Pomysł świetny: napisanie turystycznego pitawala. Wiadomo bowiem, że turystyka hobbystyczna ma w Polsce coraz więcej zwolenników. A ponieważ, jak piszą autorzy we wstępie, „nic tak jak trup „nie ożywi” szacownych zabytków”, to niekiedy mrożące krew w żyłach zbrodnie potraktowali jako pretekst – w paru przypadkach dosłownie – do prezentacji miast, zabytków, a przede wszystkim ciekawych oraz często mało znanych historii. Przypominając sporo zapomnianych wydarzeń zarówno z dziejów naszych, jak i państw oraz państewek, do których w przeszłości należały ziemie wchodzące obecnie w skład Rzeczypospolitej.
Co prawda, wbrew zamierzeniom i twierdzeniom autorów, nie do końca jest to pitawal. Winien on bowiem stanowić – przypomnę za Słownikiem języka polskiego: „zbiór opisów głośnych procesów karnych, rodzaj kroniki kryminalnej”. A w tym przypadku uwzględniono także zbrodnie polityczne, historie legendarne, a nawet w przeszłości najprawdopodobniej wymyślone. Ponadto śmierci naturalne, bądź brak koniecznego w tego rodzaju opowieściach występowania zarówno zbrodni jak i kary. Ale czyta się to znakomicie, bo książka napisana została ładnym, pełnym ciekawych opisów językiem.
Poszczególne historie prezentują zaś nie tyle modus operandi przestępstw i kar za nie, ile miejsca w których je popełniono oraz ich współczesny stan. 44 opisane sprawy z okresu niemal tysiąca minionych lat dotyczą wszystkich regionów współczesnej Polski. Ze względu zaś na turystyczny, a nawet przewodnikowy, co podkreślono w podtytule, charakter książki podzielono je nie tematycznie czy chronologicznie, lecz w układzie geograficzno – administracyjnym. Według województw, a w ich ramach w kolejności alfabetycznej tytułów.
Nie jest to, moim zdaniem, układ optymalny. Myślę, że ciekawszy byłby według rodzaju i wagi prezentowanych spraw. W przyjętym układzie żadne z województw nie zostało jednak pominięte, co też się liczy. Chociaż niektóre opisane historie znalazły się w książce chyba trochę przypadkowo. Trafiły do niej na zasadzie unikania białych plam na mapie Polski wojewódzkiej. Nie oznacza to, że któraś z nich jest mało ciekawa, mimo iż stanowi tylko pretekst do prezentacji obiektu, miejscowości czy regionu.
Dodam, że po opisie każdej sprawy uwzględniono również w stosownej informacji jej ewentualne wykorzystanie w przeszłości w literaturze, teatrze, filmie, malarstwie itp. Ciekawostki o jej uczestnikach i miejscach w których wydarzyła się ona, wraz z przeszłością i stanem obecnym tych drugich. No i Informatorem turystycznym: jakie miejsca i obiekty warto zobaczyć, ich – oraz lokalnych Informacji Turystycznej – adresy, telefony, strony internetowe itp.
Wróćmy jednak do zasadniczej treści książki. Wspomniałem o zbrodniach politycznych. Należą do nich, wśród opisanych, zabójstwo prezydenta Gabryela Narutowicza, biskupa Stanisława ze Szczepanowa, księcia Leszka Białego i parę innych. A także – gdy się im bliżej przyjrzeć, niektórych morderstw „rodzinnych”. Bynajmniej nie „pitawalowy” charakter miało również, zakończone w ponad rok później jego śmiercią, aresztowanie przez gestapo gen. Stefana Grota–Roweckiego. Opisane ciekawie, z wieloma mniej znanymi szczegółami, scenerią zbrodni, przywołaniem źródeł, informacjami o upamiętnieniu ofiary itp.
Chociaż nie mogę zgodzić się np. z określeniem agentów gestapo, którzy umożliwili aresztowanie dowódcy AK, jego „towarzyszami broni”, którzy go zdradzili. Są też w tej relacji sprzeczności. W jednym miejscu gestapowiec Erich Merten, który kierował aresztowaniem, określony został jako SS–Untersturmführer ( podporucznik SS ), w innym jako porucznik gestapo. Pewne luki do uniknięcia są w opisach innych spraw. Np. pisząc o śmierci Leszka Białego w Marcinkowie koło Gąsawy wypadało podać chociażby rok (1227), w którym zabójstwo to miało miejsce.
Kilka spraw to opisy, przeważnie dosyć wstrząsające, procesów czarownic i brutalnych śledztw, wyroków wydawanych na podstawie wymuszonych torturami przyznań się do winy oraz śmierci na stosach. Tylko gdzie w tych przypadkach został spełniony podstawowy wymóg konwencji pitawala: zbrodnia i kara? Przecież to nie niewinne kobiety popełniły zarzucane im czyny, lecz zbrodniami było skazywanie ich na śmierć i wykonywanie tych wyroków. A winni tego nie ponosili żadnej kary. Równocześnie rozumiem jednak autorów, że uwzględnili w książce te historie. Należą one bowiem w niej do najciekawszych, najbardziej „soczystych”.
Nawet, jeżeli opierają się tylko na legendach czy, najprawdopodobniej, mistyfikacjach nie potwierdzonych przez badaczy. Jak np. rzekome równoczesne skazanie i spalenie 14 „czarownic” w 1775 roku Doruchowie w obecnym województwie wielkopolskim. Ale historia spalenia na stosie „za czary” ( w 1811 roku !, po przejściu wyroku przez wszystkie pruskie instancje sądowe łącznie z odrzuceniem prośby o ułaskawienie przez króla Fryderyka Wilhelma III – rzecz się działa na terenie obecnego woj. warmińsko – mazurskiego ) psychicznie chorej Barbary Zdunek, 38-letniej polskiej pasterki i matki 4-ga dzieci, to poruszająca lektura.
Podobnie jak wcześniejsze, w 1749 roku, ścięcie 14–letniej sieroty – „nałożnicy diabła” Barbary Schwann. Czy w 1659 r. spalenie, też „za czary”, 89-letniej staruszki, Anny Kruger w Gdańsku. A to tylko przykłady, bo podobnych spraw opisano więcej. Szkoda, że autorzy, a może wydawnictwo, nie uniknęli w tych opisach potknięć. Barbara Zdunek była rzeczywiście ostatnią (1811) spaloną w Europie „czarownicą”. Wątpliwa w ogóle, podobna śmierć 14 kobiet z Doruchowa w 1775 r., poprzedzona została, jak napisali autorzy, ostatnim na ziemiach polskich procesem o czary zakończonym stosem, bo w 1776 roku sejm zakazał tortur i kary śmierci za czary. Równocześnie opisali, też jako rzekomo ostatnią tego rodzaju zbrodnię sądową, śmierć na stosie w 1659 r. Anny Kruger w Gdańsku.
Nie brakuje w tej książce spraw znanych z legend, opowieści, a nawet przysłów. Śmierci Popiela, najbardziej chyba naciągniętej jako temat do pitawala. Zarazem jednak będącej pretekstem do przypomnienia Piasta i Siemowita oraz prezentacji Gniezna, Kruszwicy z Mysią Wieżą i Ostrowa Lednickiego. Znanych zbójników: Ondraszka i „Ślaskiego Robin Hooda’ – Karola Pistulki. Michała Piekarskiego, zamachowca na Zygmunta III Wazę, który „plótł na mękach”, a jego makabryczna śmierć opisana została ze szczegółami. „Diabła łańcuckiego” – Stanisława Stadnickiego. Istniejącego rzeczywiście, chociaż bardziej znanego z legendy o zaprzedaniu duszy diabłu Pana Twardowskiego itd.
Świetne są historie naprawdę pitawalowe. Zwłaszcza „Wenus z Kolbuszowej” – aferzystki i bigamistki Agnieszki Machównej, wiejskiej dziewczyny która trafiła na książece i królewskie salony. Czy szlachcianki – groźnej rozbójniczki Barbary Rusinowskiej („Szubieniczny koniec zbója – białogłowy”). Mnóstwo mało znanych faktów zawierają opisy zbrodni wśród, lub związanych z nimi, książąt: pomorskich, mazowieckich, śląskich czy innych dzielnicowych. Np. bezkarnego uduszenia w 1283 r., na polecenie księcia poznańskiego Przemysława, późniejszego króla Polski Przemysła II, jego pierwszej żony Ludgardy – córki księcia Meklemburgii, bo… nie dała mu potomka.
A także (koniec XV wieku, szkoda że nie podano roku) skazania w księstwie pomorskim na śmierć i utopienie Fritza Köhfleisa, nadwornego lekarza elektora brandenburskiego Albrechta III. Za to, że tak „leczył” Małgorzatę, żonę księcia Bogusława X, iż każda jej ciąża kończyła się poronieniem. Gdyż… Hohenzollernowie tylko czekali na wymarcie książęcego rodu Gryfitów, bo to im przypadłoby wówczas Pomorze. Co się ostatecznie stało, ale znacznie później bo niemal w półtora wieku później, w 1637 roku. Podobnych, bardzo ciekawie opisanych historii jest w tej książce wiele.
Czyta się je z zainteresowaniem nawet wówczas, gdy fakty, na których zostały oparte, były błahe i nie kwalifikujące do pitawala. Za takie uważam m.in. naturalną śmierć ks. Janusza Radziwiłła w 1655 r. Tykocinie, która stała się tylko pretekstem do prezentacji dziejów i zabytków tego miasta. „Siedem ofiar Jana II Żagańskiego” – do prezentacji Głogowa, Żagania i Przewozu. Podobnie banalne zabójstwo znienawidzonego starosty Chełmna aby wspominając o nim, móc przedstawić to miasto i jego zabytki.
Czy znaną, ale najprawdopodobniej wymyśloną w 1926 roku historię dwu carskich oficerów – jeńców zasypanych podczas wysadzania fortu San Rideau w zespole Twierdzy Przemyśl w 1915 roku i odnalezionych, jednego nawet żywego, przypadkowo dopiero w 1923 roku. To również ciekawa lektura, tyle że nie ma w niej ani zbrodni, ani kary. Był natomiast pretekst do uwzględnienia w książce także Przemyśla i jego atrakcji turystycznych. Świetnie opisanych w tej książce spraw jest o wiele więcej. Chociaż trafiają się w niej również błędy.
Literacki noblista Hauptmann miał na imię Gerhard, a nie Gerard. Nie istnieją „monety starorzymskie”, ale rzymskie, albo antycznego Rzymu. Prawdopodobnie „literówka” w dacie: 1644 zamiast 1664 („Polowania w… idealnym mieście”) powoduje, że Katarzyna Bielenkowiczowa stracona byłaby „za czary” cztery lata przed popełnieniem pierwszego z zarzucanych jej czynów. Pocztylion to nie synonim dyliżansu („…pracownik z obsługi pocztylionu”). Wydarzenia 1905–1906 roku w Łodzi (a także w całym zaborze rosyjskim i w Rosji) to nie były „zamieszki” lecz rewolucja, uważana przez niektórych historyków nawet za czwarte powstanie narodowe. Carska „bezpieka” to była ochrana, a nie ochrona.
Nieścisłości w tym, dotyczącym Łodzi i bardzo ciekawym tekście „Reflektorem w… twarz kata”, znalazłem więcej. M.in. opisywane więzienie przy ul. Gdańskiej 13 nie należało w latach 1945-1954 do UB, chociaż bezpieka przetrzymywała tam również niektórych więźniów politycznych. Ale łódzki WUBP trzymał ich „pod ręką” – w piwnicach swojej siedziby odziedziczonej po gestapo przy ul. Anstadta (wówczas ul. 19 Stycznia). Coś o tym wiem, bo też „gościłem” tam przez jedno lato oskarżany o „próbę obalenia ustroju Państwa Polskiego”. Lili Fontelli, łódzki śpiewak uliczny, był nim nie tylko przed wojną, ale także po niej, przynajmniej w latach 40-tych. Pamiętam go z czasów licealnych.
Kolejny chochlik spowodował, że szabla dragonów stała się „drakońską”. Władysław Orkan wspomniany w opowiadaniu „Aleksandra Kostki – Napierskiego legenda czarna i biała” nazywał się, po zmianie odziedziczonego nazwiska, Smreczyński i w życiu prywatnym dodawał je do pseudonimu literackiego. Pisarz („Przerażająca sława Diabła Łańcuckiego”) nazywał się Adam Krechowiecki, a nie Krehowiecki. A to tylko te błędy i nieścisłości, które odnotowałem w trakcie lektury. Na jeszcze jedną wadę tej książki muszę zwrócić uwagę.
Na jej końcu zamieszczono Indeks nazw miejscowych. Brak jednak tak potrzebnego indeksu nazwisk, a w przypadku władców ich imion. Te kilka krytycznych uwag i wytkniętych potknięć nie zmienia mojej wysokiej oceny tej książki – przewodnika. Zasługującej nie tylko na przeczytanie, ale również skorzystanie z możliwości, jakie oferuje: pójście śladami opisywanych ludzi i wydarzeń, poznanie obecnego wyglądu tych miejsc. Dodatkowym jej walorem jest także ponad 200 zdjęć, ilustracji oraz mapek.
ŚLADAMI SŁYNNYCH ZBRODNI. Przewodnik. Autorzy: Tomasz Ławecki, Kazimierz Kunicki, Liliana Olchowik–Adamowska. Wydawnictwo BOSZ. Wyd. I, Olszanica 2011, stron 347, cena 39,90 zł.