
Jemu bowiem, Najwyższemu Zbawicielowi – najważniejszemu z bogów hinduistów, mającemu swoją boską inkarnację Sziwę oraz ziemską Ramę, dedykował ją khmerski król Surjawarman II.
Wznosząc ten niezwykły kompleks w latach 1113 – 1150 także jako swoje mauzoleum i nie dożywając zakończenia budowy. Dodam, że władca ten, noszący oficjalny tytuł króla – boga uważał się również za ziemską reinkarnację Wisznu.

I wzniesiono z rozmachem, jakich niewiele było w historii ludzkości. Według szacunków uczonych, przy budowie tej pracowało około 100 tysięcy niewolników. Zaś ilość zużytych do tego kamiennych bloków porównywana jest z piramidą Cheopsa w egipskiej Gizie. Kamienne budowle miały objętość blisko 350.000 metrów sześciennych.

Każdy kolejny taras – poziom świątyni jest dwa razy wyższy od poprzedniego. Nad całością góruje pięć prasatów – wież przypominających kształtem kwiat lotosu. Z których centralna, najwyższa, wznosi się 42 metry ponad górny taras, a jej wierzchołek znajduje się na wysokości 65 m ponad otaczającym ją terenem. Zwiedzający mają wrażenie, że oglądają piramidę.

Wizerunków wykutych w świątyni apsar – niebiańskich tancerek, doliczono się ponad 1,5 tysiąca. Na krużganku pierwszego poziomu w jednym z pomieszczeń były tak liczne posągi Oświeconego, że dotychczas nazywane jest ono Salą Tysiąca Buddów. Świątynia z hinduistycznej przekształciła się z czasem w buddyjską.

Nic więc dziwnego, że do takiego zabytku walą tłumy turystów z całego świata. Najpierw jednak w jednej z kas usytuowanych w pobliżu Muzeum Narodowego Angkor i obok wartowni – głównego wejścia na teren sławnej doliny w której zachowało się ponad 400 świątyń i innych budowli, trzeba kupić bilet. I mieć paszportowe lub legitymacyjne zdjęcie, bo bez tego jest to niemożliwe.

Brak biletu, nawet gdy zostanie zgubiony, oznacza wysoką karę. Angkor to przecież jedno z ważnych źródeł dewiz dla Kambodży. Mając bilet można rozpocząć zwiedzanie. Pieszo jest to trudne. Od kasy do świątyni Angkor Wat jest około kilometra. Do następnych o wiele dalej. Rozrzucone są one bowiem na powierzchni około 100 km kw.

Chociaż spotykałem również turystów oglądających te zabytki z… grzbietu słonia. Zwiedzanie warto zacząć wcześnie rano, przed południowym upałem podczas którego należy zrobić sobie odpoczynek np. w restauracji lub kawiarni vis a vis głównego wejścia do Angkor Wat, przed którymi rozciąga się także plac ze środkami transportu do wynajęcia.

Można zacząć też, o ile pora roku jest odpowiednia, a człowiekowi niestraszny upał, wkrótce po przekroczeniu przez Słońce zenitu. Wówczas jest tu bowiem już – i jeszcze – luźniej. Zwiedzanie zaczynam więc zgodnie z radami ludzi bywałych. Dobrze oświetlony Angkor Wat robi wrażenie już z oddali.

Ma ona ponad 200 m szerokości oraz połączenie kanałem z płynąca w pobliżu rzeką Siem Reap. Zbudowano ją na planie prostokąta o bokach 1500 x 1300 m, otacza cały główny zespół świątynny. Boki grobli zabezpieczają kamienne balustrady w kształcie legendarnych węży Naga zakończone 5 lub 7 głowami.

Prowadzi do niego długa aleja biegnąca 1,5 metrów powyżej terenów znajdujących się po jej obu stronach. Stoją na nich dwa podłużne kamienne budynki zwane „bibliotekami”, z kolumnami i kryte dachem. Poza nimi aż do dwu kwadratowych stawów, w których odbijają się wieże świątyni, jest spalona przez słonce ziemia.

Wchodzę, mijając kamienne posagi strzegących świątyni lwów, przez najbliższy po prawej stronie gopuram – wejście na krytą galerię. To na jej ścianach wykuto w kamieniu wspomniane już około 800 metrów bieżących scen mitologicznych i historycznych. Dla mnie okazały się one najciekawszą częścią Angkor Wat i jednym z najbardziej rewelacyjnych dzieł sztuki rzeźbiarskiej jakie kiedykolwiek oglądałem na 5 kontynentach.

W ciągu wieków oddziaływania warunków atmosferycznych, chociaż w tym przypadku pośredniego oraz dżungli, poszczególne bloki z których wzniesione to mury zmieniły barwy. Zaś płaskorzeźby o różnej głębokości częściowo straciły ostrość. Główne jednak sceny, na wysokości i w zasięgu rąk człowieka, zostały wypolerowane ich dotykiem oraz pokryte ochronnym lakiem.

Bitwę między wrogimi armiami Pandavasa i Kauravasa. W centrum bohater tej bitwy – Arauna napinając łuk pędzi na bojowym rydwanie którym kieruje czteroręki bóg Kriszna, inkarnacja Wisznu. Sceny walki są niezwykle dynamiczne, nakładają się niekiedy jedna na drugą. Widać konie, rydwany, walczących rycerzy oraz wojowników z tarczami i dzidami.

Przed słonecznymi promieniami chroni go 15 parasolek, widać też wachlarze, którymi wachlują go służący. W tej monumentalnej scenie przedstawiono m.in. Tajów walczących po stronie Khmerów. Najemników z Lobpuri w Tajlandii. Odróżniają się wyglądem i strojami. Noszą długie, tradycyjne i współcześnie w tym kraju sarongi, maszerują nierówno, nie tak jak wojownicy khmerscy.

W południowej części galerii wschodniej znajduje się najsłynniejsze, wykute w kamieniach dzieło: „Ubijanie morza mleka”. To też jest scena z hinduskiej mitologii. 88 demonów – asurów o okrągłych oczach i 92 dewów – bogów o oczach w kształcie migdałów przeciągając do siebie wielkiego węża ubija mleko aby uzyskać z niego eliksir nieśmiertelności.

Płaskorzeźba ta powstała znacznie później niż większość pozostałych. Dopiero bowiem w latach 1546 – 1564, podczas panowania króla Anga Chana I. Mimo iż przeniósł on swoją stolicę na nowe miejsce, wspierał również religijny ośrodek Angkor Wat. Podobną tematykę mają sceny w galerii północnej.

Natomiast płaskorzeźba w północnej części galerii zachodniej przedstawia „Bitwie na lance”. To kolejna ze scen mitologicznych zawartych w eposie Ramajana. Bitwa między Ramą – ziemską inkarnacją boga Wisznu i demonem o tysiącu głów – Rawaną, królem wyspy Lanka. Uczestniczą w niej również małpy.

Oglądać można by to godzinami podziwiając poszczególne płaskorzeźby, ich fragmenty i detale. O fotografowaniu, dla którego warunki w tych miejscach świątyni okazały się fatalne, nie wspominając. Ale do zobaczenia w świątyni jest o wiele więcej. Niezliczone płaskorzeźby boskich tancerek i nimf. Posągów Buddy, z których jeden, w pobliżu wejścia do galerii na pierwszym poziomie, z ośmioma rękoma, pierwotnie – do momentu wymienienia mu głowy na aktualną, przedstawiał Wisznu.
Godne uwagi są także kamienne dekoracje obramowań okien i drzwi. Czy okna w górnej galerii z rzeźbionymi w kamieniu kolumienkami wstawionymi jak kraty. No i obiekty kultu – posąg Buddy w pomarańczowej szacie w kaplicy, w której modlą się wierni. Jak rownież niezliczone korytarze, przejścia, schody, wewnętrzne niewielkie dziedzińce oraz widoki z górnej platformy oraz schodów wież – prasatów na które udało mi się wejść.

Jak i te ogromne, spalone przez słońce przestrzenie między murami nad fosą i głównymi budowlami tego zespołu. Ale także nieco inne oczekiwania, z jakimi tu jechałem. Autorzy wielu publikacji, a zwłaszcza zdjęć które czytałem bądź oglądałem w przeszłości oraz tuż przed wyjazdem do Kambodży, mylili nierzadko cały obszar zabytków Angkor i tylko jedną w nich, chociaż najważniejszą świątynię Angkor Wat.

A jej, poza paroma drzewami i krzewami na obrzeżach Angkor Wat oraz poza jej obszarem, okazało się bardzo mało. Co nie zmienia faktu, że jest to zespół budowli i miejsce niezwykłe, które koniecznie trzeba zobaczyć, jeżeli ma się tylko taką możliwość. I zwiedzić oraz obejrzeć możliwie dokładnie. Wrażenia i wspomnienia pozostaną bowiem na lata.
Zdjęcia autora