W SIECI KORONAWIRUSA – REFLEKSJE Z GRANICY

Nasze granice, podobnie jak wielu innych krajów, są już zamknięte ze względu na pandemię koronawirusa. A jak sytuacja wyglądała na granicy polsko – czeskiej „za pięć dwunasta”? Oto relacja:

 

Nachod, Czechy, piątek 6 marca 2020, godz. 6.20

 

Pierwszy łyk porannej kawy. Aromatyczna, gorąca, pyszna. Popijam je na peronie dworca kolejowego w czeskim Nachodzie tuż przy granicy z Polską. Dziesięć minut temu przejechałem punkt graniczny Kudowa Słone – Nachod. W ostatniej chwili zauważyłem, że jestem już na terenie Czech. Za chwilę odjeżdża pociąg do Hradca Kralove i ostatni pasażerowie – ludzie w młodym wieku, najprawdopodobniej uczniowie – biegną żeby zdążyć.

Ja nie jadę nigdzie pociągiem. Przyjechałem tu z pobliskiej Polanicy, żeby poczuć rytm poranka na granicy. Za chwilę wrócę, żeby zjeść śniadanie w hotelu, załatwić swoje sprawy służbowe w Kłodzku i jechać dalej do Raciborza.

 

     Broumov, Czechy, czwartek 5 marca 2020, godz. 19.00

Spaceruję po rynku. Zadbane barokowe, secesyjne i modernistyczne kamieniczki otaczają wielki plac. Pośrodku fontanna i barokowa kolumna maryjna, która pamięta czasy Cesarza Franciszka. W pierwszej chwili centrum miasteczka sprawia wrażenie ospałego i kompletnie wymarłego. Ale za chwili wesołe młodzieżowe towarzystwo siada na ławeczkach, żeby pogadać i napić się piwka. Ja pragnę posmakować prawdziwej czeskiej kuchni. Na rynku są otwarte tylko dwa lokale. W pierwszym można się napić wyśmienitego regionalnego piwa z miejskiego browaru i pooglądać obrazki z historii tego zacnego zakładu. Ale w jadłospisie tylko pizza. Kelner słysząc, że pytam o knedliczki i hovezi gulasz kieruje mnie do lokalu obok.

Tam mnie wita Chińczyk, który oczywiście potwierdza, że oprócz chińskiej kuchni serwuje czeskie dania, ale przeprasza, że już zamyka i zaprasza jutro od 10.00. Czeski film No cóż, zjem kolację w Polsce. Ruszam dalej i za 20 minut przejeżdżam czesko – polską granice między wioskami Otovice i Tłumaczów. Chciałoby się powiedzieć w punkcie granicznym, ale takiego nie ma. W Czechach jadę w egipskich ciemnościach. Zbliżając się do granicy w oddali widzę mocny strumień światła. Spodziewam się, że to będzie jakaś strażnica i oznaka początku państwa „za miedzą”.

Okazuję się, że to oświetlenie stadionowego orlika położonego jakieś 200 metrów od granicznej tablicy Rzeczpospolita Polska, gdzie dwie drużyny młodzieżowe rozgrywają mecz. Za godzinę odpoczywam w polanickim hotelu. Po drodze zatrzymuję się w Wambierzycach, aby chociaż przez chwilę podziwiać tutejsze sanktuarium. Z Wałbrzycha nawigacja wskazywała najszybszą drogę przez Nową Rudę. Postanowiłem jednak pojechać przez Czechy i po pół godzinie byłem na obrzeżach Polski w Golińsku. Pomimo ciemności i braku żywej duszy na granicy między Golińskiem a Mezimesti nie sposób było nie poczuć wjazdu do innego państwa – równy asfalt, a przewaga oznakowania drogi w ciemnościach była oczywista.

 

Javornik, Czechy, piątek 6 marca 2020, godz. 10.30

 

Spaceruję w centrum miasta. Na horyzoncie roztacza się piękny widok na twierdzę Jansky Vrch. Prawdziwa perełka architektoniczna na tle sennego odrapanego miasteczka. Parę minut wcześniej zaparkowałem tuż za ratuszem. Świeżo wyremontowany budynek z czasów Cesko-Slovenskiej Socjalistickej Republiky (CSSR), który w obiektywie razem z zamkiem wychodzi przyzwoicie. Za rogiem już gorzej z ujęciami fotograficznymi – nie sposób uniknąć odrapanych zapuszczonych kamieniczek lub szpetnej socjalistycznej architektury.

Docieram do jedynej czynnej o tej porze knajpy w centrum – Bowling Javornik. Lokal budowany z rozmachem dla obywateli miasteczka. Domyślam się, że przede wszystkim dla młodzieży, która dawno już wyjechała do Ołomuńca, Pragi, Londynu czy Dublina w poszukiwania lepszej przyszłości. W knajpie kilkunastu emerytów sączy piwo, inni delektują się kawą lub beherovką. Z panoramicznych okien lokalu roztacza się piękny widok na zamek. Przed knajpą stoi blaszany znak z napisem Zastavka (Przystanek). Chciałbym zrobić tu przystanek (Zastavku) i razem z emerytami podziwiać piękne widoki na wzgórze zamkowe sącząc rewelacyjne czeskie piwo. Ale muszę jechać dalej…za granicę. Do Javornika dotarłem z Lądka Zdrój. To była najkrótsza trasa z Kłodzka, ale do wyboru tej drogi skłoniło mnie i coś innego. Zainspirowała mnie kultowa fraza z „Misia” Barei: „Nie ma takiego miasta Londyn, jest Lądek Zdrój”. W Londynie byłem 3 razy, w Lądku jeszcze nigdy.

W centrum miasteczka próżno szukać tablicy z kierunkowskazem na Javornik i w ogóle na przejście graniczne z Czechami. Dopiero w dzielnicy Zdrój jadąc drogą do Złotego Stoku można wypatrzyć tablicę Granica Państwa, którą łatwo przeoczyć. Dalej wąska kręta droga wiedzie do „przejścia granicznego” między polską Lutyną a czeską Travną. I znowu muszę użyć cudzysłów bo „przejście graniczne” na Przełęczy Lądeckiej, to po prostu dwie tabele drogowe: Rzeczpospolita Polska Granica Państwa oraz Czeska Repulika Olomoucky Kraj.

 

Polanica Zdrój, hotel Polanica, czwartek 5 marca 2020, godz. 21.30.

 

Delektuję się pyszną kolację w hotelowej restauracji. Zimowe ferie już minęły i kurort jest spokojny cichy, prawie opuszczony. Nadal jestem pod wrażeniem pobytu w Broumovie i myślę o innych perełkach na terenie Czech, które znajdują się w pobliżu. Zawszę ciekawił mnie kształt Kotliny Kłodzkiej na mapie – taki worek, enklawa otoczona zewsząd Czechami. Teraz tu jestem, bez problemów i z wieloma wrażeniami dotarłem od północy przez Czechy. A co by było, jeżeli dojadę jutro o poranku do południowych sąsiadów na kawę przed śniadaniem w hotelu? Potem w drodze do następnego klienta przejadę znowu przez Czechy (bo to też najkrótsza droga wskazywana przez nawigację). Przecież jesteśmy w przestrzeni strefy Schengen i żadne postoje oraz kontrole na granicy mi nie grożą. Czas przejazdu z Polanicy do Nachodu w Czechach – 33 minuty, 31 km, jest taki sam jak na przykład do Lądku Zdrój w Polsce – 33 minuty, 35 km. Wtedy, piątego marca chciałem nacieszyć się jazdami za granicą, a raczej bez granicy, ot tak, po prostu. Z dzisiejszej perspektywy drugiej połowy marca a.d 2020 zastanawiam się, czy to nie była jakaś podświadoma intuicja, która zachęcała mnie cieszyć się tym, co niebawem stracimy. 

 

Droga Javornik – Racibórz, piątek 6 marca 2020, 11.00 – 13.00

 

Planując wyjazd do Raciborza nie wiedziałem wcześniej którędy pojadę. W końcu wybrałem drogę przez czeski Mikolov i polskie Głuchołazy. Po drodze przejeżdżam przez Kunetice. W centrum wsi na skrzyżowaniu w lewo widzę tablicę, która wzorem odróżnia się od innych. Okazuje się, że to Polska wieś Sławniowice. Czyli miejscowości, do której wjechałem kilka minut temu, zabudowania z lewej strony ulicy to Polska, a z prawej Czechy. Skręcam w lewo, zatrzymuję się na chwilę w Polsce parę metrów za skrzyżowaniem, żeby zrobić zdjęcie i jadę dalej. 

 Po dotarciu do Głuchołaz podsumowuję moje wyjazdy „zagraniczne” przez ostatnie 17 godzin: przekroczyłem granice 8 razy w 6 miejscach na odcinku o długości około 150 kilometrów.

 

Warszawa, Mokotów, sobota 14 marca 2020, godz. 19.15

 

Oglądam w telewizji kolejne komunikaty dotyczące obostrzeń związanych z koronawirusem. Zamykają granice, przywracają kontrole. Dla obcokrajowców – szlaban, dla Polaków – w najlepszym przypadku 14-dniowa kwarantanna domowa. Wyznaczono przejścia graniczne z każdym sąsiadującym państwem, przez które może się odbywać ruch. Z Czechami i Niemcami mamy najwięcej – po sześć, z Litwę – tylko jedno. Mapka Polski pokazywana na ekranie jest w małej skali i wygląda, że na pograniczu polsko-czeskim te punkty są położone bardzo gęsto. Ale mamy wspólną granicę o długości 796 kilometrów. Policzyłem, że do Czech wjeżdżałem w 25 miejscach, a pewnie tych dróg dojazdowych jest dwa lub trzy razy więcej. Już nie mówiąc, że po wejściu do strefy Schengen w 2007 roku pojęcie „granica” jest umowne. Pamiętam gdy na wiosnę 2008 roku mój znajomy hotelarz z Puńska urządzał cieszące się wielką popularnością wycieczki na byłej granicy polsko-litewskiej. Polegały one na paleniu ogniska na samej linii granicznej i pieczeniu kiełbaski na patyku przechodząc z Polski do Litwy i na odwrót. Potem zrezygnował, bo takie „przechodzenie” granicy to żadna atrakcja…

 

„Przejście graniczne” Nachod – Kudowa Słone, piątek 6 marca 2020, godz. 6.50,

 

W drodze powrotnej z Nachodu o poranku nadal senna aura. Mijam markety Kaufland i Albert po stronie czeskiej oraz Lidl, Biedronka i targowisko po stronie polskiej. Jeszcze zamknięte przed kolejnymi najazdami klientów, które są tak charakterystyczne w obszarach przygranicznych. Na drodze przeważnie tiry, a większość z nich na litewskich, łotewskich i estońskich rejestracjach. Na pierwszej tablicy z odległościami w Polsce wypisano 805 kilometrów do granicy polsko-litewskiej w Budzisku. A stamtąd już niedaleko do Wilna 202, do Rygi 335, do Tallina 661 km. Za estońską stolicą bez kontroli granicznej możemy dojechać do najbardziej wysuniętego na północ punktu lądowego Europy – North Cape w Norwegii położonego 1600 dalej. Mogliśmy…

 

Przejście graniczne Nachod – Kudowa Słone, niedziela 14 marca 2020, godz. 12.05

 

Oglądam w naszej telewizji obrazki z przejścia granicznego. W kadrze tylko dwa samochody osobowe. Przedstawiciel straży granicznej tłumaczy, że zaraz auta będą zawrócone, bo to obcokrajowcy. Dziennikarka doniosłym głosem opowiada jaką ciężką noc mieli dzielni stróże granic, a kamera pokazuje namioty sanitarne i tęgich facetów w maseczkach oraz innych kontrolujących w białych kombinezonów i goglach. Pierwsza reakcja umysłu – to jakiś czeski film… brzmiałoby to śmiesznie gdyby nie było tak tragicznie… 

 

Epilog.

 

Ostatnio przypomina mi się słynna fotografia z grudnia 1981 roku. Wóz opancerzony przed kinem Moskwa w Warszawie, a na plakacie kinowym – Czas Apokalipsy. Czy obecna sytuacja to apokalipsa dla rasowego globtrotera? A może okazja wyciszenia domowego to dobry okres na uporządkowanię materiałów z wyjazdów. Bo wspomnienia z podróży i pisania o nich, to też forma podróży.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top