Na żołądek najlepsza szamanka


Dolegliwości żołądkowe minęły jak ręką odjął. Samopoczucie też mi się znacznie poprawiło. Nie wiem, czy sprawiła to uzdrowicielka, czy sugestia. Faktem jest, że wizyty u afrykańskiej szamanki nigdy nie zapomnę.

Trafiliśmy do niej przypadkiem. Zwiedzając południowoafrykański Durban postanowiliśmy zboczyć trochę z trasy i zajechać do czarnej dzielnicy slumsów. Wykonaliśmy kilka telefonów i niebawem podjechał po nas zdezelowany busik z czarnym kierowcą i przewodnikiem. Bez nich nasza eskapada nie byłaby zbyt bezpieczna.

Odwiedzimy znaną uzdrowicielkę cieszącą się wielkim uznaniem wśród czarnej ludności podmiejskiej dzielnicy.

Opuszczamy luksusowe miasto, by po kilku kilometrach wjechać w krętą drogę pełną wertepów. Silnik gaśnie. Musimy wysiąść, kierowca twierdzi, że pod górkę nie podjedzie z nami. Idziemy więc piechotą wśród gdakających kur, kałuż, między bujnymi krzakami. Nagle zza ściany zieleni ukazuje się elegancki czarny mężczyzna. Biała koszula, krawat, ciemne spodnie. Wygląda jak urzędnik. Staje przed nami i… trudno mi pohamować śmiech. „Urzędnik” jest boso. To ktoś w rodzaju wodza, szefa dzielnicy. Pyta, po co przyjechaliśmy. Murzyni szybko przechodzą z języka angielskiego na zulu i dalsza ich dysputa nie jest dla nas zrozumiała. Po krótkiej dyskusji bosy wódz pokazuje ręką dalszy kierunek jazdy.

RPA

Pomiędzy tragicznie wyglądającymi slumsami skleconymi z byle czego dojeżdżamy wreszcie do pani doktor, jak nazywa ją przewodnik. Od razu widać, że nie jest to zwykła mieszkanka czarnej dzielnicy. Jej dom zbudowany jest z kamienia, na maleńkim podwórku czysto. Na ulicy niewielka kolejka kobiet. Niektóre trzymają na rękach dzieci. To pacjenci. Schodzimy ścieżką w dół, na posesję uzdrowicielki. Pacjentki nie mają widać nic przeciwko temu, uśmiechają się miło. Nagle z chaty wychodzi starsza Murzynka, kolorowo ubrana z twarzą wysmarowaną białym mazidłem. Dumnie podniesiona głowa i niezwykle poważna mina świadczą o tym, że to nie byle kto. To uzdrowicielka, szamanka, znachorka, odczyniaczka zła itd. Dla miejscowych po prostu doktor – kobieta ciesząca się ogromnym szacunkiem. Za nią podążają trzy nieco młodsze pomocnice.

Rozmawiają z naszym przewodnikiem, pewnie ustalają cenę wizyty i w końcu posesja stoi przed nami otworem.

Uzdrowicielka ma pełne ręce roboty. Zajmuje się nie tylko zwykłymi chorobami. Potrafi także sprawić, że ukochany mężczyzna powraca do porzuconej kobiety, kochance męża pojawiają się dokuczliwe hemoroidy, a złej sąsiadce wyrasta szpecący pypeć na nosie. Gadatliwe żony przemieniają się w potulne i milczące, a plotkarkom język staje kołkiem. Szamanka uważa, że przyczyną każdej fizycznej i psychicznej choroby są uroki i klątwy rzucane przez nieżyczliwych ludzi. Dlatego też, podczas „zabiegu” próbuje, w transie, zlokalizować taką osobę i sprawić, by urok został cofnięty.

RPA

Dumna kobieta pozwala nam na obejrzenie „gabinetu”. Jest nim schludne pomieszczenie w lepiance na końcu podwórka.

RPA

Jeśli ktoś szukałby tam dentystycznego fotela, leżanki czy jakichś lekarskich przyrządów, srodze by się zawiódł. Jedynym meblem jest kolorowa derka rozłożona na podłodze. O wiele lepiej prezentuje się apteka. Tu mnóstwo półek, na których stoją woreczki z ziołami, słoiki, butelki z różnymi miksturami. Obok przygotowane do przeróbki stosy suchych roślin, nasiona, liście. Znachorka wymienia ich nazwy, ale język zulu jest dla mnie zupełną tajemnicą.

Potem dostępujemy niezwykłego zaszczytu. Znachorka prowadzi nas do własnych apartamentów. Kuchnia i pokój, w porównaniu do tego, co widziałam w slumsach, prezentują się imponująco. Co prawda każdy mebel jest „z innej parafii”, ale można usiąść na aksamitnej kanapie, obejrzeć telewizję, wypić herbatę przy składanym turystycznym stoliku. W kuchni piec opalany drewnem i lodówka – chluba właścicielki. Wszędzie mnóstwo bibelotów od plastikowych kaczuszek, przez porcelanowe lalki i dziergane na szydełku wazoniki.

Pacjentki oczekujące na wizytę wcale się nie niecierpliwią. Nasze odwiedziny chyba jeszcze dodają powagi przedstawicielce „służby zdrowia” z townshipu (dzielnicy slumsów). Nie wiem kiedy, przy posesji wyrósł tłum gapiów. Zeszła się chyba cała wioska. Czyżby nasza niewielka grupa była dla nich taką atrakcją?

RPA

Pomocnica znachorki wrzuca do talerza różne zioła, po czym podpala je. Ognia właściwie nie widać, bo nie on jest tu najważniejszy. Rolę uzdrawiającego środka pełni dym. Kobiety prawie z aptekarską dokładnością wrzucają różnego rodzaju suszone rośliny. Niektóre z nich, mają ponoć odurzającą siłę, wprowadzającą znachorki w trans. Pacjentki nachylają się po kolei nad tlącym się małym ogniskiem i wykonują gesty, jakie nakazuje uzdrowicielka. Do rytuału przyłączam się także ja. „Obmywam” dymem twarz, dotykam rękami zanurzonymi w aromacie brzuch i głowę. Biorę w dłonie popiół i mocno wdycham jego woń. Kicham. Znachorki są zadowolone. Kicham znowu i znowu. Odsuwamy się od dymiącego talerza, bo kobiety przystępują do dalszej części ceremonii. Jedna z nich, chyba najmłodsza, siada przy bębnie, na którym wystukuje rytm. Pozostałe trzy „lekarki”, trzymając w rękach jakieś dziwne narzędzia zaczynają tańczyć i śpiewać. Przytupują, obracają się wokół siebie, schylają, prostują, sprawiają wrażenie, jakby zatracały kontakt z rzeczywistością. To także element kuracji mający na celu wzmocnienie działania ziół i odczynień. Gdy schodzą z „parkietu” w ich miejscu natychmiast pojawiają się dzieciaki. Naśladują znachorki, skaczą, śpiewają i bardzo się śmieją.

Po tańcu znachorka znowu przyjmuje pozę dumnej i ważnej. Na kamieniu kładzie koszyk, do którego należy wrzucić pieniądze. Bez tego datku kuracja nie byłaby ważna. Wrzucam 10 randów i odchodzę. Pewnie dlatego ustąpiły dolegliwości żołądkowe, które męczyły mnie od trzech dni…

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top