Most na rzece Kwai

Most na rzece Kwai
Most na rzece Kwai. Fot.: Andrzej Zarzecki

Pierwszy raz o rzece Kwai usłyszałam ponad 20 lat temu. Jako studentka uczestniczyłam w projekcjach filmów, których nie było w oficjalnym obiegu. Pamiętam, że film Davida Leana „Most na rzece Kwai” puszczano dla nas o siódmej rano. Gdy wyszłam z sali kinowej, byłam tak wstrząśnięta, że trudno było mi się skoncentrować na wykładach. Wciąż widziałam przeraźliwie chude twarze jeńców, a w głowie natarczywie wywarło brzmiał gwizdany główny motyw muzyczny. Nie przypuszczałam, że kiedyś trafię do miejsca, które poprzez książkę i film, na mnie tak silne wrażenie.

 

To zupełnie normalne, że przybywający tu po raz pierwszy turysta na widok żelaznego mostu zaczyna gwizdać słynną melodię. Gwiżdżą operatorzy amatorskich kamer, fotografujący i przyglądający się słynnej budowli gołym okiem. A przecież żelazny most na betonowych przęsłach nie jest żadnym cudem architektonicznym. Ot, zwykła droga łącząca dwa brzegi leniwie płynącej rzeki. Ciarki jednak przechodzą po skórze, gdy słyszymy, ile istnień ludzkich kosztowała jego budowa. To, co pokazał reżyser filmu, było zaledwie namiastką prawdziwych cierpień, tortur, nadludzkiego wysiłku, cierpienia. Gdy Japończycy przystąpili do drugiej wojny światowej, natychmiast zaczęli zastanawiać się, jak uniknąć blokady Zatoki Bengalskiej przez aliantów. Szukano innej drogi pomiędzy zdobytymi terenami, rozciągającymi się od Singapuru do północnej granicy Birmy. Wymyślono, iż najlepszym rozwiązaniem będzie budowa kolei tajlandzko – birmańskiej łączącej stacje w Nong Pladuk w Tajlandii i Thanbuyazat w Birmie odcinkiem 415 km. Szlak kolei wytyczono doliną rzeki Kwai, mimo iż teren ten był niemal całkowicie niedostępny dla człowieka.

Rzeka Kwai

Prace na obu końcach linii kolejowej rozpoczęto w czerwcu 1942 roku. Aż trudno uwierzyć, że zmuszono do niewolniczej roboty aż 60 tys. alianckich jeńców, których liczbę powiększyło później 200 tys. przymusowych robotników azjatyckich. Przy pomocy prymitywnych narzędzi przemieszczono trzy miliony metrów sześciennych skał i wybudowano prawie piętnaście kilometrów mostów. Kiedy po piętnastu miesiącach ukończono linię, zasłużyła ona w pełni na miano „kolei śmierci”. Jej powstanie kosztowało życie 16 tys. jeńców i 100 tys. azjatyckich robotników. Konieczność zbudowania przeprawy przez rzekę Kwai Yai, w położonym na północ od Kanczanaburi miejscu zwanym Tha Makkham, była jedną z największych przeszkód w budowie kolei tajlandzko – birmańskiej. Stalowe elementy mostu sprowadzano z Jawy, a montowano je wyłącznie za pomocą bloków i lin.

Tuż obok zbudowano tymczasowy most drewniany, po którym w 1943 roku przejechał pierwszy pociąg. Stalowa konstrukcja została ukończona trzy miesiące później. Obydwa dzieła japońskich konstruktorów zostały poważnie uszkodzone przez alianckie bombowce w 1944 i 1945 roku. Z drewnianego mostu zostały jedynie filary, natomiast most stalowy został już po wojnie naprawiony i służy do dziś.

W jakich warunkach żyli i pracowali alianccy jeńcy, można zobaczyć w usytuowanym niedaleko mostu Muzeum Wojennym JEATH. JEATH to akronim utworzony od angielskich nazw sześciu krajów związanych z budową kolei: Japonii, Wielkiej Brytanii, Australii, Stanów Zjednoczonych, Tajlandii oraz Holandii. Niestety, brakuje tutaj poważniejszej wzmianki na temat losu zatrudnionych przy budowie Azjatów. W muzeum skonstruowano kopie baraków śmierci. Patrząc na nie przypominałam sobie Oświęcim. Prymitywnie sklecone prycze, dziesiątki fotografii pokazujących żywe trupy jeńców alianckich stojących w szeregu obok butnych oficerów japońskich. Na interesującą ekspozycję składają się też artykuły prasowe, obrazy. Gdy warunki w obozie uległy dalszemu pogorszeniu i zabroniono fotografowania, obrazujące życie jeńców

Na cmentarzu Kanczanaburi

rysunki musiały być wykonywane w ukryciu, na ukradzionych skrawkach papieru toaletowego. Na podstawie kilku z nich, zwłaszcza wykonanych przez brytyjskiego jeńca Jacka Chalkera, powstały później obrazy. Najbardziej wstrząsającą częścią wystawy są szkice i obrazy ukazujące tortury.Skąd wziął się ten niesamowicie okrutny sposób traktowania jeńców przez Japończyków? Otóż ich brutalność była konsekwencją samurajskiego kodeksu bushido, według którego żołnierz nie powinien zgodzić się na hańbę uwięzienia, wybierając raczej rytualne samobójstwo. Jako ludziom pozbawionym honoru, jeńcom alianckim odmawiano wszelkich praw. Racje żywnościowe były zbyt małe, praca trwała osiemnaście godzin, po których często następował marsz do następnego obozu. Wielu jeńców zmarło na beri-beri, inni padli ofiarą wycieńczenia spowodowanego dyzenterią. Najwięcej jednak ofiar zebrały, nadchodzące wraz z porą monsunów, cholera i malaria. Mówi się, że każdy podkład kolei tajlandzko – birmańskiej kosztował śmierć jednego człowieka.

Przygnębiająco wygląda cmentarz w Kanczanaburi, na którym pochowana jest większość zmarłych alianckich jeńców. Wśród nieskazitelnie utrzymanych trawników i kwiatów znajdują się tutaj, rozmieszczone w równych rzędach, groby 6982 jeńców wojennych. Na wielu spośród identycznych kamiennych tablic można przeczytać tylko „człowiek, który oddał życie za swój kraj”. Na innych widnieją nazwiska, daty i nazwy oddziałów. Można się przekonać, że większość spośród pochowanych tu ludzi zginęła w wieku niespełna 25 lat.Trafiłam do Kanczanaburi 25 kwietnia, akurat wtedy, gdy na cmentarzu odbywa się coroczna uroczystość sprowadzająca byłych jeńców i ich rodziny z całego świata. Przy cmentarnej bramie każdy otrzymuje małą różę oraz tomik poezji poświęconej zmarłym. Kwiaty składamy na grobach, wiersze czytamy ze wzruszeniem. Dla niektórych tu przybyłych 25 kwietnia to okazja do spotkania, dla innych – przypomnienie ogromnego cierpienia. Do łez wzruszyła mnie starsza kobieta klęcząca długi czas przy jednym z grobów. Układała na nim kwiaty, poprawiała narodowe chorągiewki, ścierała kurz z płyty cały czas ocierając łzy. Czyje szczątki leżą pod kamienną płytą – brata, męża, ojca? Pośród tysięcy nagrobków usiłowałam znaleźć jakieś polsko brzmiące nazwisko, nie udało mi się jednak.

Azjatyccy robotnicy, którzy pracowali przy budowie „kolei śmierci” i których zginęło o wiele więcej niż alianckich jeńców, nie zostali w podobny sposób upamiętnieni. W listopadzie 1990 roku, na położonym na skraju Kanczanaburi polu trzciny cukrowej, odkopano masowy grób Azjatów. Odkrycie nastąpiło po tym, jak jeden z okolicznych mieszkańców widział we śnie zmarłych, którzy nie mogąc oddychać prosili o pomoc. Szczątki ludzi, wśród których wielu zostało okaleczonych, zostały pochowane.Dzieje budowy „kolei śmierci” zainspirowały byłego jeńca Francuza Pierre’a Boulle, do napisania powieści „Most na rzece Kwai”. Na jej podstawie David Lean nakręcił w 1957 roku film, który tak naprawdę sprawił, iż most w Kanczanaburi jest tak licznie odwiedzany przez turystów.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top