PODRÓŻE GLOBTROTERA: SKARBY ARMENII

 

 

 

Tydzień w Armenii, to okres zdecydowanie zbyt krótki, aby ją chociaż jako tako poznać. Mimo iż we współczesnych granicach drastycznie okrojonych blisko sto lat temu jest niewielka – ma tylko 29.743 km² powierzchni, czyli podobnie jak któreś z większych polskich województw i 3.266 tys. ludności, z których ponad jedna trzecia mieszka w stolicy (a w diasporze na świecie 11-12 mln.), zwiedzanie jej do najłatwiejszych nie należy. To przecież kraj górski Małego Kaukazu, z nielicznymi (niespełna 10%) terenami poniżej tysiąca metrów, średnią wysokością 1,8 tys. m. oraz licznymi pasmami górskimi i szczytami do wysokości 4095 m n.p.m., dolinami, kanionami rzek, przełęczami bardzo utrudniającymi podróżowanie.

 

Zwłaszcza po fatalnych, a nawet o wyjątkowo złej nawierzchni drogach, rozwijanie dozwolonych prędkości jest przeważnie po prostu niemożliwe. Nie mówiąc już o natrafianiu na drodze od czasu do czasu na stada krów. Chociaż jeździliśmy także po stosunkowo niezłych odcinkach, a nawet drogach nazywanych z dużą przesadą „autostradami”.

 

To jednak chyba tylko jedyny mankament turystyki w Armenii. Celem wyjazdu studyjnego, w którym uczestniczyłem wśród innych zaproszonych nań wraz z dwoma innymi „globtroterowcami”, nie było jednak dokładniejsze poznanie tego kraju, lecz tylko „liźnięcie go”. Zobaczenie najważniejszych miejscowości, zabytków, miejsc i innych atrakcji.

 

WSPANIAŁE ZABYTKI, BAJECZNE KRAJOBRAZY, SYMPATYCZNI MIESZKAŃCY

 

Na tyle, aby nabrać apetytu – i zachęcać do tego innych – na następne podróże do tego najstarszego ( od 301 roku !) chrześcijańskiego państwa świata, ze wspaniałymi starymi klasztorami i świątyniami, bajecznymi krajobrazami, sympatycznymi i życzliwymi gościom mieszkańcami, smaczną kuchnią oraz innymi walorami, które postaram się w tym, i następnych relacjach chociażby zasygnalizować.

 

Taki zresztą cel stawiali sobie organizatorzy tego wyjazdu po kosztach własnych, w których największą pozycję stanowił przelot bezpośrednimi samolotami PLL Lot, warszawskie biuro podróży „Bezkresy” (www.bezkresy.pl) i inicjator wyjazdu Waldemar Ławecki. Oraz jego ormiański partner: Seven Days Travel Company z Erewania (www.armeniawycieczki.com), którego dyrektor Ara – dla przyjaciół Araik – Avetisyan był zarazem mówiącym po polsku dobrym przewodnikiem po swojej ojczyźnie.

 

I cel ten został w pełni osiągnięty, także dzięki świetnemu kierowcy Arminowi. Większość miejscowości, zabytków i ciekawych miejsc, w których byliśmy, wymaga – bo zasługuje na to – osobnych publikacji, które od razu zapowiadam. Ograniczając się dzisiaj do opisania naszej trasy oraz obiektów, do których w następnych tekstach już nie wrócę.

 

A także do garści podstawowych informacji, spostrzeżeń, wrażeń i refleksji. Tak się złożyło, że w Armenii poprzednio byłem, po raz pierwszy, równe pół wieku temu. Dwa następne do niej wyjazdy „w międzyczasie” uniemożliwiły mi w ostatniej chwili, mimo posiadania potwierdzonych biletów lotniczych, nagłe choroby.

 

I mimo, iż na ówczesne wrażenia z tego kraju nałożyły się tysiące kolejnych z grubo ponad dwustu innych podróży zagranicznych na 5 kontynentów, sporo jednak pozostało w pamięci. I stworzyło podstawę do porównań.

 

Mimo ogromnych przeobrażeń jakie w tym czasie zaszły w tym kraju, od ponad 20 lat już niepodległym, chociaż jego południowych i wschodnich granic nadal pilnują, wspólnie z ormiańskimi, także rosyjscy pogranicznicy.

 

EREWAŃ I INNE ATRAKCJE

 

Podróż studyjną rozpoczęliśmy i zakończyliśmy w Erewaniu, w najgorszych chyba z możliwych godzinach. Samoloty Lotu startują bowiem do niego z Warszawy o 22.40, aby po uwzględnieniu 2 godzin różnicy czasu dotrzeć na miejsce po godz. 4.00 rano. Wracają zaś z Erewania o 4.45, z planowym lądowaniem na Okęciu o 6.20, co nie zawsze się udaje. „Z głowy” ma się więc dwie noce, co nie przekłada się jednak na niższą cenę biletów.

 

Poznawanie ormiańskiej stolicy i najciekawszych miejsc w jej okolicach odbywaliśmy w dwu częściach. Na początku pobytu, zaczynając od panoramy miasta ze wzgórza, spod stojącego na nim wielkiego po-radzieckiego pomnika Matki Armenii. Nie był to, trzeba przyznać, widok zachęcający. Do braku w Erewaniu jakichś charakterystycznych, przyciągających z góry oko, dominant, doszła bowiem nieszczególna pogoda z niskim pułapem szarych chmur.

 

Z poziomu ulic i placów miasto wygląda zdecydowanie ładniej. A wiele miejsc, np. centralny Plac Republiki z charakterystycznymi budowlami siedziby rządu, ministerstw, Muzeum Historycznego i hotelu Marriott o ścianach w większości wykładanych miejscowym różowym tufem, naprawdę wartych jest zobaczenia.

 

Podobnie jak zabytkowe świątynie, centralny (irański) meczet, muzea, czy centrum muzealno – wystawiennicze „Cascada”. A także niezliczone budynki mieszkalne i gmachy urzędowe oraz biznesowe przy głównych ulicach: Abowiana i kilku innych odchodzących od Placu Republiki, alejach: Mashtotsa i Sayat-Nova, czy placach: Francuskim lub Sacharowa. To tylko przykłady, bo na dokładniejsze, a więc indywidualnie pieszo, zwiedzanie, czasu było zdecydowanie za mało.

 

Alternatywą byłaby rezygnacja, a więc strata większa, ze zwiedzenia słynnego muzeum i ośrodka badawczego starych rękopisów ( od IV w n.e. !) i ksiąg nie tylko w języku ormiańskim, ale i wielu innych, Matanadaran. Czy jednego z najbogatszych w świecie, z ponad 700 tysiącami (!!!), w tym wielu wspaniałych, eksponatów, od czasów prehistorycznych, Muzeum Historycznego.

 

CO ZABYTEK – TO OBIEKT Z LISTY DZIEDZICTWA UNESCO

 

I tak, aby je zwiedzić, część uczestników study tour musiała zrezygnować decydując, że ono jest jednak ważniejsze i cenniejsze, z wizyty w słynnej wytwórni koniaków Ararat i degustacji wytwarzanych w niej wybornych trunków. Obejrzeliśmy również, ale tylko z okien autokaru, parlament, uniwersytet, pałac prezydencki, siedzibę prezydenta i wiele innych obiektów.

 

W okolicach stolicy zaś najpierw położone na zachód od niej „ormiańską Częstochowę” – katedrę z IV w. i siedzibę katolikosa, głowy ormiańskiego Kościoła w Eczmiadzynie. Ponadto pobliskie, z VII wieku: kościół św. Hiripsime i pozostałości (Lista UNESCO) świątyni Zwartnoc.

 

Na zakończenie podróży zaś, na południowy wschód od Erewania, także jedyną w kraju pogańską świątynię Garni zbudowaną w roku 77 r. n.e. przez króla Trata w stylu grecko – rzymskim, poświęconą bogu słońca Mitrze.Oraz sąsiadujące z nią resztki letniej rezydencji królewskiej.

 

A także unikatową, częściowo wykutą w skałach w XIII w. świątynię Geghard, co znaczy „Święta Włócznia” (Lista UNESCO), gdyż niegdyś (obecnie w muzeum katedralnym w Eczmiadzyniu) przechowywano w niej włócznię, jedną z czterech znanych i uważanych właśnie za tę, ale podobno najstarszą, gdyż z I w n.e., którą rzekomo przebito bok ukrzyżowanego Jezusa.

 

Oczywiście o zabytkach tych i innych napiszę szerzej osobno. Podróż poza stolicę rozpoczęliśmy jadąc na zachód i północ, przez Ashtarak, Aparan, Spitak i Vanadzor do przemysłowego (wydobycie i przeróbka miedzi) miasta Alaverdi i znajdujących się w jego pobliżu dwu najwyższej klasy (Lista UNESCO) zespołów klasztornych z XI w. Sanahin i Hachpat.

 

A następnie do górskiej miejscowości Dilidjan (Dilidżan) w pobliżu drugiego pod względem wielkości wysokogórskiego jeziora świata – Sewan. Zatrzymując się po drodze w ciekawych miejscach, aby trochę „liznąć” także prowincji. M.in. w mieście Ashtarak nad kanionem rzeki Kasag.

 

TAJEMNICE WYPIEKU ORMIAŃSKIEGO CHLEBA

 

A także w miasteczku Aparan, w którym, w zdumiewająco dobrze zaopatrzonym markecie mogliśmy obserwować tradycyjne wypiekanie ormiańskich chlebów metodą przyklejania ich do wewnętrznych ścian rozpalonych pieców w kształcie amfor. No i sposób ich wkładania oraz wyjmowania po upieczeniu przez nieprawdopodobnie gimnastykujących się przy tym piekarzami.

 

Chleby oczywiście natychmiast trafiały na sklepowe półki, o ile wprost z rąk piekarzy nie brali ich nabywcy. Podczas posiłków w restauracjach, zarówno hotelowych jak i regionalnych, mogliśmy nieco poznać smaczną kuchnię ormiańską. Opartą na warzywach i jarzynach, serach i nabiale, wędlinach i mięsie oraz niezliczonych przyprawach. Wina i mocniejsze trunki, zwłaszcza śliwowice i podobne wytwarzane także domowymi sposobami z innych owoców (brzoskwinie, morele, biała morwa) to osobny temat.

 

Przy okazji wspomnę, że ceny żywności są tu podobne do polskich, trunków niższe. W kolejnym dniu podróży zdołaliśmy zobaczyć kawał jeziora Sewan oraz zwiedzić stojący na wrzynającym się w nie półwyspie (w przeszłości był on także wyspą), klasztor Sewański z IX w. Jezioro to ma obecnie powierzchnię na wysokości 1960 m i 40 cm n.p.m..

 

W czasach sowieckich zamierzano obniżyć jego poziom o około 50 m, faktycznie obniżono o niespełna 30 m,ale i tak doprowadziło to do zakłóceń w systemie ekologicznym. Plany przewidują podniesienie jego poziomu (woda dopływa do niego kilkudziesięciokilometrowym podziemnym kanałem z jednej z rzek) do 1966 m n.p.m., co spowoduje zalanie części dzikiej zabudowy ostatnich lat na jego obecnych brzegach. Z pobytu nad tym jeziorem przed pół wiekiem zapamiętałem nie tylko jego przepiękny błękit o promieniach lipcowego słońca.

 

CHACZKARY I ŚREDNIOWIECZNY KARAWANSERAJ

 

Ale także podanego nam w jednej z nadbrzeżnych restauracji wspaniałego, tłustego różowego pstrąga – tutejszego gatunku endemicznego – z rusztu. Z sałatką pomidorowo – ogórkową z innym zielskiem i przyprawami, płaskim chlebkiem i „setą” koniaku. Lub gdy ktoś wolał, białym winem. Niestety, pstrągi te są już od dawna pod ochroną.

 

A podane nam na kolację w dniu poprzednim przypalone kawałki jakiejś innej ryby tylko przypomniały mi tamten dawny smak. Wspaniałe widoki szybko zatarły jednak nienajlepsze wrażenia kulinarne. Znad jeziora pojechaliśmy bowiem do miejscowości Noratus, gdzie na starym cmentarzysku znajduje się największe w Armenii skupisko chaczkarów.

 

Czyli wotywnych „Kamiennych krzyży” wykutych na płaskich kamieniach różnej wielkości – nawet ponad 2 m² – i kształtu, chociaż z przewagą pionowych prostokątnych między X i XIX wiekami. Nierzadko z dodatkowymi zdobieniami i napisami. To kolejny, wart osobnej relacji temat. Dalej górską drogą, obserwując nie tylko na szczytach, ale nawet tuż przy i na niej, świeży śnieg – wiosna w Armenii wbrew oczekiwaniom rozpoczyna się później niż u nas – wjechaliśmy na przełęcz Selim, na wysokość 2410 m n.p.m.

 

Kilkaset metrów za nią, przytulony do górskiego zbocza i osłonięty od północnych wiatrów stoi stary, średniowieczny karawanseraj. Kamienny zajazd wybudowany w roku 1322, gdy przebiegała tędy jedna z odnóg słynnego Wielkiego Jedwabnego Szlaku którym, do odkrycia drogi morskiej, przewożono towary miedzy Chinami i Indiami oraz Europą. Nawiasem mówiąc na trasie już wcześniej, a także później naszą uwagę zwracały niezwykłe tablice przydrożne informujące, że jedziemy tym sławnym szlakiem.

 

Karawanseraj ten bardzo różni się od tych, które spotykałem na bezkresach tureckiej Anatolii, Azji Środkowej czy w arabskich krajach Afryki i Bliskiego Wschodu.

 

Nie przypominał, jak tamte, twierdzy otoczonej wysokimi obronnymi murami, z dwu, a nawet trzypoziomowymi, uwzględniając również piwnice, pomieszczeniami dla kupców, ich zwierząt i towarów wewnątrz.

 

 

 

NAJDŁUŻSZĄ KOLEJKĄ GÓRSKĄ ŚWIATA DO KLASZTORU TATEW

 

Tutaj widziałem długi na kilkadziesiąt metrów kamienny budynek z takimż dachem, kilkoma otworami oświetleniowo – wentylacyjnymi w nim, oraz po bokach głównej hali niszami dla podróżnych. Z usytuowanym przy jednej z bocznych ścian zdobionym w kamieniu wejściem. Trzeba było twardych ludzi, aby w takich warunkach przebywać tu, gdy śniegi zasypały szlak, nawet kilka miesięcy.

 

Karawanseraj jest opuszczony, zaniedbany, ciemny i tylko stożki świeżo nasypanego śniegu we wspomnianych pomieszczeniach wewnętrznych przypominają, że przyroda o nich nie zapomina. Dzień ten przyniósł nam jeszcze jedną ormiańską atrakcję. W drodze na nocleg w mieście Goris, już w centrum kraju zatrzymaliśmy się przy jednej z jego największych tajemnic.

 

Dużym zespole tajemniczych, ustawionych częściowo w kręgi, kamieni. Niektóre z nich mają wywiercone okrągłe otwory obserwacyjne o średnicy kilku – kilkunastu centymetrów. To Zorac Karer, obiekt datowany na VII tysiąclecie p.n.e., uważany, chociaż nie jednomyślnie, przez uczonych za prehistoryczne obserwatorium astronomiczne.

 

Głównym punktem programu kolejnego dnia, chyba z najładniejszą, przynajmniej do wieczora, pogodą podczas całej podróży: słoneczną z białymi obłokami, był klasztor Tatew z IX w. Jest on fantastycznie usytuowany na niewielkim płaskim terenie otoczonym niedostępnymi urwiskami. Jeszcze niedawno można się było do niego dostać tylko niezwykle krętą górską drogą pokonując ją wozami terenowymi w ciągu paru godzin.

 

W 2010 roku oddano jednak do użytku kolejkę linową biegnącą wysoko nad malowniczym kanionem rzeki Worotan. Jest to najdłuższa w świecie kolejka wysokogórska o długości 5752 metry, z maksymalną wysokością nad ziemią 320 m.

 

A niezwykle atrakcyjna i malownicza podróż nią do klasztoru trwa zaledwie 12 minut. Na nocleg zjechaliśmy do uzdrowiska Jermuk (Dżermuk) nad rzeką Arpa.

 

 

 

KANION I KLASZTOR NORAWANK

 

Niestety dokładniejsze poznawanie go utrudnił nam deszcz. W nocy spadł nawet śnieg, ale w sumie ostatni dzień podróży w bardziej odległe od stolicy regiony okazał się dosyć ładny. Miało to duże znaczenie, gdyż w programie był najpiękniejszy i wyjątkowo fotogeniczny zespół klasztorny Norawank z XIII w.

 

Położony na końcu długiego, 8 –kilometrowego kanionu, dnem którego biegnie niezła szosa. A spacer pieszy, przynajmniej przez jego najgłębszy odcinek miedzy wspinającymi się na setki metrów w górę skalnymi ścianami, pozostawia wrażenia na długo. Ostatnim punktem programu, przed powrotem do Erewania na ostatni pełny dzień w nim pobytu, był monastyr i kościół Chor Wirap z VII w.

 

To w nim przez 13 lat więziony był w małym lochu późniejszy św. Grzegorz Oświeciciel, gdyż usiłował wprowadzać w pogańskiej wówczas Armenii chrześcijaństwo. Z tego miejsca, położonego tuż przy tureckiej granicy – z murów widać ją doskonale – roztacza się też najpiękniejszy widok na biblijną górę Ararat. O ile jej wierzchołków nie zasnuwają, jak w naszym przypadku, chmury.

 

Tylko przez chwilę zdołałem dostrzec i sfotografować częściowo odsłonięty niższy szczyt tej góry. Chociaż do tej pory pamiętam sprzed lat jej niesamowity widok, gdy przy znakomitej widoczności wręcz „wisiała” nad Erewaniem. O zwiedzaniu ostatniego dnia study tour innych bliskich okolic stolicy już napisałem wcześniej. Wyjazd okazał się w sumie bardzo udany, kraj wyjątkowo ciekawy i piękny, a zabytki, obiekty i miejsca, które oglądaliśmy, szczególnie atrakcyjne.

 

Jak już wspomniałem, o większości z nich napiszę osobno już wkrótce. Dziś dodam tylko, że zdołaliśmy także obejrzeć słynny erewański „Wernisaż”, czyli uliczne targowisko sztuki, rzemiosła artystycznego oraz staroci, a także sporo innych miejsc. Warto wspomnieć, że turyści znający język rosyjski mogą czuć się w Armenii nak w domu, gdyż jest on w niej w powszechnym użytku obok ojczystego.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top