Republika Dominikańska – kraj leżący na wyspie Haiti odkrytej przed 500 laty przez samego Krzysztofa Kolumba. Obecnie na 48 tysiącach kilometrów kwadratowych mieszka ponad 7 mln Mulatów, białych i Murzynów. Podrównikowy klimat, wiecznie zielone lasy, cudowne krajobrazy i najpiękniejsze karaibskie plaże przyciągają na wyspę każdego roku ponad milion turystów, przede wszystkim z Europy i obu Ameryk.
Muzyka merenge, niezwykle żywiołowa i dynamiczna, rozbrzmiewa tu wszędzie: na lotnisku, w sklepie, restauracji i na plaży. Dzięki niej łatwiej jest znieść Europejczykowi szok, jaki przeżywa o poranku, gdy po otwarciu okna zderza się z niesamowitą zielenią roślin, prawdziwym, oszałamiającym błękitem nieba, śpiewem kolorowych ptaków i gorącym, wilgotnym powietrzem.
Muzyka merenge doskonale współgra z roześmianymi twarzami życzliwych każdemu Dominikańczyków. Żywe rytmy, szczęśliwi ludzie i buchająca zewsząd zielono-żółto-czerwona roślinność sprawiają, że tam, między Oceanem Atlantyckim a Morzem Karaibskim człowiek czuje się, jak w raju.
Słońce hojnie rozdaje promienie, które przebijają się poprzez parasole poruszających się na wietrze palm. Drzewa te, w niezliczonej chyba liczbie gatunków, tańczą taniec merenge, tak jak każdy Dominikańczyk, który muzykę ma i w ciele i w duszy.
Merenge nie można się oprzeć – tańczy się ją na plaży i w klimatyzowanym eleganckim pokoju hotelowym. Tańczy się w basenie i wysoko w górach, skąd rozciągają się widoki na morze, kaniony, maleńkie wioski i rozległe pastwiska. Tańczy się, gwiżdże i śpiewa na łodziach i w autobusach – muzyka bowiem jest objawem niezmiernego zadowolenia, które przybywających na wyspę nie opuszcza nawet na moment.
Dominikańczycy, mimo wielu problemów, nie narzekają. Nawet ci mieszkający w chatach zbudowanych z liści trzciny cukrowej wydają się szczęśliwi. Mówią, że Bóg dał im wszystko, co potrzebne do życia – mieszkać można i pod gołym niebem; by zabić głód, wystarczy sięgnąć ręką po banana, pomarańczę, mango czy orzechy kokosowe; do okrycia potrzebny jest jedynie kawałek cienkiej, przewiewnej tkaniny, a wody w rzekach i jeziorach wystarcza dla każdego.
W dominikańskich hotelach niezwykle popularny jest programem all included – wszystko w cenie. Dzięki niemu na miejscu nie wyda się ani jednego centa, w cenę bowiem są wliczone zarówno piękne pokoje z widokiem na morze, posiłki bez ograniczeń, dostęp do wszelkich sportów wodnych, tenis, jazda konna, siłownie, jakuzzi, tropikalne show, dyskoteki oraz wszelkie napoje zarówno te z bąbelkami, jak i te z … procentami.
Czasami zamykałam oczy, a potem bałam się je otworzyć, by cudownie przezroczysta, bardzo słona woda, żółty piasek, błękit nieba i tropikalna roślinność nie okazały się jedynie snem… Na sen nie było jednak czasu. Liczne wycieczki, pozwalające poznać życie Dominikańczyków, ich najpiękniejsze miasta i wioski przerywały ciekawskim morskie kąpiele czy błogie leniuchowanie w bąbelkowym jakuzzi.
Jakże różna jest od naszej dominikańska architektura. W miasteczkach nie spotyka się wieżowców, najwyżej jednopiętrowe kamieniczki. Małe domki przypominają działkowe altany, wszystkie kolorowo pomalowane, otoczone dobrze nam znanymi, jednak znacznie okazalszymi krotonami, diffenbachiami, szeflerami, cytrusami. Samochodów na ulicach jest mniej, za to całe mnóstwo różnego rodzaju motocykli. Motocykle pełnią w niektórych miastach także funkcję taksówek. Kierowca pyta jedynie klienta, czy włączyć klimatyzację. Jeśli tak – dodaje gazu, jeśli nie – zwalnia.
Nasz przewodnik, Antonio, opowiadał dużo o życiu zwykłych ludzi, o nieporadnych politykach, codziennych problemach, szkolnictwie, które – co szczególnie może spodobać się polskim dzieciom – jest nieobowiązkowe.
Osada zbudowana specjalnie dla turystów przed dwudziestoma laty na wzór XVII-wiecznego śródziemnomorskiego miasteczka z amfiteatrem na 5 tys. osób robi na przybyszach duże wrażenie. Jeszcze większe – ekskluzywne wille należące do najsławniejszych osobistości: Elizabeth Taylor, Julio Iglesiasa czy Placido Domingo. Zbocza gór porośnięte palmami, wysepki z łagodnymi czy urwistymi brzegami, rwące rzeki w kanionach, półwysep Samana, gdzie od listopada do marca można usłyszeć miłosny śpiew wielorybich samic, przyprawiają o zawrót głowy.
Wielu mieszkańców wyspy nie wie, gdzie jest Polska, niektórzy nawet o niej nie słyszeli. Inteligencji dominikańskiej nasz kraj kojarzy się prawie wyłącznie z papieżem Janem Pawłem II. Są dumni z tego, że mogli gościć Ojca Świętego u siebie. Nic dziwnego, Dominikańczycy to w 95% katolicy. Modlą się, śpiewają religijne pieśni, wielbią Boga, ale na wsiach mężczyźni wciąż mają wiele kobiet, z którymi mają jeszcze więcej dzieci…
Na karaibskich targach można kupić wszystko. Turyści szukają jednak wyrobów typowo dominikańskich – szalenie kolorowych malowideł, drewnianych rzeźb, glinianych laleczek, korali z muszelek i kamyków. Kupowanie sprawia tu ogromną przyjemność. Targowanie się – kłótnie na niby, udawanie obrażonych, odchodzenie, zawracanie, powtarzanie tej
czynności aż do ustalenia ostatecznej ceny uwieńczone uściskiem dłoni okraszonym promiennym uśmiechem to sama radość. Kupujący sądzi, że nieprawdopodobnie zbił cenę, sprzedawca wie, że na kamiennym żółwiu czy pstrej papudze zrobił dobry interes.
Każdy ekskluzywny hotel, ma własną plażę, na którą nie może wejść żaden tubylec. Wystarczy jednak przekroczyć półmetrowy murek, by znaleźć się na plaży publicznej. Tu natychmiast jest się obleganym przez ciemnoskórych handlarzy z koralikami, muszlami, okularami, chustami, koszulkami i wszystkim tym, co zmieści się w walizce. Plażowe fryzjerki zaczepiają kobiety oferując wykonanie niezliczonej ilości ozdobnych warkoczyków. Gdy jednak stanowczo nie chce się skorzystać z ich usług, odchodzą bez cienia złości.
Serwis w Dominikanie doprowadzony jest do perfekcji. Pracownicy hoteli od czyścibuta, kelnera po dyrektora wiedzą, że żyją z turystów i dlatego robią wszystko, by Niemcy, Włosi, Argentyńczycy, Holendrzy czy ostatnio także Polacy wyjechali z ich kraju w pełni zadowoleni. Ponad połowa mieszkańców Dominikany żyje z turystyki, nic więc dziwnego, że każdy gość traktowany jest jak VIP. I o ile w innych dziedzinach życia postępu zdecydowanie nie widać, to w turystyce od kilku lat obserwowany jest ogromny boom.
Jakże przykry okazuje się widok z okna w szarobury dzień, drzewa ogołocone z liści…Gdy wychodzę na 10-stopniowy mróz opatulona ciepłym szalem, drżąca z zimna, nie jestem smutna, bo wczoraj byłam w raju!
|