Tęczowe wodospady

Wodospady Iguassu.
Wodospady Iguassu. Fot. Andrzej Zarzecki

Wodospady Iguazu w całej krasie Indiańska księżniczka właśnie tu odzyskała wzrok. Pierwszy w życiu widok oszołomił ją do tego stopnia, że zapomniała o tragicznej śmierci ukochanego. Nie dziwię się księżniczce, bowiem Wodospady Iguazu powalają na kolana najtwardszego estetę. Grzmiąca woda spadająca z setek katarakt, kolorowe tęcze unoszące się nad burzliwą tonią i otaczająca wszystko bujna roślinność tworzą najpiękniejszy obraz trudny do wyobrażenia.

Wodospady w całej krasie

Zastanawiałam się, co będzie, gdy stanę przed największymi na świecie wodospadami, o których marzyłam od lat. Czy nie rozczaruje mnie rzeczywistość? Czy zdjęcia, które wcześniej oglądałam z zapartym tchem, nie są podretuszowane i skomponowane tylko na potrzeby turystów? Myślałam o tym lecąc kilkanaście godzin samolotem, myślałam w hotelu brazylijskiego miasta Foz Iguaçu. Na rozstrzygnięcie wątpliwości musiałam poczekać jeszcze kilkadziesiąt godzin, najpierw bowiem trzeba było rozejrzeć się po okolicy, podpatrzeć żyjących tam ludzi, skosztować ich potraw i trunków.

Foz Iguaçu to sporych rozmiarów miasto leżące nad rzeką Parana, nad brzegami której stykają się granice trzech państw: Brazylii, Argentyny i Paragwaju. Błądzimy po ulicach, pełnych sklepów, barów, restauracji przystrojonych brodatymi Mikołajami, błyszczącymi gwiazdami, choinkami ze świecidełkami. Dla nas, którym święta Bożego Narodzenia kojarzą się z zimą i śniegiem wygląda to trochę śmiesznie, bo koło ubranego drzewka rośnie kwitnący na żółto, czerwono czy różowo hibiskus, palmy rozkładają swe zielone pióropusze, a ludzie biegają po ulicy w krótkich spodniach i kusych koszulkach.

Na pragnienie yerba mate

Przekraczamy granicę z Paragwajem, by choć na chwilę znaleźć się w tym mało znanym przez Polaków kraju. Jest niedziela, na moście łączącym brazylijskie Foz i paragwajskie Ciudad del Este nie ma korków. – Dziś większość paragwajskich sklepów jest zamknięta, dlatego tu takie pustki – tłumaczy brazylijski przewodnik. – W każdy inny dzień tygodnia przez most przejeżdżalibyśmy minimum godzinę. Most jest bowiem głównym punktem przerzutowym dla tanich paragwajskich towarów, takich jak papierosy, alkohol, sprzęt elektroniczny. Kontrabanda kwitnie tu jak chyba nigdzie na świecie.

Jakby dla potwierdzenia na most wbiega chłopak niosący kraciastą wypchaną do granic możliwości torbę. Gdy zauważają go brazylijscy strażnicy, przemytnik rzuca torbę tak, by trafiła do rzeki jak najbliżej brazylijskiego brzegu. Z zarośli natychmiast wybiega kilku młodych mężczyzn, by torbę pochwycić i dostarczyć ją do szefa przemytniczej mafii.

Uliczki Ciudad del Este, podobnie jak most, świecą pustkami. Tłoczno robi się dopiero w samym centrum, gdzie duże sklepy są otwarte. W tłumie nie czuję się dobrze, co chwilę bowiem ktoś zwraca mi uwagę, bym pilnowała torby i schowała aparat. – Złodzieje korzystają z każdej okazji, więc naprawdę uważajcie – potwierdza pilot. Zastanawia mnie to, że większość ludzi spaceruje z czymś, co przypomina termos zawieszony na ramieniu i drewnianymi szklaneczkami, w których zanurzone są niby łyżeczki, niby rurki. – To najpopularniejszy napój w tych stronach, podobnie jak w Argentynie – tłumaczy miły Paragwajczyk. – W termosie nosimy gorącą wodę. Do naczynia wrzucamy liście yerba mate, ziołowej herbatki i zalewamy ją wrzątkiem. Potem ugniatamy za pomocą metalowej rurki z sitkiem zwanej bombilla i sączymy. Właściwie nie rozstajemy się z tym orzeźwiającym, zabijającym głód i pragnienie napojem.

Papugi są bajecznie kolorowe

Wracamy do Foz, marzymy o kawie i drobnej przekąsce. – To nic trudnego, na każdej ulicy znajdziecie lanchonetes, bary z drobnymi przekąskami. Spróbujcie acaraje. Są to nieduże, a bardzo pożywne kulki z papki fasoli, mąki, cebuli nadziewane różnymi farszami i smażone w głębokim oleju. Wielka lada pełna jest kulek, bardziej i mniej kształtnych. Którą wybrać? Zawierzam instynktowi i trafiam na ciasto z kurczakiem i szpinakiem. Nie zachwycił mnie ich smak, ale pyszna aromatyczna kawa zrekompensowała wszystko.

Później odwiedzamy inny niezwykle popularny w południowej części Brazylii rodzaj restauracji zwanej churrascaria. Płaci się w nich kilkanaście reali (1 real = około 1,20 zł.) i zajada do woli przynoszone przez kelnera na metalowej szpadzie mięsa z różnych zwierząt. Kelner przestaje przychodzić dopiero wtedy, gdy wyraźnie mu to damy do zrozumienia. Sałatki, owoce i inne dodatki można wybierać w zależności od upodobań podniebienia. Wszystko jest tak smaczne, że każdy wychodzi z churrascarii przejedzony i przeklinający swoje łakomstwo.

W dół spadają hektolitry wody

Trafiamy do miejsca, gdzie stykają się trzy granice: Argentyny, Paragwaju i Brazylii. Z punktu widokowego nad rzeką w części brazylijskiej widać wyraźnie flagi sąsiednich krajów. Niby nic, a jednak zmusza do zastanowienia się nad różnicami i podobieństwami ludzi żyjących w tej samej okolicy, którą dzielą granice. W Brazylii mówi się po portugalsku, w Argentynie i Paragwaju po hiszpańsku, tu jest drożej, tam taniej i jakoś kręci się przygraniczne wspólne życie. W parku ptaków szybko zapominamy o miejscu trzech granic, bo kolorowe papugi, tukany, flamingi i dziesiątki innych barwnych jak tęcza skrzydlatych piękności przykuwa całą nasza uwagę. Trudno uwierzyć, że skrzydła papug nie są malowane farbkami, że całą swoją krasę zawdzięczają hojnej naturze.

Wreszcie wielka woda!

Idziemy ścieżką pośród bujnej, tropikalnej roślinności. Z daleka słychać już spadającą w otchłań wodę. Nie wiem jeszcze, co czeka mnie za parawanem zieleni. Wreszcie moim oczom ukazuje się widok nieprawdopodobnie piękny. Wysoka ściana, z której dziesiątkami białych potężnych spienionych strumieni spływa woda. Jestem wzruszona i nie mogę oderwać oczu od tego niezwykłego widowiska. – Tak długo na to czekałam – mówię łamiącym się głosem. – Nie dłużej ode mnie – dodaje równie poruszony siedemdziesięciokilkuletni Jurek. – Ja marzyłem o tym widoku 40 lat. Brazylijski przewodnik zauważa nasze wzruszenie i pozwala nam rozkoszować się widokiem. Po chwili przekonuje, że powinniśmy iść dalej. – To dopiero początek, prawdziwe urokliwe miejsca zobaczycie dopiero później – przekonuje, by oderwać nas od pierwszej napotkanej barierki tarasu widokowego.

Pierwsze spojrzenie księżniczki

Według legendy młody Indianin zakochany w pięknej, ale niewidomej księżniczce, modlił się do bóstw leśnych, by przywróciły dziewczynie wzrok. W modlitwach przekonywał, że za wzrok piękności odda wszystko. Gdy spacerował z księżniczką nad rzeką, nagle pod stopami chłopca pękła ziemia pochłaniając zakochanego Indiania. Dziewczyna zaś po raz pierwszy ujrzała świat. Woda z rzeki z ogromnym hukiem lała się w przepaść tworząc niezliczoną ilość kaskad, nad którymi unosiły się tęcze. Widok zapierał dech w piersiach do tego stopnia, że pozwolił zapomnieć o stracie ukochanego.

Oczywiście wersji tej legendy jest kilka, nie ulega jednak wątpliwości, że wodospady swoim niepowtarzalnym urokiem mogą spowodować, że spacerując wokół nich możemy zapomnieć o całym świecie. Iguazu to w języku Indian mieszkających dawniej na tych terenach “wielka woda”. Grzmiąca podkowa wodospadu na rzece Iguazu pomiędzy Brazylią a Argentyną podzielona jest na 275 mniejszych odcinków. Od źródeł w górach Serra do Mar rzeka płynie dalej przez płaskowyż i spada z jego krawędzi w 80-metrową przepaść. Tuż przed wodospadem rozlewa się szeroko, pocięta przez skaliste wysepki na wiele kaskad rozmieszczonych wzdłuż całego półkola. Kaskady znów łączą się , spadając z grzmotem w dół do rozpadliny Garganta del Diablo (Gardziel Diabła), skąd rzeka pędzi kilkanaście kilometrów, by połączyć się z Paraną, trzecią co do wielkości rzeką Ameryki Południowej.

Moczenie turystów

Drewniane i metalowe kładki, tarasy i wieże widokowe ustawiono po obu stronach rzeki. Od tamtego czasu Brazylijczycy i Argentyńczycy toczą dyskusje, z której strony rzeki są piękniejsze widoki. Moim zdaniem równie pięknie jest z każdej strony, choć do Gardzieli Diabła można dotrzeć długimi chyba na kilometr kładkami tylko do strony argentyńskiej. A tam godzinami można oglądać fantastyczne widowisko, na które składa się hucząca woda, kaskady i niezliczona ilość tęcz. – Jestem tu już chyba tysięczny raz, a wciąż nie mogę nasycić się tym naturalnym pięknem – zdradził mi brazylijski przewodnik. Ponton podpływa pod największe kaskady

Wielki prysznic

Z góry obserwuję, jak ponton z turystami podpływa z wielką szybkością pod huczące wodospady i zawraca. Ludzie krzyczą, śmieją się i przemakają do suchej nitki. Patrzę na ten rejs nieco przerażona, ale następnego dnia bez wahania zakładam kapok i poddaję się szaleństwu. Niektórzy pasażerowie otulają się szczelnie foliowymi płaszczami, inni na ponton wskakują w strojach plażowych. Płyniemy wolno rozkoszując się buchającą pianą. Potem sternik coraz bardziej przyspiesza, robi ostre wiraże i z całym impetem podpływa tuż obok największych kaskad. Na nic zdały się kapelusze czy płaszcze. Wszyscy jesteśmy kompletnie przemoczeni. Po kilku minutach szalonej jazdy nie robi już na nas wrażenia kolejna potężna fontanna. Śmieję się i krzyczę z zachwytu. Bo jak tu nie krzyczeć, gdy spełnia się marzenie o pejzażu, który w rzeczywistości okazał się sto razy cudowniejszy niż w najśmielszych wyobrażeniach?

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top