Sentymentalna podróż do Lwowa

Sentymentalna podróż do Lwowa -I już jesteśmy we Lwowie. Czujecie, jak trzęsie? To nie dziury, to zabytkowa kostka, charakterystyczna dla całego starego Lwowa . Śpiesznie otwieramy oczy i z uwagą patrzymy na mijane ulice. Pomnik Adama Mickiewicza

Szkoda było każdej chwili, by niczego nie uronić z opowieści rodowitego lwowiaka Romana.

We Lwowie byłam 20 lat temu, przejazdem. Pamiętałam niezbyt przyjemne zapachy sklepów, obdarte z tynków budowle, pozamykane kościoły, bojących się o każde słowo mieszkańców. Wspomnienia nie zachęcały mnie do ponownego odwiedzania miasta. – Masz wypaczony obraz Lwowa . Jedź tam teraz, a zobaczysz, że zmienisz zdanie – zachęcał mnie Krzysztof. Niektórzy nazywają go żartobliwie „lwolologiem”. Nic dziwnego, Lwów zna jak własną kieszeń. – Byłem tam może ze 150 razy i wciąż odkrywam coś nowego – mówi z rozrzewnieniem. – Kocham to miasto, znakomicie czuję się wędrując po ciasnych zaułkach, po raz nie wiem który oglądając budowle sakralne, muzea, słuchając jazzu w nocnych klubach. Ale co ja ci będę opowiadał. Jedź do Lwowa.

Pojechałam. Autobus trząsł się na XIX-wiecznej kostce, a ja obserwowałam ze zdumieniem organizację miejskiego ruchu. W pobliżu jakiegoś targowiska samochody stały na środku ulicy, jeden za drugim. – To nie korek – śmiał się Krzysiek. – Zobacz, że w pojazdach nie ma nikogo.

Okazuje się, że szyny tramwajowe biegną tuż przy chodniku z lewej i prawej strony ulicy. Dla samochodów pozostaje więc tylko… środek.

Teatr Opery i Baletu

Zwiedzanie zaczęliśmy od jednego z najpiękniejszych lwowskich budynków – Teatru Opery i Baletu wzniesionego pod koniec XIX wieku. Porównywany z operą paryską i wiedeńską wspaniałością fasady przyćmiewa krakowski teatr Słowackiego. Obcokrajowcy bardzo często właśnie tu robią sobie pamiątkowe zdjęcia. – Nie tylko obcokrajowcy – wyprowadza mnie z błędu kolega wskazując na młoda parę wysiadająca z limuzyny i szykującą się do fotografii.

Spacerujemy bulwarem pomiędzy dwoma ruchliwymi ulicami. – Wiesz, że kroczysz po rzece? – pyta przewodnik. Gdy patrzę na niego zdziwiona, tłumaczy, że bulwar noszący kiedyś nazwę Wałów Hetmańskich przykrywa rzekę Pełtwię, którą zamknięto w podziemnym korytarzu pod koniec XIX wieku.

– Pani, daj złotówkę, albo dolara – wyrywa mnie z zadumy jakiś chłopiec. Za chwilę koło mnie jest już całkiem pokaźna grupa dzieci. Okazuje się, w co trudno mi początkowo uwierzyć, że to zawodowi żebracy. Do nich dołączają potem „biedne” staruszki doskonale znane wszystkim przewodnikom grup turystycznych.

Kaplica Boimów

Spacerujemy, a ja zamiast patrzeć przed siebie, zadzieram głowę do góry. Mijane po drodze kamienice są tak piękne, że najchętniej postałabym kilka minut przed każdą z nich. Zdobią je posagi i wyszukane stiuki. Każda z nich ma swą bogata historię. Jakże wytworne musiały być w nich mieszkania… Komuniści bezwzględnie dzielili je na kilka a nawet kilkanaście rodzin. Teraz nie ma pieniędzy na wymianę przestarzałych instalacji, przebudowę zniszczonych schodów. Te budynki, na których widać rusztowania, zakupili zagraniczni inwestorzy. Umieszczają w nich banki i przedstawicielstwa zamożnych firm zachodnich. Może to i dobrze, przynajmniej uchronią zabytkowe kamienice przed całkowitą dewastacją.

U zbiegu ulic napotykamy strzelisty pomnik Adama Mickiewicza – jeden z najpiękniejszych wizerunków poety na świecie. Jeszcze niedawno nie można było podchodzić do niego, dostępu broniły łańcuchy. Teraz każdy może wejść na schodki, objąć kolumnę, zrobić sobie zdjęcie. Najsłynniejszy i najstarszy wciąż funkcjonujący hotel w mieście - GeorgePo drugiej stronie ulicy hotel „George” – najstarszy i najsłynniejszy działający hotel w mieście. Jest piękny. Nic dziwnego, że zatrzymywały się w nim takie sławy jak Balzak, Liszt, Ravel, Penderecki, Piłsudski czy szach Iranu.

Nastał wieczór, czas więc zmienić hotel George na ten, w którym zanocujemy. Gdy przewodnik informował, że to dawny internat, nie byłam zbyt zadowolona. Uśmiecham się, gdy wchodzę do wnętrza. Okazuje się, że opustoszały internat kupiła zagraniczna firma i zaadaptowała go na hotel, w którym zatrzymują się głównie Niemcy i Polacy. „NTON” jest godny polecenia ze względy na przystępne ceny, dobry standard i niewielką odległość od centrum.

Drugiego dnia wycieczki zaczynam mieć mętlik w głowie. To nieprawdopodobne, by w jednym mieście było tyle zabytków. I to jeden piękniejszy od drugiego. Żeby to wszystko zobaczyć, trzeba spędzić we Lwowie przynajmniej miesiąc, a nie kilka dni. Po mieście oprowadza nas Polak Roman Kondewski – tamtejszy przewodnik, były kustosz Cmentarza Łyczakowskiego. Jego wiedza o zabytkach, historii, literaturze jest imponująca. Jeszcze bardziej imponujące są kościoły, pałace, muzea, kamienice i wille. To cud, że przetrwały tyle historycznych zawieruch.

Kościoły, w których były magazyny zboża, hurtownie alkoholu, sale kinowe i gimnastyczne, czy po prostu rupieciarnie ponownie odzyskują blask. W malowniczym zaułku trafiamy na katedrę ormiańską mieszcząca się w pobliżu starych murów obronnych miasta. Katedra była kiedyś centrum religijnym osiadłych w Polsce Ormian i jedną z najpiękniejszych świątyń miasta. Dziś można zwiedzać jedynie niewielką jej część z malowidłami ściennymi, zapalić świecę wotywną, złożyć datek na remont budowli.

Katedra św. Jura

Z daleka widoczna złota kopuła przykrywa Katedrę św. Jura – najważniejszą świątynię unicką i siedzibę metropolity grekokatolickiego, uznawaną za jeden z najdoskonalszych pomników sztuki epoki późnego baroku. Przepych ozdób zapiera dech w piersiach. Na ciele pojawia się gęsia skórka, gdy w świątyni rozbrzmiewają pieśni wykonywane przez mężczyzn na kilka głosów. Okazuje się, że trafiliśmy na ślub, któremu przyglądamy się dłuższą chwilę.

Na ślub trafiamy też w najważniejszej polskiej świątyni – katedrze pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Nie wypada w tym momencie zwiedzać kościoła, oglądam więc tylko z daleka fantastyczne ołtarze, organy, witraże. Dokładnie zaś przyglądam się kaplicy w pobliżu katedry, która jest mauzoleum bogatego lwowskiego rodu Boinów. Cała zewnętrzna fasada to już zadziwiające dzieło sztuki. Wnętrze z rzeźbionym ołtarzem, malowidłami i kopułą, która wydaje się, że sięga nieba, to prawdziwe architektoniczne cacko.

Zwiedzam inne świątynie coraz bardziej zdumiona i oczarowana bogactwem sakralnych budowli Lwowa i przyrzekam sobie, że wkrótce tu powrócę, by obejrzeć je jeszcze raz, bez pośpiechu. Świątynną kulminacją jest koncert organowy w kościele św. Marii Magdaleny. W czasach sowieckich w kościele grano w ping-ponga, przechowywano stare łóżka, organizowano dancingi. Obecnie świątynia, poza niedzielnymi mszami, pełni funkcję Domu Muzyki Organowej i Kameralnej. Trudno wymarzyć sobie piękniejsze miejsce do słuchania Bacha, Schuberta, Chopina. Doskonała akustyka, arcydzieła barokowej architektury tworzą niesamowity nastrój.

Jedno z najbardziej eleganckich kasyn w Europie - obecnie Dom Uczonych

– Popatrz, w jakich warunkach bawili się w czasach komunistycznych studenci – mówi Roman wskazując kolejny przepiękny budynek, którego wejścia pilnują kamienne figury atlantów. Wchodzimy do Domu Uczonych, który pod koniec XIX stulecia był budowany wcale nie do celów naukowych. Było to jedno z najbardziej eleganckich w Europie kasyn gry. Kręte drewniane schody wiodą na górę do pustych obecnie sal. Wyposażenie kasyna zapewne zdobiło wnętrza willi jakiegoś radzieckiego dygnitarza. Roman opowiada, że jako student często bywał tu na balach sylwestrowych czy innych imprezach. – Zanim zaczęliśmy się bawić, musieliśmy przez dwie, trzy godziny słuchać referatu politycznego, któregoś z zaangażowanych kolegów – śmieje się były student. – Zawsze wtedy drzemałem, nie wiem więc, o czym te referaty były.

Wspinamy się na Wysoki Zamek – najwyższe wzgórze Lwowa. Tę górę w XIII wieku upatrzyli sobie książęta haliccy na założenie warowni, później miasta Lwa. Niestety z fortyfikacji niewiele pozostało do czasów obecnych. Jest jednak Kopiec usypany dla upamiętnienia 300. rocznicy unii lubelskiej powstający przez ponad 30 lat i oddany mieszkańcom w 1900 roku. Kto zdecyduje się po serpentynowej ścieżce wdrapać na szczyt, nie będzie żałował. Stąd bowiem rozciąga się panorama na całe miasto. Doskonale można zobaczyć, jak różnią się stara i nowa część Lwowa. Stara – pełna kościelnych wież, kopuł, różnokolorowych dachów i nowa – bezbarwne i jednakowe skupisko wysokich bloków.

Siedzę na kamiennym murku i oglądam miasto, które wywarło na mnie tak ogromne wrażenie. Myślę o tym, ile jeszcze mam do odkrycia, ile do zobaczenia. Ponownie obiecuję sobie, że wiosną znów tu powrócę.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top