Żadne zdjęcia nie oddadzą widoku ziemi skrzącej się tak, jakby była usiana diamentami. Jeśli do tego dodamy kroczące po niej żyrafy, zebry, antylopy czy nosorożce, otrzymamy przyrodniczy fenomen. Ten fenomen spotkałam w Namibii, jednym z najciekawszych afrykańskich krajów.
Do Namibii docieramy z biurem, z którym podróżuję od niemal 20 lat – Air Tours Cracow. Jednym z celów naszej podróży jest rezerwat przyrody Goche Ganas oddalony od stolicy kraju, Windhoek, zaledwie o 30 km. Taką odległość w Polsce pokonuje się błyskawicznie, w Namibii zajmuje ona znacznie więcej czasu.
Nie jest to bynajmniej czas stracony, bowiem za szybą autokaru roztacza się widok jak z przyrodniczego filmu. Rozległe równiny, za którymi na horyzoncie widnieją góry. Nie przeszkadza nawet droga, która w pewnym momencie z asfaltowej przechodzi w szutrową. Nie mijamy już żadnych samochodów, nie widzimy ludzi. To wspinamy się na zielone wzgórza, to zjeżdżamy w dół. Wreszcie, gdzieś na szczycie góry, dostrzegamy zarys jakichś niewielkich budowli. To cel naszej podróży.
DRESZCZYK AFRYKAŃSKIEJ PRZYGODY
Goche Ganas Nature Reserwe & Wellnes Village to świetnie wkomponowane w krajobraz bungalowy z tarasami z których można oglądać bezkres przyrody. Siadamy na tarasie i wsłuchujemy się w wieczorną ciszę. Cisza okazuje się złudzeniem, bowiem, gdy zapada zmrok, na polowanie wyruszają zamieszkujące okolicę zwierzęta i ptaki. Patrząc w niebo usiane gwiazdami nasłuchujemy pohukiwań, pojękiwań, szczekania, miauczenia i wszelkich innych odgłosów. Trochę strasznie, ale dreszczyk afrykańskiej przygody jest taki przyjemny…
SAFARI O WSCHODZIE SŁOŃCA
Przed wschodem słońca opuszczamy wygodne domki, by zasiąść w aucie, którym wyruszymy na polowanie. Dobrze, że nasz pilot, Jurek, uprzedził, by zabrać ze sobą ciepłe kurtki i polary. Jazda otwartym samochodem o świcie powoduje, że jest nam naprawdę zimno. Aż trudno uwierzyć, że tuż po wschodzie słońca będziemy narzekać na upał. Jesteśmy na terenie rezerwatu przyrody Goche Ganas. Jak w każdym tego typu miejscu obowiązują ścisłe zasady. Bez zgody ciemnoskórego, doświadczonego kierowcy – przewodnika nie wolno opuszczać auta. Nie wolno głośno rozmawiać, bo zwierzęta, które mamy upolować naszymi aparatami, szybko znikną z pola widzenia. A to byłaby porażka.
WIELKIE POLOWANIE
Kierowca ma chyba nadprzyrodzony słuch i wzrok, bo zatrzymuje się tam, gdzie za akacjami, krzewami czy wysokimi trawami pasą się zwierzaki. Początkowo trudno nam je dostrzec i każdy, kto pierwszy wypatrzy to, co przewodnik widzi doskonale, odczuwa wielką frajdę. Tu strusie wyłaniają się zza drzewa, tam stada antylop spokojnie skubią zieloną trawę, gdzieś ktoś dostrzega guźca przypominającego nieco naszą świnię.
Ale pierwsze prawdziwe westchnienia podziwu można było usłyszeć na widok żyraf. Zwierzęta o najdłuższych szyjach na świecie zupełnie nie zwracają na nas uwagi skubiąc wysoko rosnące liście akacji. Moim zdaniem mają najpiękniejsze oczy ozdobione długimi i powabnymi rzęsami. Jedna z żyraf wychodzi na drogę.
Musimy się zatrzymać, bo na safari bezwzględne pierwszeństwo mają dzicy mieszkańcy buszu. Oryksy z długimi prostymi rogami, czarne gnu, zebry powodują błyskawiczne naciskanie migawek aparatu. Mangusta wychyla się ze swej jamki, rozgląda i daje pozwolenie na wyjście na powierzchnię członkom swego stada. Gdy nas dostrzega, daje sygnał na ponowny sus pod ziemię.
SPOTKANIE Z BIAŁYMI NOSOROŻCAMI
Za największą przygodę porannego safari uznaliśmy jednak spotkanie z parą nosorożców – mamą i synkiem. Przewodnik uspokaja, by się nie bać, bo to nosorożce białe znacznie mniej agresywne niż groźne nosorożce czarne. Te wydawałoby się ociężałe i mało zgrabne zwierzaki potrafi biec z prędkością 45 km na godzinę! Koleżanki śmieją się, że zupełnie nie widać po nich, że to wegetarianie odżywiający się przede wszystkim trawą.
Przewodnik informuje, że „mały” ma półtora roku, a także o tym, że ciąża trwa u nosorożca 15 – 16 miesięcy. Przyglądamy się ciekawej parze i temu, jak synek robi dokładnie to, co mama. Groźnie wyglądające rogi ułożone jeden pod drugim omal nie zniszczyły całkowicie gatunku. Uważano bowiem, że w formie sproszkowanej są lekiem na wiele chorób, a przede wszystkim na zwiększenie potencji.
ŚNIADANIE NA DIAMENTOWYM WZGÓRZU
Żegnamy się z sympatyczną parą i wjeżdżamy na wzgórze, z którego roztacza się widok na cały rezerwat. Tu kierowca podaje nam śniadanie. Nie ono jest jednak największą atrakcją popasu lecz ziemia skrząca się we wschodzącym słońcu jak usiana diamentami. To naprawdę cudne zjawisko, które powoduje, iż porzucamy kubki z kawą i szukamy kamieni z „diamentami”. Będą to najlepsze pamiątki z naszej namibijskiej przygody przypominające w chłodne zimowe dni o afrykańskim słońcu, rozległych widokach i zwierzętach, które są najważniejszymi bohaterami naszego fotograficznego safari.
Zdjęcia autorki