoją łajbę. Gdy o to zapytałam w miejscowym biurze informacji turystycznej okazało się, że rzeczywiście miasto w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest w tej dziedzinie światowym rekordzistą. Całkowicie zasługuje na tytuł „Miasta żagli” jak często bywa nazywane Reprezentacyjna ulica Aucland to Queen Street. Supernowoczesne wieżowce sąsiadują tu budynkami z XIX wieku czyli jak na Nową Zelandi- bardzo starymi. Trzeba przyznać, że architekci potrafili umiejętnie, a jednocześnie odważnie, połączyć stare z nowym. Na przykład jeden z wieżowców dosłownie wyrasta ze starej kamieniczki. Myślę, że na taki numer nie zgodziłby się konserwator zabytków żadnego z polskich miast. Jak przystało na stolicę południowego Pacyfiku, bo tak też bywa nazywane, Aucland oferuje mnóstwo atrakcji. Teatry, muzea, kabarety, niezliczone restauracje serwujące wymyślne potrawy rodem z całego świata- czyli wielkomiejska norma. Na moje szczęście mniej zasobny turysta też nie jest skazany na zwiedzanie na głodniaka. Nowozelandczycy to ludzie praktyczni i pozbawieni zbędnej bufonady. Za kilka dolarów można zamówić rybę z frytkami na wynos i spałaszować na parkowej ławeczce. Jeżeli ktoś sobie wyobraża, że dostanie danie w plastykowych pojemniczkach tak, jak w powszechnych na naszych ulicach wietnamskich garkuchniach, srodze się zawiedzie. Potrawa zostanie starannie zawinięta w … szary papier, a potem jeszcze, dla zachowania temperatury, w gazetę. Wyrywa się banalny ale nieunikniony okrzyk: To nieprawdopodobne, czuję się jak u nas w czasach PRL-u.

 

Gdy już zaspokoiłem głód ruszyłem na chyba największą a na pewno najwyższą atrakcję Aucland – to 328 metrowa wieża telewizyjna – Sky Tower. Z umieszczonych na jej szczycie platform widokowych można podziwiać panoramę miasta i okolic. Dużo radości sprawia fragment podłogi wykonany ze szkła. Turyści z niedowierzaniem przyjmują informację, że jest to specjalne szkło kilkakrotnie wytrzymalsze od podłogi obok. Nieśmiałe stąpnięcia, dyskretne omijanie tej części podłogi, wywołują uśmiech na twarzach obserwatorów. Ministerstwo Dziwnych Kroków w czystej postaci.

Obsługa wieży powinna w tym miejscu ustawić ukrytą kamerę – materiał do programu typu “śmiechu warte” gwarantowany. Śmiech, śmiechem ale swoją droga spacer po szybie, pod którą trzysta metrów niżej tętni uliczne życie, robi wrażenie. Przybyszów z dalekich części świata specjalne tablice informują w którym kierunku i w jakiej odległości leżą ich rodzinne miasta. Jest również Warszawa, można zatęsknić – od Aucland dzieli ją 17 338 kilometrów. Nowa Zelanda to miejsce z którego w jakimkolwiek kierunku by się nie pojechało, do Polski już się tylko wraca, dalej od kraju nie można odjechać, nawet Antarktyda jest bliżej. Nie odmówiłem sobie wysłania do rodzimy i znajomych okolicznościowej pocztówki. Można to zrobić zarówno pocztą tradycyjną, jak elektroniczną. Po południu otwiera swoje podwoje podniebna restauracja. Najchętniej, oczywiście jeśli pominąć wszechobecnych w Nowej Zelandii japońskich i chińskich turystów, stoliki rezerwują zakochane pary – romantyzm nocnej panoramy miasta, wzmocniony butelką wyśmienitego nowozelandzkiego (koniecznie białego – jeśli czerwone to z Australii) wina, scementuje każde uczucie.

 

Seks lekarstwem na BSE

 

 Ruszam na południe najważniejszą nowozelandzką drogą- numer jeden- biegnącą z Aucland do stolicy Wellington. Sieć i jakość dróg nie pozostawia nic do życzenia, tylko czemu wszyscy pragną się ze mną czołowo zderzyć… do ruchu lewostronnego wcale nie jest się tak łatwo przyzwyczaić. Droga prowadzi przez zielone wzgórza pokryte białymi punkcikami jak cera nastolatki trądzikiem. To owce których w Nowej Zelandii jest 50 milionów, do tego dochodzi 10 milionów sztuk bydła, 800 tysięcy, ostatnio coraz bardziej poszukiwanych na światowych rynkach, hodowlanych jeleni i kilkaset tysięcy strusi. To wszystko w kraju liczącym niecałe 4 miliony ludzi. Na zielonych wzgórzach wzdłuż drogi kilometrami ciągną się zielone pastwiska. Europejscy mięsożercy przestraszeni kolejnymi aferami w hodowli i przemyśle spożywczym, w Nowej Zelandii znajdą dla swych skołatanych żołądków chwilę ukojenia. Szalone krowy, pryszczyca i inne epidemie wybuchające w zamienionych na bezduszne kombinaty przemysłowe europejskich fermach tu znane są wyłącznie z gazet i telewizyjnych informacji.

Europejskie zwierzęta hodowlane, całe życie stojące w oborach czy chlewniach, karmione sztucznymi mieszankami paszowymi, zmuszane do kanibalizmu, po raz pierwszy oglądające błękit nieba w drodze do zakładów mięsnych, mają czego swym nowozelandzkim krewniaczkom zazdrościć. One całe życie spędzają pod gołym niebem, skubiąc soczystą trawę. Mają nawet prawo do normalnego seksu, w stadzie jest zawsze przystojny byk. Nic więc dziwnego, że smak tutejszego mleka i masła przypomniał mi wakacje, u babci, na kieleckiej wsi pod Szczekocinami. Tak smakowało mleko od krowy którą codziennie własnoręcznie wyprowadzałem na pastwisko. Spotkani w przydrożnej restauracji Anglicy Peter i Stephan – na pytanie: Co was skłoniło do przyjazdu do Nowej Zelandii? Odpowiedzieli jednym głosem- Przyjechaliśmy tu by bez strachu zjeść befsztyk z frytkami. -U nas wszystko jest nieskazitelnie czyste i ekologiczne.- zapewniał mnie studiujący na uniwersytecie w Hamilton John Steward.- Czuje, że nie wierzysz, twoja sprawa, jedną rzecz możesz sprawdzić. -By stwierdzić, że emisja pyłów do atmosfery została ograniczona praktycznie do zera nie trzeba wykonywać specjalistycznych badań.- zapewniał. Wystarczy, że założysz białe spodnie. Zobaczysz, że po tygodniu chodzenia, siadania na parkowych i autobusowych ławkach, spodnie nadal pozostaną śnieżnobiałe. Sprawdziłem- miał rację

 

Jak owce to strzyżenie

 

 Tak jak kiedyś na medycynie dziś prawie każdy Polak zna się na rolnictwie. Należę do tych nielicznych którzy się nie znają i w dyskusjach o dopłatach do cen skupu nie zabieram głosu. Czasem bywa to stresujące, czuję się wyobcowany. Gdy zobaczyłem szyld Farm Show w miejscowości Whakarewarewa natychmiast postanowiłem wstąpić. Już widziałem się na imieninach u szwagra- on o tucznikach a ja o owieczkach. Problemów nowozelandzkiego rolnictwa nie poznałem- to kraj anglosaski  i na pytanie co słychać odpowiada się zawsze, że świetnie- ale nie żałuję warto było rolniczą rewię zobaczyć. Występ obejmuje pokaz umiejętności psów pasterskich, w nieprawdopodobnie zabawny sposób zaganiających owce do zagrody.

Jedna z beczących nieszczęśniczek jest następnie strzyżona, zupełnie jak telewizyjnej reklamie piwa. Widzowie mogą obserwować, a niektórzy osobiście spróbować, na czym polega ręczne dojenie krowy, odwirowywanie śmietany i masła. Publika z rozdziawionymi gębami patrzy na służące do tego, przedstawiane jako wyjątkowo archaiczne i zabytkowe, co prawda ręcznie napędzane ale wykonane z błyszczącej stali nierdzewnej, urządzenia. Co by powiedzieli na widok łowickiej baby z prawdziwą maselnicą? W Whakarewarewa oglądałem jeszcze jedną atrakcję – rezerwat Rainbow Springs. Rosną tu wyjątkowe okazy drzewiastych paproci. Niesamowite – Park Jurajski na żywo. W nowozelandzkich plenerach nakręcono serial Wojownicza księżniczka Xena ( odtwórczyni głównej roli Lucy Lawless jest Nowozelandką ). W rezerwacie jest również szansa na spotkanie z jednym z symboli Nowej Zelandii – ptakiem kiwi. To nielot wielkości średniego indyka. Ujrzenie go w naturze jest praktycznie niemożliwe, stworzenie jest bardzo płochliwe a do tego żeruje tylko w nocy. W Rainbow Springs zbudowano specjalny Kiwi House (Dom Ptaka Kiwi). Pokaz ptaka odbywa się w, prawie zupełnie ciemnym, pomieszczeniu w absolutnej ciszy. Trzeba dobrze wytrzeszczać oczy by cokolwiek zobaczyć. Czasem, gdy kiwi nie ma humoru, turyści muszą się zadowolić podziwianiem jego wypchanego pobratymca – kasa pieniędzy nie zwraca. Co by nie powiedzieć ptaszysko nie wzbudza respektu, przy naszym herbowym orle prezentuje się jak zmokły kot przy tygrysie. Co innego nowozelandzkie pstrągi, które również można podziwiać w Rainbow Springs, są imponujące, około dwa razy większe niż znane z Europy i Ameryki. Uwaga! By spróbować jak smakują trzeba zapolować samemu. Ponieważ zakazany jest zarobkowy połów tych ryb, w restauracji nie można zamówić pstrąga z pobliskiego potoku. Inaczej gdy przyniesie się złapany okaz. Wtedy kucharz chętnie go przyrządzi i zostanie podany na stół. Jeżeli nigdy nie próbowaliście wędkować Nowa Zelandia jest najlepszym miejscem by się tego nauczyć. Leżące na centralnym płaskowyżu Północnej Wyspy jezioro Taupo to największe jezioro w Nowej Zelandii, popularne miejsce uprawiania sportów wodnych. Pstrągi łowione w Taupo i okolicznych rzekach – Waikato i Tongariri uchodzą za najsmaczniejsze w Nowej Zelandiii.

 

Lady tryska o 10.15

 

Uzdrowisko Rotorua stało się sławne ze względu na niezliczone gejzery, gorące źródła i bulgocące błota. Jest tego ogrom, woda bulgocze w parku miejskim, swoje źródełka mają hotele, nawet miejscowy salon masażu reklamuje się „Gorące dziewczyny, gorące źródła”. Leczy się tu reumatyzm i artretyzm a woda z Polinesian Spa ma podobno właściwości odmładzające. O tym, że moczenie nóg w gorącej siarkowej wodzie to super przyjemność nie muszę chyba nikogo przekonywać, mi najbardziej podobało się leżenie na gorących kamieniach- odeszły- szkoda, że tylko na chwilkę- wszystkie bule kręgosłupa. Wygrzany bez obaw wyruszyłem na spotkanie z czartem. W tym rejonie jest kilkanaście obszarów aktywnych geotermicznie. Chyba najciekawszy to Waiotapu Thermal Wonderland, prawdziwie diabelskie miejsce spowite w oparach i przesycone zapachem siarki. Na obszarze 20 hektarów są czynne kratery, źródła gorącej wody i gejzery. Największą atrakcją jest Basen Szampański – wielkie źródło gorącej wody o temperaturze 80 stopni. Woda zawiera minerały które spływając tworzą bajkowo kolorowe osady nazywane ze względu na kształt i barwy Paletą Artysty.

  – Masz monetę? – zapytał Bogdan z którym zwiedzałem Rotorua- zrobimy z niej nowozelandzką pamiątkę. Włożona do gorącej wody złotówka po chwili pokryła się złotym osadem. –To prawdziwe złoto?- zapytałem z niedowierzaniem. – Jak najbardziej- odpowiedział – Tylko jego warstwa jest bardzo cienka.  W przewodniku wyczytałem, że gejzer Lady Knox wybucha codziennie o 10.15. -Jak to możliwe?- spytałem mojego przewodnika – Zobaczysz sam- odpowiedział. Gejzer okazał się pokaźnym stożkiem zakończonym dziurą, z której od czasu do czasu wytryskiwało kilka kropel wody i buchała para.

Wokół, niczym w rzymskim amfiteatrze, ustawiono trybuny. Gdy przed 10 amfiteatr wypełnił tłum do stożka podszedł mistrz ceremonii. -W 1896 roku grupa więźniów sadziła tu sosny. -opowiadał przez mikrofon -Postanowili uprać ubrania w gorącym źródełku, gdy namydlone wrzucili do wody, źródło gwałtownie wybuchło i więzienne ciuchy poszybowały na czterdzieści metrów. W 1903 córka ówczesnego gubernatora Nowej Zelandii lady Constance Knox ponownie namydliła gejzer Zbliżała się 10.15 konferansjer wsypał do dziury dwa kilogramy sproszkowanego mydła. Po chwili osłabiło ono napięcie powierzchniowe wody w podziemnym zbiorniku i w niebo wystrzeliła fontanna. Gejzer pracował przez godzinę- jak co dzień. W programie rozrywek kuracjuszy leczących się w Rotorua jest jeszcze jedna sztandarowa atrakcja- miejscowy wieczór góralski czyli wieczór maoryski. Wybieram cieszącą się dobrą opinią wioskę Tamaki. Przybywających autokarami na spotkanie, z niedawnymi ludożercami, turystów czeka ponad dwu godzinny show, którego kulminacją jest pokaz tradycyjnych tańców i degustacja maoryskich potraw. Choć wszyscy zdają sobie sprawę, że maoryscy artyści mieszkają w mieście, a w wiosce tylko pracują, trudno być na pokazie obojętnym. Widowisko jest niezwykle barwne i ekspresyjne. Maorysi to faceci dobrze zbudowani i przystojni, no może kobiety zbyt pulchne jak na współczesne kanony urody, choć na twarzach widzów płci męskiej zawodu nie dostrzegłem.-Maorysi mają takie same problemy jak wszystkie ludy aborygeńskie w zetknięciu z cywilizacją białego człowieka; alkohol, narkotyki rozpad rodziny.- opowiada Michel Tanaki, jeden z dwóch braci, właścicieli turystycznej wioski. – Niektórzy zarzucają nam, że sprzedajemy nasze obyczaje, a przecież w biedzie tradycji się nie zachowa. -To banał ale zawsze się znajdą idioci do których nie dociera. Nowa Zelandia tak daleka a tak bliska.-pomyślałem

 

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top