Spacerkiem po Sarajewie

Most Łaciński w Sarajewie.
Most Łaciński w Sarajewie. Fot. Marzena Kądziela

Podobały mi się wąskie uliczki Sarajewa pełne małych kafejek i sklepów, meczety, synagogi i kościoły. Nie podobało mi się włamanie do autobusu, podczas którego większość kolegów straciła wartościowe przedmioty.

Nasz niewielki autobus parkuje tuż obok głównego placu sarajewskiej starówki – Placu Bascarsija. Jest wczesny ranek, na placu nie ma tłumów, jedynie gołębie spacerują koło zabytkowej studni. Wstępujemy do punktu informacji turystycznej i uzbrojeni w mapki i przewodnik wyprawiamy się na podbój miasta.

Piętno wojny

Sarajewo, stolica Bośni i Hercegowiny, jako datę swego powstania przyjmuje 1462 rok, jednak wiadomo, iż od dawien dawna tereny te były zamieszkane. Rok 1462 to data założenia grodu i jego rozbudowa przez pierwszego otomańskiego władcę Bośni – Isa-beg Isakowiča. Przez ponad 400 lat rządzili tu Turcy, aż do 1878 roku, gdy Bośnię zajęło Cesarstwo Austro – Węgierskie. Po II wojnie światowej Sarajewo stało się stolicą republiki Bośni i Hercegowiny. Miasto zasłynęło z organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1984 roku, a jeszcze bardziej z wyniszczającej wojny domowej trwającej od 1992 do 1995, podczas której zginęło ponad 10,5 tysiąca osób. Wiele budynków do dziś nosi piętno wojenne świecąc pustymi oknami, rzucając się w oczy dziurami po kulach snajperów.

Z historią w tle

Historii nie da się uniknąć w mieście przedzielonym rzeką Miljacką i otoczonym z każdej strony malowniczymi wzgórzami. Na jednym z nich, zwanym Vratnik, góruje twierdza osmańska Bijela Tabija. Między innymi z tego wzgórza strzelano do mieszkańców miasta, zarówno do żołnierzy jak i cywilów. Nad Miljacką, w pobliżu Mostu Łacińskiego, na rogu ulic Zelenih Bertetki i Obala Kulina Bana, stoi budynek muzeum. W witrynach jego okien szereg zdjęć, na których możemy oglądać to, co działo się w tym miejscu 28 lipca 1914 roku. Arcyksiążę Ferdynand wraz z żoną odwiedza miasto. Najpierw w jadący orszak wpada bomba, potem z broni nacjonalisty Gavrilo Princnipa padają dwa strzały. Gnie od nich książęce małżeństwo, co niesie za sobą straszliwe konsekwencje w postaci wybuchu pierwszej wojny światowej. O zdarzeniu informuje tablica w języku serbo-chorwackim i angielskim. Zresztą tablice takie, dzięki wsparciu finansowemu z Unii Europejskiej, znajdują się przy wszystkich sarajewskich zabytkach.

Bez dzielącego muru

Po drugiej stronie rzeki zachodzimy do Meczetu Cesarskiego z łaźniami Isa- Bey, cmentarzem, fontanną. Jego budowę rozpoczęto w połowie XVI wieku, potem wielokrotnie zmieniając jego wygląd. Zdejmuję buty, zakładam chustę na głowę i wchodzę do wnętrza wyściełanego dywanami, ozdobionego motywami roślinnymi, z ogromnym żyrandolem ze szklanymi kulami i amboną, na której staje muzułmański duchowny, by czytać słowa Koranu. Potem oglądamy kolejny meczet, na przeciwnym brzegu rzeki, z pierwszej połowy XVI wieku, gdzie w dwóch ośmiokątnych mauzoleach spoczywają otomańscy władcy Gazi Husrew i Muret. Bawi mnie tablica, na której za pomocą rysunków pokazano, czego nie wolno robić na świątynnym dziedzińcu. Nie wolno między innymi palić, jeść, przytulać się i… używać broni. Z dziedzińca widoczna jest słynna wieża zegarowa, która pokazuje czas pozostały do zachodu słońca. Na sarajewskiej starówce znajdujemy jeszcze wiele innych muzułmańskich świątyń oraz islamskich szkół. Nic dziwnego, ta część miasta jest chorwacko – muzułmańska. Serbskie Sarajewo stanowi od 1998 roku odrębne miasto. Na szczęście podzielonej między zwaśnione narody stolicy nie dzieli żaden mur.

Smakowite zakupy

Zatapiamy się w niewielkie uliczki ciasno zabudowane niskimi domami, w których znajdują się sklepy i kafejki. Kafejki są urocze – małe, przytulne, z tureckimi stolikami i wygodnymi pufami. Pokrzepiamy się aromatyczną kawą po turecku, która nie ma nic wspólnego z nazywaną tak w Polsce „zalewajką”. Potem dostrzegamy pasaż handlowy, liczący sobie, podobnie jak krakowskie Sukiennice, kilkaset lat. I podobnie jak w Sukiennicach ceny wyrobów jubilerskich, malowniczych tkanin czy markowych ciuchów nie są na naszą kieszeń. Pamiątki, głównie miedziane naczynia, dzbany, malutkie garnuszki do parzenia kawy też wydają mi się nieco zbyt drogie. Tanie są za to sprzedawane na straganach obok pyszne winogrona, melony, brzoskwinie. Jakiż one mają smak! Wyraźnie czuć w nich bałkańskie słońce. Popróbowaliśmy także słynnych serów, głównie typu feta, których w sklepach znaleźliśmy wiele gatunków.

Pokrzepieni ruszamy na dalszy podbój miasta. Trafiamy na ruchliwą ulicę, przez którą dość trudno przejść. Po ulicy tej jeżdżą też tramwaje. W przewodniku wyczytuję, że Sarajewo, jako pierwsze miasto w Europie, uruchomiło w 1885 roku linię tramwajową. Szkoda, że nie mam czasu na przejazd z jednego końca miasta na drugi… Znów mijamy islamskie szkoły. Zastanawiamy się, kto do nich chodzi, bo na ulicach raczej trudno dostrzec młode dziewczęta w chustach na głowach. Większość to dość skąpo odziane panny w nieco przykrótkich bluzeczkach i obcisłych dżinsach.

Kościoły, meczety, synagogi

Trafiamy na starą synagogę, którą w XV wieku wznieśli Żydzi przybyli tu z Portugalii i Hiszpanii, nieco dalej na ortodoksyjny kościółek prawosławny, który według jednych źródeł pochodzi z V/VI wieku, według innych z XII – XIV. Podobno główne wejście specjalnie wybudowano bardzo niskie, by wchodzący przez nie wierni pochylali przed Bogiem głowy. Warto się pochylić i wejść do środka, by zobaczyć błyszczący złotem ikonostas, ambonę i obrazy dawnych bośniackich malarzy cerkiewnych. Warto też wejść do znacznie młodszej katolickiej Katedry Serca Jezusowego z końca XIX wieku, by nie tylko podziwiać wnętrze świątyni, ale i obejrzeć marmurową tablicę upamiętniającą wizytę naszego Papieża Jana Pawła II w Sarajewie w 1997 roku. Wydaje się, że obecnie w Sarajewie zupełnie pokojowo ze sobą współżyją wyznawcy różnych religii, ale może to tylko pozory…

W labiryncie uliczek

Kluczymy uliczkami, przez perspektywę których doskonale widoczne są otaczające miasto wzgórza gęsto pokryte czerwonymi dachami domów. Mijamy piękne niegdyś kamienice, które wymagają natychmiastowego remontu. W jednej z nich urodził się w 1906 roku laureat Nagrody Nobla, chemik Vladimir Prelog. Na murach kamienicy, między odsłoniętymi cegłami wyraźnie widać ślady kul. Prawdziwe ślady po kulach armatnich, moździerzach i karabinach mamy zobaczyć nieco później, podczas wędrówki po słynnej Alei Snajperów, nazwanej tak przez korespondentów wojennych.

Wracamy na główny plac starówki. Teraz są tu tłumy. Przy zabytkowej studni, która jest centralną budowlą placu, zbierają się wycieczki i mieszkańcy miasta. Na zabawę z setkami gołębi przychodzą rodzice z małymi dziećmi. Zasiadamy w kawiarnianym ogródku i oczekujemy na resztę kolegów, by wspólnie wyruszyć w dalszą sarajewską drogę. Po kilkunastu minutach picie kawy staje się nie do wytrzymania. Co chwilę podchodzą żebrzące dzieci, proszące o wsparcie matki z maluchami na plecach, dziwni ludzie, którzy mówią, że są ofiarami wojny sprzed kilkunastu lat. Podobno to głównie Serbowie z tej biedniejszej części miasta, w której panuje znacznie wyższe bezrobocie niż tu w części muzułmańskiej.

Nieproszeni goście

Chcemy płacić rachunek i odejść od natarczywych ludzi. Nagle dostrzegamy kolegę, który podbiega do nas mocno podekscytowany. Słyszymy, że do naszego autobusu zakradli się złodzieje. Wykorzystali moment, gdy kierowcy udali się do pobliskiej kawiarni, z której obserwowali samochód. Niestety, nie widzieli drzwi, które amatorzy cudzej własności bez trudu otworzyli. We wnętrzu zobaczyliśmy nasze torby i plecaki porozrzucane po całym aucie. Zginęły telefony komórkowe, aparaty fotograficzne, portfele, kurtki, bluzy. Ja dzięki zasadzie, że wszystko, co wartościowe, noszę zawsze przy sobie, byłam jedną z nielicznych nieposzkodowanych osób. Złodzieje pogardzili moją kanapką i chusteczkami higienicznymi. W najgorszej sytuacji znalazł się kolega, któremu wraz ze skórzaną kurtką zabrano portfel z paszportem.

Podróże kształcą

Nie poszliśmy już na spacer po Alei Snajperów. Przez wiele godzin rozmawialiśmy z policją, a kolega bez paszportu z polskim konsulem. Po pięciu godzinach Tomek miał nowy paszport, ale policjanci nadal sporządzali protokół. Spotkani w pobliżu Polacy patrzyli na nas z politowaniem. Okazało się, że wypożyczając samochód otrzymali oprócz kluczyków wiele dobrych rad. Jedną z nich była informacja o tym, że w samochodzie nie wolno pozostawiać zupełnie niczego. I to niezależnie od wielkości auta. No cóż, podróże podobno kształcą.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top