GLOBTROTER NA UKRAINIE: HUCULSZCZYZNA (2) – OD KOŁOMYI DO LWOWA

 

 

Kolejny dzień podróży studyjnej po zachodniej Ukrainie. Najpierw jedziemy do stolicy Huculszczyzny – Kołomyi. Na cmentarzu na obrzeżach miasta stoi piękna, zabytkowa drewniana cerkiew w stylu huculskim. W czasach sowieckich uratowano ją przed zburzeniem umieszczając wewnątrz – to była jego pierwsza lokalizacja – tutejsze Muzeum Pisanek. Na cmentarzu, po prawej stronie zaraz za wejściem rzuca się w oczy duży, brązowy, naturalnej wielkości pomnik na grobie boksera Andrija Fedczuka, brązowego medalisty olimpijskiego. Obok niego tablica pamiątkowa ku czci ofiar „przymusowo przesiedlonych z Zasania, Łemkowszczyzny, Chełmszczyzny i Podlasia ( w Polsce) w latach 1944-1946 oraz Akcji „Wisła”.

 

ŚLADAMI HISTORII

 

Sąsiaduje z nią inna, poświęcona „Bohaterom Siczy Karpackiej pochodzącym z Kołomyjszczyzny, poległym i pomordowanym 1939 – 2009”. Zwiedzamy też pracownię garncarską w której skupiono ludowych wytwórców słynnej huculskiej ceramiki. Naczyń, figurek, ozdobnych kafli i plakiet na ściany. Warunki pracy mają fatalne.

 

Zimno, brudno, ale wyroby bardzo ciekawe i po rozsądnych cenach. Pozostałe najciekawsze obiekty miasta zobaczymy później, gdyż bardziej po drodze jest nam zobaczenie wcześniej Kosowa i tamtejszego słynnego przed wojną uzdrowiska „Kosów”. Założonego i prowadzonego w latach 1891-1939 przez dr Apolinarego Tarnawskiego (1851-1943). Obecnie jest to sanatorium dziecięce.

 

Jedziemy też do miejscowości, która inaczej zapisała się w naszych dziejach. To tu, w Kutach, a nie jak przez lata przekonywała PRL-owska propaganda „Szosą Zaleszczycką”, porzucili walczący kraj, na wiadomość o sowieckiej agresji we wrześniu 1939 roku ówcześni przywódcy Polski.

 

Mostem przez Czeremosz, do znajdującej wówczas na jego drugim brzegu Rumunii, przejechali: prezydent RP Ignacy Mościcki, premier, Naczelny Wódz, ministrowie, wyżsi dowódcy i inne osobistości oraz tysiące innych uchodźców.

 

Z tamtego mostu pozostały jedynie przyczółki oraz ruiny granicznej strażnicy. Po przeciwnej stronie płytkiej o tej porze roku, rozwidlającej się na kilka nurtów rzeki, są obecnie tereny ukraińskie, wcześniej odebrane Rumunii i wcielone przez Stalina do ZSRR. Wioska z błyszczącymi kopułami dwu cerkwi.

 

A opuszczone ruiny przyczółków mostu, granicznej strażnicy oraz zaniedbane brzegi Czeremoszu po dawnej polskiej stronie rzeki są dzikim wysypiskiem śmieci. Najbrudniejszym miejscem, jakie widziałem nie tylko na Ukrainie, ale i w świecie, poza Indiami, Albanią i niektórymi krajami arabskimi.

 

MUZEA I POMNIKI

 

Wracamy do Kołomyi aby zwiedzić centrum miasta oraz dwa tamtejsze muzea. Pisanek w zbudowanym dla niego gmachu oraz specjalnie dla nas otwarte (jest poniedziałek, dzień tygodnia w którym jest zamknięte – to jeden z efektów naszego spotkania poprzedniego dnia z przedstawicielami władz iwano-frankiwśkich) – Muzeum Narodowego Huculszczyzny.

 

Ma ono bardzo ciekawe zbiory, ale to już kolejny temat na osobną publikację. W drodze powrotnej na nocleg zatrzymujemy się jeszcze na chwilę we wsi Sadzawka. Stoi w niej, jeden z wielu wznoszonych obecnie na Ukrainie, pomnik upamiętniający uzyskanie przez nią niepodległości w 1991 roku oraz bojowników za jej wolność. Na usypanym kurhanie – symbolicznej mogile stoi prawosławny krzyż oraz figura archanioła Michała.

 

A poniżej posągi: staroruskiego woja, huculskiego powstańca, kozaka z szablą, żołnierzy (i konia) z I i II wojny światowej oraz matki z dzieckiem na ręku. Całość wyjątkowo koszmarna. Poszukiwaniu przez Ukraińców tożsamości narodowej oraz godnej upamiętnienia przeszłości nie towarzyszy, niestety nie tylko w tym przypadku, artyzm. Kolejnego dnia rano już grupowe zwiedzanie atrakcji Iwano-Frankiwśka.

 

M.in. synagogi, w której mieliśmy bardzo ciekawą rozmowę, po polsku, z rabinem Mosze urodzonym w roku 1957. Obok odnowionej synagogi jest bar „Cymes”, a na ulicy przed nią stoi pomnik upamiętniający rozstrzelanie w tym miejscu 17.XI.1943 r. przez niemieckich okupantów 27 ukraińskich patriotów. Ale i o tym mieście napiszę obszerniej osobno.

 

RZĄDOWA REZYDENCJA W GORGANACH

 

W programie naszej podróży pojawiły się też, nie przewidziane wcześniej, interesujące niespodzianki. Najpierw zwiedzenie, w odległej od Iwano-Frankiwśka o 60 km, rządowej rezydencji Syniohora we wsi Huta. Jest ona położona na wysokości ponad 600 m n.p.m. w górach u stóp pasma Gorgany.

 

Z drugim pod względem wysokości (1836 m n.p.m.) w tej części Karpat szczytem „Sywula”. Rezydencję tę zbudowano w latach 2000-2001, za prezydentury Leonida Kuczmy, na powierzchni ok. 3 km². Bywali w niej m.in. prezydenci: Borys Jelcyn i Aleksander Kwaśniewski, liczni ministrowie i inne osobistości.

 

Obecnie w znajdującym się przed nią 80–miejscowym hotelu w stylu huculskim, a także 4 willach, może zatrzymać się każdy, kogo na to stać. Chociaż musi spełniać określone warunki. Wejście na sam teren rezydencji rządowej wymaga zgłoszenia z 48-godzinnym wyprzedzeniem i podaniem numeru paszportu. Co za nas zrobiły „Bezkresy”.

 

Kontrola przy wejściu okazała się dokładniejsza niż na lotniskach. A po obiektach rozrzuconych na obszernym terenie, oprowadzał nas miejscowy leśniczy. Mogliśmy fotografować wszystko, poza wnętrzami. Nawet przez szyby, gdyż wejście „obcego” do żadnego, nawet cerkiewki nad jeziorkiem, jest niemożliwe. Były zresztą zamknięte, a każde drzwi zaplombowane. Na terenie rezydencji znajduje się też mały zwierzyniec m.in. z młodymi misiami.

 

W sezonie chodzą po niej jelenie, sarny, dziki i inna zwierzyna. Polowanie na nie jest oczywiście zabronione – znajdują się tu pod ochroną. A przed bramą wjazdową stoi ogólnodostępny bar „Koliba”. Drewniany, w stylu huculskim i w nim wykonanym wnętrzem, m.in. dużym paleniskiem pośrodku.

 

PUSTELNIA I KLASZTOR

 

Po posiłku okazało się, że to jeszcze nie koniec ponadprogramowych atrakcji tego dnia. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy dawnym skicie – pustelni założonej w XIII w. w Górach Maniawskich, całkowicie odseparowanej od świata. W 1608 r. dwaj mnisi: Iwan Wyszeńskyj i Iowa Kniahynyćkyj, wcześniej przebywający w klasztorze na górze Athos w Grecji, założyli w tym miejscu Chresto-Wozdwiżeński (p.w. Podwyższenia Krzyża) męski klasztor Maniawski.

 

Od 1621 r. podporządkowany bezpośrednio tylko patriarsze Konstantynopola i Aleksandrii. Obecnie, pod odbudowie, niestety dosyć koszmarnej, ruin, którymi mury, baszty, cerkiew i inne obiekty były jeszcze kilkanaście lat temu, jest to ponownie klasztor. Od 1998 r. podległy Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego, a więc niezależnej od Moskwy.

 

Dodatkowe obiekty, które zwiedziliśmy, a także fatalny stan dróg oraz szybko zapadający zmrok, zmusiły nas do zmiany planów. Dalsza część programu przeniesiona została na dzień następny i ruszyliśmy bezpośrednio na nocleg do znanej przed wojną w Polsce miejscowości letniskowej Jaremcze.

 

Przed kolacją zdążyliśmy jeszcze obejrzeć w niej wodospady na Prucie i trochę ich otoczenie. Rano następnego dnia pojechaliśmy, kolejnym odcinkiem koszmarnej drogi, na Przełęcz Tatarską. To na niej w 1939 r. znajdowało się przejście graniczne z Polski na Węgry.

 

Obecnie zaś stanowi ona granicę administracyjną dwu ukraińskich rejonów (powiatów) bo i Węgrom Stalin odebrał przecież cześć ziem. I stoi przydrożny bazar z huculskimi pamiątkami oraz lokalnymi artykułami spożywczymi. Na kolejnym zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej jeszcze w Jaremczy.

 

WOROCHTA, ROHATYN I SŁAWNA ROKSOLANA

 

Aby stamtąd pojechać do Worochty i obejrzeć drewnianą w niej drewnianą cerkiew huculską z XVI w. Niestety, zamkniętą. Ale spod niej roztaczają się piękne panoramy gór i karpackiego pogórza. A na pobliskim cmentarzu stoi niedawno zbudowana drewniana cerkiew, też w stylu huculskim, ale ze „złotymi” kopułami i dachem.

 

Na cmentarzu tym znajduje się zbiorowy grób kilku polskich rodzin zamordowanych (przez ukraińskich nacjonalistów, o czym brak informacji na pamiątkowej tablicy ufundowanej w 2005 r. przez potomka, który ocalał z tego pogromu) w noc sylwestrowa 1944/1945.

 

W dalszej drodze na obrzeżach Worochty obejrzeliśmy jeszcze sławny wiadukt kolejowy z XIX w, a następnie przez Iwano-Frankiwśk pojechaliśmy do Halicza. Po drodze mijając kolejne bilbordy zachęcające aby nie lekceważyć poboru do wojska i wspierać armię. Część z wyjątkowo przemawiającymi do wyobraźni, lokalnymi hasłami:

 

„Debalcewe… Wołnowacha… Mariupol… Czy czekasz na „Grady” (rosyjskie wyrzutnie rakiet siejące śmierć i zniszczenia) na Przykarpaciu? Nie uchylaj się od poboru (do wojska)”. W dawnej stolicy Księstwa Halickiego na wzgórzu nad Dniestrem stoją zrekonstruowane ruiny twierdzy i roztacza się z niego widok na położone niżej miasteczko.

 

Kolejny postój i zwiedzanie przypadł w Rohatynie. Mieście z metryka od 1184 roku, ale i tradycyjnym galicyjskim rynkiem. Pośrodku którego, na skwerze i wysokiej kolumnie, stoi pomnik sławnej Roksolany (1500 – 1558). Urodziła się ona podobno właśnie tutaj.

 

Była tatarską branką, najpierw nałożnicą, a następnie pierwsza żoną sułtana Sulejmana Wspaniałego i matką jego następcy, sułtana Selima. Dodam, że w zespole jednego z najwspanialszych meczetów Stambułu, dziele sławnego architekta Kocy Marmara Sinana, znajduje się jej mauzoleum, w którym została pochowana.

 

WARTO POZNAWAĆ UKRAINĘ !

 

Ostatnią miejscowością i obiektem zwiedzanym w tym dniu był zamek z XVI w. we wsi Świrz nad rzeką Świrż, na wzgórzu nad jeziorem. Wzniesiony w XV wieku przez ród Świrskich herbu Szaława, przebudowany w XVII w, a następnie w I połowie XX wieku oraz poddany renowacji w 1975 roku, ma on ciekawą historię.

 

W latach międzywojennych własność gen. Tadeusza Komorowskiego – „Bora”, który był jego ostatnim polskim właścicielem. Niestety, okazał się zamknięty. Z zaplanowanej na ten dzień wizyty we Lwowie udało się wykroić tylko trochę czasu na zobaczenie i zrobienie zakupów w wielkim, dobrze zaopatrzonym supermarkecie na obrzeżach miasta.

 

I pozostało tylko dojechać na ostatni nocleg podczas tej podróży, do hotelu „Mirage” w Sądowej Wiszni. A zabytki Lwowa odłożyć na dzień następny, pierwotnie zaplanowany tylko na powrót do Warszawy. Musieliśmy więc nazajutrz wrócić do dawnej stolicy Galicji. I zobaczyć co zmieniło się na – bo wielu z uczestników tego wyjazdu bywało już w Mieście Lwa uprzednio – Cmentarzu Łyczakowskim, Cmentarzu Orląt oraz w zabytkowym centrum.

 

Ale to już kolejny, oddzielny temat, do którego wkrótce wrócę na tych łamach. Wyjazd okazał się, co podkreśliłem na wstępie, bardzo ciekawy. Pozwolił nam chociaż trochę „liznąć” problemy współczesnej Ukrainy i poznać ciekawe miejscowości oraz zabytki. A także przekonać się, że – przynajmniej obecnie i w tej części – jest to kraj bezpieczny, życzliwy turystom, a polskim szczególnie. Naprawdę wart bliższego poznania, nie tylko ziem wchodzących niegdyś w skład I i II Rzeczypospolitej.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top