SZWAJCARIA: BERNINA EXPRESS – TRASĄ Z LISTY DZIEDZICTWA UNESCO

 

 

Wśród ośmiu pociągów jeżdżących po Szwajcarii trasami panoramicznymi zaliczanymi do najpiękniejszych w świecie, polecanych przez STS – Swiss Travel System, do czołowych atrakcji należą Glacier Express – Ekspres Lodowcowy z St. Moritz i Davos do Zermatt oraz Bernina Express z St. Moritz i Davos, a także z Chur, do Tirano we włoskiej Lombardii. I dalej przez nią autobusami Bernina Express Bus do szwajcarskiego miasta Lugano. Przejazdy obiema tymi trasami znalazły się w programie wyjazdu studyjnego grupki polskich dziennikarzy zorganizowanego przez przedstawicielstwo Swiss Tourism w Warszawie i Koleje Retyckie – Rhätische Bahn (RhB) z okazji obchodzonego w br. 125-lecia tych drugich.

 

Trasa Bernina Expressu prowadząca przez drugą pod względem wysokości w Europie kolejową przełęcz Ospizio Bernina (2253 m n.p.m.p) jest arcydziełem inżynierii. I wraz z odcinkiem Albula na trasie kolejowej Chur – St. Moritz, ze słynnym wiaduktem oraz 5865 metrowej długości tunelem Albula wpisane zostały w 2008 roku na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.

 

Na 122 kilometrach tych szlaków kolejowych jest 55 tuneli oraz 196 mostów i wiaduktów. Linia po której ekspresy Bernina jeżdżą od 1973 roku, poza tymi niezwykłymi w wielu przypadkach konstrukcjami inżynieryjnymi – o nich niżej – ma jeszcze jedną cechę. Stanowi połączenie trasy kolejowej z autobusową prowadząca przez dwa kraje.

 

AUTOBUSEM Z LUGANO

 

Jechałem nią już na przedwiośniu 2000 roku z Chur i St. Moritz – z krainy śniegów i lodowców pod południowe palmy i kwitnące drzewa owocowe. Tym razem przemierzam ją w odwrotnym kierunku. Na placu przed dworcem kolejowym w Lugano – o tym ciekawym mieście przyciągającym tłumy turystów i biznesmenów pisałem niedawno obszerniej – wsiadamy do luksusowego autobusu Bernina Express Bus z panoramicznymi szybami.

 

Podróż do stacji kolejowej w Tirano potrwa niespełna trzy godziny, z 10-minutową przerwą na trasie. Z głośników przed każdą ważniejszą miejscowością lub miejscem płyną informacje w kilku językach. Najpierw jedziemy północnym brzegiem Lago di Lugano, jeziora nad którym leży to miasto.

 

Po kilku kilometrach docieramy do granicznej, między szwajcarskim kantonem Ticino i włoską Lombardią, wioski Gandria. Gdy przejeżdżałem przez nią poprzednio, pasażerom kontrolowano paszporty.

 

Obecnie to już przeszłość, jesteśmy przecież w strefie Schengen, wystarczy polski dowód osobisty, którego oczywiście nikt nie chce oglądać. Ale zauważam strażnika granicznego, chyba włoskiego, który chyba usiłuje regulować spory w tym miejscu – u wjazdu do długiego tunelu – ruch.

 

MALOWNICZA LOMBARDIA

 

Tuneli na trasie jest sporo, większość krótkich, nie przeszkadzających w podziwianiu krajobrazów. Po prawej stronie mamy jezioro, po lewej zbocza gór. Na wschodnim krańcu Lago di Lugano leży wioska rybacka Porlezza słynna z malowanych fasad domów oraz jako miejsce urodzenia Gugielmo della Porta, ucznia Michała Anioła, który pomagał mistrzowi w budowie kopuły bazyliki św. Piotra w Rzymie.

 

Kontynuujemy podróż na wschód, tym razem kilkukilometrowym przesmykiem między jeziorami: Lugano i Como, na brzegu którego leży pierwsze lombardzkie miasteczko i ośrodek handlowy Menaggio. Jego centrum stanowi – słyszymy z głośników i oglądamy z góry z okien autobusu plac – Piazza Garibaldi. Skręcamy na północ, mijamy kolejne miasteczko – Dongo, ważny w przeszłości punkt końcowy dosyć niebezpiecznego handlowego szlaku przez Passo San Jorio.

 

Współcześnie znane przede wszystkim z ładnej promenady nad jeziorem. Sąsiednie miasteczko, Gravedona położone jest nad malowniczą zatoczką jeziora Como i słynie z dwu zabytków. Zbudowanego na początku XII wieku z białego i czarnego marmuru kościoła Santa Maria del Tiglio oraz pałacu jaki wybudował tu sobie w 1582 roku kardynał Tolomeo Gallia.

 

ZABYTKI I WINNICE

 

Kilka kilometrów dalej mijamy kolejną wioskę rybacka Domaso znaną już w czasach rzymskich, a obecnie zwłaszcza z długiej plaży nad jeziorem i licznych miejsc kempingowych. Na północno – wschodnim krańcu jeziora Como robimy krótki postój we wsi Sorico. Czasu wystarcza aby zobaczyć z zewnątrz, gdyż w południe jest on zamknięty, dosyć potężny kamienny kościół Santo Stefano z 1447 roku, z ośmioma dzwonami na szczycie wieży.

 

Dalsza droga na wschód doliną rzeki Adda przebiega przez region winiarski słynnego gatunku białego wina Veltlin. Winnice pokrywają każdy wolny kawałek kamienistych, nasłonecznionych zboczy. Widoki, niekiedy maciupeńkich, położonych jeden nad drugim tarasów z rosnącą winoroślą przypominają mi … poletka ryżowe jakie widziałem w Chinach.

 

Mijamy Morbegno, niegdyś miejsce handlowe Wenecjan, Berbenno z historią walk katolików z protestantami na początku XVII wieku, a także miasto Sondrio, administracyjne centrum włoskiej prowincji o tej samej nazwie. Z ciekawą Starówką oraz, jak słyszymy, bogatą ofertą kulturalną i kulinarną.

 

Zgodnie z rozkładem jazdy docieramy pod dworce kolejowe – kolei włoskich i retyckich w Tirano, na dwugodzinną przerwę obiadową. Starcza trochę czasu aby zobaczyć najciekawsze zabytki tego miasta, o którym też niedawno pisałem obszerniej.

 

OSZOŁAMIAJĄCE RÓŻNICE WYSOKOŚCI

 

Na peronie stacji kolejowej RhB, która w przeszłości mieściła też placówkę graniczną i urząd celny, udekorowanej obecnie emblematami jej 125-letniego jubileuszu, czeka już na nas Bernina Express. Wsiadamy do panoramicznego wagonu aby ruszyć w niezwykłą podróż na północ. Wagony te mają wiele zalet, przede wszystkim możliwość oglądania szerokich panoram.

 

Ale również istotną wadę. Nie otwierają się w nich okna, a robienie zdjęć przez szyby przy odblaskach jakie dają sąsiednie, jest niemożliwe. Na szczęście można opuszczać okna w drzwiach wejściowych do wagonu. Poprzednio jechałem tędy, mimo niskich temperatur na północnym odcinku tej trasy, w otwartym wagonie, ze zwiniętym brezentowym dachem.

 

Ale wówczas była słoneczna pogoda. A ta właśnie teraz się zepsuła, chwilami dopada nas nawet mżawka. Psuje to efekt podróży i możliwość pełnego kontemplowania fantastycznych widoków. A jest co oglądać. Ruszamy z wysokości 429 m n.p.m., aby po dotarciu do najwyższego punktu trasy, przełęczy Bernina (2253 m n.p.m.) zjechać na 1775 m n.p.m. w St. Moritz.

 

Niektóre odcinki są wręcz karkołomne. Np. na niezbyt długim, z Poschiavo (1014 m n.p.m.) do Alp Grüm (2091 m n.p.m.) pociąg pokonuje ponad kilometr różnicy poziomów. Ale niezwykłe momenty podróż ta ma już na starcie.

 

POCIĄGIEM ULICAMI MIASTA

 

Zaraz po ruszeniu ze stacji w Tirano pociąg daje głośny sygnał, gdyż wjeżdżamy… na plac Kościelny i ulice tego miasta, przejeżdżając obok kościoła Basilica di Tirano p.w. Wniebowstąpienia NMP oraz jadąc dalej między domami. Ruch kołowy w tym czasie karnie zamiera.

 

Nie jest to zresztą jedyna taka miejscowość na trasie Expressu Bernina przez którą on przejeżdza. Jedziemy dalej wolno sunąc przez niezliczone wiadukty, mosty i tunele. Szczególnie malownicza, a zarazem skomplikowana technicznie jest pętla Brusio. Pętla jak najbardziej dosłowna.

 

Pociąg jedzie bowiem po wysokim wiadukcie wzniesionym nad łąkami i skręcającym w koło. Tyle, że jak spirala, już na znacznie wyższym – lub niższym, w zależności od kierunku jazdy – poziomie. Widoki zarówno na wiadukty, zakręty jak i otaczające linię kolejową doliny ze znajdującymi się w nich wioskami i domami, jak i lasy oraz otaczające góry, są fantastyczne. Na szczęście zła pogoda nie do końca uniemożliwia ich podziwianie.

 

Zatrzymujemy się na chwilę w Poschiavo, miejscowości znanej już w 1740 roku, a i obecnie z architektury w stylu Renesansu. Są w niej na prawym brzegu rzeczki dwa kościoły: San Ignazio i San Vittore, wieża Casa Torre oraz w południowej części miasteczka będącego centrum doliny Val Poschiavo kilka niewielkich pałaców.

 

WYJĄTKOWO SKOMPLIKOWANY ODCINEK

 

Na lewym zaś brzegu, gdzie stoi stacja kolejowa, sporej wielkości Palazzo Mengotti, obecnie siedziba muzeum regionalnego – Museo Poschiavino. A z drugiej strony torów trzeci miejscowy kościół – San Pietro. Jadąc dalej mijamy zbudowane w 1926 roku elektrownie wodne Palü i Cavaglia, aby po pokonaniu wyjątkowo skomplikowanego odcinka trasy dotrzeć do stacji Alp Grüm zbudowanej w 1923 roku.

 

Złożoność tego fragmentu linii kolejowej znakomicie widać na jej schemacie w przewodniku po niej. Ale także przez okna. Pociąg wielokrotnie robi „pełny obrót” jadąc jak gdyby raz do przodu, drugi raz do tyłu, tylko na innej wysokości. Przy czym zwroty te dokonywane są nie tylko na zboczach gór i wiaduktach, ale także w wykutych w skałach tunelach. To rzeczywiście inżynierski majstersztyk, zwłaszcza biorąc pod uwagę lata, w których wykuwano te tunele i ówczesną technikę.

 

Także, a może nawet zwłaszcza, pomiarową. Poniżej najwyższego punktu trasy, stacji Ospizio Bernina zbudowanej w roku 1925, w której tym razem jest tylko minutowy postój, rozciąga się po jej zachodniej stronie sporo jezioro Lago Bianco, a tuż za nim maleńkie Lej Nair – to nazwa w języku retoromańskim. Przed laty mieliśmy tu 20-minutowy postój, a przełęcz, taflę jeziora i zbocza gór pokrywały śnieg i lód.

 

OSPIZIO BERNINA – GRANICA JĘZYKOWA I DZIAŁ WODNY

 

Przełęcz Bernina stanowi nie tylko najwyższy punkt trasy, ale i granicę językową. Na północ od niej, w Engadinie, ludzie mówią po niemiecku i, stosunkowo nieliczni, w retoromańskim. Na południu, w dolinie Puschlav, po włosku. Jest to także granica działu wodnego. Część rzek płynęła stąd do Dunaju i z nim do Morza Czarnego, inne do Adriatyku.

 

W 1911 roku z ich wód utworzono wspomniane sztuczne jeziora. Dalsza trasa, po miniętych atrakcjach, wydaje się mniej karkołomna, chociaż do docelowego St. Moritz pociąg musi pokonać jeszcze prawie 500 m różnicy poziomów w dół. Zatrzymujemy się jeszcze we wsi Pontresina leżącej u stóp wysokiego na 4048 m n.p.m. szczytu Piz Bernina. To z niej na ten szczyt wyruszyli pierwsi jego zdobywcy w 1850 roku, angielscy alpiniści.

 

I od tamtej pory jest ona nań miejscem wypadowym oraz popularną miejscowością turystyczną. Jako ciekawostkę przytoczę, że jej nazwa wywodzona jest od… Arabów. Zwanych we Włoszech w średniowieczu Saracenami. Od określenia „pons sarasina” i Mostu Saracenów. Po dwu godzinnej i 16 minutowej podróży docieramy do stacji krańcowej, St. Moritz. Ale o tym sławnym kurorcie napiszę już w następnej relacji.

 

Zdjęcia autora

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top