Wycieczki i urlopy do nieistniejącej już Jugosławii, były od końca lat 50-tych ub. wieku, aż do szerszego otwarcia dla Polaków możliwości podróżowania „na Zachód”, „nobilitującym” marzeniem. Bardziej prestiżowym niż na radziecki wówczas Krym, czy czarnomorskie wybrzeże Kaukazu, zwłaszcza Soczi. Najpierw były to wyjazdy tylko w grupach zorganizowanych, z biurami podróży, związkami zawodowymi lub organizacjami młodzieżowymi. Później także indywidualne, z oficjalnym, chociaż niełatwym do otrzymania, i to, o ile pamiętam, nie częściej niż raz na dwa lata, przydziałem niewielkiej kwoty dewiz. I na podstawie wymyślonych specjalnie dla tego kraju „wkładek paszportowych” – dokumentów podróży bez zdjęć, ważnych tylko z dowodami osobistymi gdy one same nie wystarczały, a paszporty zagraniczne były trudno osiągalne. Nadadriatyckie Bałkany przyciągały nas nie tylko pięknem krajobrazów i wybrzeży, mnóstwem zabytków oraz bogactwem tamtejszej kultury, odmiennością religii i gospodarki. Ta ostatnia była bowiem co prawda „socjalistyczna”, ale nieporównywalnie bardziej rynkowa niż ówczesna polska, nie mówiąc już o pozostałych krajach „obozu”. Z nieznanym u nas początkowo systemem rad robotniczych w fabrykach oraz obfitością i różnorodnością, w porównaniu z rodzimymi, artykułów i towarów.
Trochę egzotyczną, ale smaczną kuchnią, tanimi winami, rakiją, w Serbii także śliwowicą, a w Chorwacji winiakami. A przede wszystkim ogromną sympatią Jugosłowian dla Polaków – i wzajemnie oraz stosunkową łatwością porozumiewania się z nimi, dzięki niewielkiej barierze językowej. Zagraniczni turyści „z obozu pokoju i socjalizmu”- zresztą początkowo poza Polakami nikt tam chyba z niego nie przyjeżdżał, nie do końca zdawali sobie wówczas sprawę podczas urlopowych pobytów, że było to także komunistyczne państwo totalitarne, chociaż skłócone z Moskwą. Trzymane jednak w ryzach twardą ręką marszałka Josipna Broz – Tito oraz jego aparatu partyjnego i policyjnego. Ważny był wypoczynek, zwiedzanie, kontakty z ludźmi. A było tam co oglądać i przeżywać.
Pamiętam mój pierwszy wyjazd do Jugosławii koleją w roku 1960 w grupie instruktorów harcerskich. Z postojami na trasie w Belgradzie, Kninie, Rijece i Zagrzebiu oraz pobytem na obozie studencko – młodzieżowym w jednej z dalmatyńskich perełek – Zadarze. I już indywidualne z niego wypady, dzięki życzliwości kierownictwa tego obozu, które zaopatrzyło nas – wybrałem się z kolegą – w studenckie dokumenty uprawniające do zniżek, chociaż lata studiów mieliśmy już za sobą. A także w suchy prowiant na drogę. Bo z dinarami było u nas bardzo krucho. Dzięki temu mogliśmy pływać w nocy statkami żeglugi przybrzeżnej sypiając na ich pokładach, a w dzień wysiadać, zwiedzać Szybenik, Split, Trogir i Dubrownik, aby w kolejne noce płynąć następnymi.
Czy już samotnie wybrać się do antycznej Puli w Istrii. Kraj zachwycił mnie, chociaż nie była to dla mnie pierwsza „egzotyczna” zagraniczna podróż. Miałem bowiem za sobą już pobyty na Wschodzie, w tym na Krymie, oraz w Austrii, nie licząc systematycznych wyjazdów do „strefy konwencji” w słowackich Tatrach. Moja sympatia do Jugosławii i jej mieszkańców pogłębiała się podczas kolejnych do niej wyjazdów jako pilota wycieczek i turysty. Także po wstrząsie, jakim były tamtejsze bezsensowne, krwawe wojny plemienne. Jako skutku ujawnionych nieoczekiwanie nacjonalizmów i szowinizmu oraz zbrodniczych instynktów, które – mam nadzieję, że już poza tymi ostatnimi – nie należą, niestety, do przeszłości.
Nagle skłócone tamtejsze narody szukają swojej odrębności, nie tylko istniejącej od dawna religijnej czy obyczajowej i kulturalnej, a także „wyższości” nad sąsiadami. Pamiętam, jak wkrótce po zbrodniczych nalotach NATO na Belgrad po raz kolejny byłem w serbskiej stolicy i chodziłem w grupie z miejscową, bardzo sympatyczną przewodniczką – studentką. Gdy jednak wspomniałem, odzywając się w tym języku do niej, że trochę mówię po serbochorwacku, zostałem przez nią wręcz zakrzyczany, że nie ma takiego języka. Jest tylko serbski lub chorwacki. Za przyznanie się do rozumienia „nieistniejącego” języka w parę dni później oberwało mi się w Chorwacji. A podczas innego pobytu Czarnogórcy bredzili o „języku czarnogórskim”, chociaż zawsze mówili i mówią po serbsku.
A jeden z ich biskupów – władyków i zarazem pisarzy Petar II Petrović Njegoš (Piotr Niegosz, 1813-1851), autor m.in. jednego z najważniejszych dzieł literackich XIX w. w swoim kraju, „Gorski vijenac” (Górski wieniec) należy do klasyków literatury serbskiej. Zaś Bośniacy, nazywani też Boszniakami, też upierali się, że mówią „własnym, odrębnym” językiem. A pomijając część słownictwa zaczerpniętego z islamu i języka tureckiego, lub wymowy, ten którym posługują się, podobnie jak Czarnogórcy, niewiele różni się między sobą. Podobnie, jeżeli możliwe są nasze porównania, niż „języki” Podlasiaków, Krakusów czy Wielkopolan. Moja sympatia i zainteresowanie ziemiami dawnej Jugosławii, ich historią, narodami i kulturą pozostaje dla nich niezmienna.
Chociaż nie byłem w stanie dotychczas poznać ich tak dobrze, jak chciałbym. Pojawienie się jednak w pewnym momencie życia możliwości zwiedzania także innych krajów europejskich, a później pozostałych kontynentów, spowodowała, że nie starczało mi na to czasu. Z tym większym zainteresowaniem przeczytałem więc nową książkę Bezdroży autorstwa znawców tego regionu Bałkanów, których pasją są ziemie byłej Jugosławii. Przynosi ona bowiem ogromną, a zarazem świetnie napisaną i ciekawą dawkę wiedzy o nich. Co prawda tekst umieszczony na tylniej okładce, bo od niego zaczynam lekturę książek podróżniczych i przewodników turystycznych, które mam recenzować, trochę mnie zniechęcił.
Nie sądzę aby napisali go autorzy tej książki, bo zbyt dobrze znają ten kraj, raczej wydawca. Wynika z niego bowiem – zacytować nie mogę, bo zabrania tego wręcz wydawnictwo – że powstanie Jugosławii było idée fix jednego człowieka, nie wymienionego z nazwiska Josipa Broz – Tito. Gdy w rzeczywistości państwo to powstało w listopadzie 1918 roku jako Kraljestvo SHS – Srba, Hrvata i Slovenaca (Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców), przemianowane w 1929 r. w Królestwo Jugosławii. I przez ponad 22 lata, do napaści hitlerowskich Niemiec i faszystowskich Włoch oraz horthystowskich Węgier w 1941 r. – przypominam o tym w skrócie – kiedy nastąpił jego pierwszy podział na tereny okupowane oraz marionetkowe, faszystowskie „Niezależne Państwo Chorwackie” z „poglavnikiem” – lokalnym „führerkiem” Ante Pavelićem i partią ustaszy na czele, ale „pod opieką” Włoch, rozwijało się nieźle.
Chociaż nierównomiernie, gdyż różnice rozwoju ziem należących wcześniej do imperiów osmańskiego i austro-węgierskiego były zbyt wielkie. Trochę szkoda, że o tamtych latach niewiele można dowiedzieć się z książki Beaty i Pawła Pomykalskich. Odmiennie, niż o okresie po II wojnie światowej oraz współczesności państw, które powstały na gruzach Jugosławii. Swoje wrażenia i relacje z licznych podróży po tych ziemiach autorzy podzielili na trzy części. Z których pierwsza: „Zjawiska” składa się z 19 tematów, druga: „Miejsca” z 26 i najkrótsza, trzecia: „Smaki i zapachy” z 8. Pierwsze, to mozaika obserwacji, opisów podróży i miejsc oraz mnóstwo faktów i ciekawostek. Przeplatanych nawiązywaniem do filmów, muzyki i wydarzeń kulturalnych, będących, oprócz krajów, ludzi i tamtejszej kuchni, pasją autorów.
Próbką tego jest już pierwszy krótki rozdział „Ziemia niczyja (a może wszystkich?)” na temat bezsensu wojny domowej, z odniesieniem do filmu (Oskar) po tym tytułem Danisa Tarnovića. Później do „Ojca w podróży służbowej” i innych Emira Kusturicy. Z opisem muzeum największej bitwy partyzanckiej na terenie Jugosławii, nad Neretwą, tajnego, gigantycznego bunkra przeciwatomowego ( 6,5 tym m², 100 sypialni, sale konferencyjne 280 m w głębi skały, koszt ponad 4,5 mld $) marszałka Tito w Konjicu, a także muzeum jego limuzyn w Bistrej oraz śmierci wodza i jej konsekwencji w postaci rozpadu federalnego państwa. Z mnóstwem ciekawostek. M.in. o początku tego, tragicznego dla ludzi i krajów, okresu zapoczątkowanego… awanturą kiboli na meczu piłkarskim. Później opisem siedziby wodza na wyspie Brijuni na Adriatyku, nazywanej u nas wcześniej z włoska Brioni.
I przypomnieniem oblężenia przez Serbów ( 6.4.1992 – 29.2.1996) muzułmańskiego przede wszystkim Sarajewa, z poruszającą historią miłości i śmierci od kul snajpera tamtejszych ”Romea i Julii”. Ale i współczesnych opisów tego miasta – oraz wielu innych faktów sprzed i czasu wojny domowej. W tym na temat straszliwego, podczas II wojny światowej, chorwackiego obozu koncentracyjnego „dla wrogów” w wiosce Jasenovac, w którym zgładzono tysiące Żydów, Cyganów, Serbów i niepokornych Chorwatów. Nie brak prób demitologizacji historii Serbii i przypomnienia rzeczywistej roli w ich dziejach, traumatycznej ciągle dla Serbów klęski w bitwie z Turkami na Kosowym Polu w 1389 roku. Chociaż prawdziwą kolebką tego państwa była Raszka zwana Starą Serbia, w południowo – zachodniej części kraju.
Są bardzo ciekawe opisy także innych miast, klasztorów i świątyń. M.in. Nowego Pazaru, Skopje z jego kilkakrotnym odradzaniem się po trzęsieniach ziemi i zniszczeniach oraz jakże kontrowersyjnej w formie przebudowy od roku 2014. I wielu innych miejscowości w różnych republikach. Z bardzo oryginalną prezentacją np. Dubrownika jako plenerów słynnego serialu telewizyjnego „Gra o tron”, z opisem wykorzystanych w nim domów, ulic i placów – ale także zabytków. I plenerów innych miejsc w których kręcone były do niego zdjęcia, m.in. w Aboretum w Trsteno, pałacu Dioklecjania w Splicie, Solinie i twierdzy Klus. Czy w jugosłowiańsko – NRD-owskich filmach o indiańskim wodzu Winnetou według Karola Maya. Lub „grających” Italię chorwackich miejscach na półwyspie Istria w serialu poświeconym naszej Annie German.
To tylko przykłady, bo niemal każdy rozdzialik, czy temat, to niezliczone fakty, opisy oraz rozważania na temat przeszłości i współczesności tych ziem, a także relacje z podróży po nich. O muzyce Gorana Bregovića, czy serbskim tenisie, przyjaźni polsko – jugosłowiańskiej i rock and rollu, zbudowaniu w Jugosławii w latach 60-70-tych ponad 15 tys., głównie abstrakcyjnych, pomników poświęconych partyzantom. O stykach kultury prawosławnej, katolickiej i islamu, ale i o małych, praktycznie u nas nieznanych nawet z nazwy grupach etnicznych w Wojwodinie, jak np. Buniewców czy Szokaczy. Lub prawie pół milionie Niemców, dawnych osadników z XVIII – XIX w. ze Szwabii, w Siedmiogrodzie nazywanych Sasami, mieszkających w Jugosławii przed II wojną światową i ich późniejszych losach.
Spośród ciekawostek zapamiętuje się m.in. skoki do rzeki Neretwy z mostu w Mostarze – z jego historią. Pojedynki na trąbki w serbskiej Guczy – także z nawiązaniem do filmu na ten temat. Czy bałkańskie święta patrona rodziny i ich znaczenie w tradycji, oraz owoców. I kolejne historyjki związane z filmami, zwłaszcza „Czasem Cyganów” Emira Kusturicy z udziałem „naturszczyków”, którzy nie czytali scenariusza, bo… nie umieli czytać. A reżyser nie rozumiał ich dialogów, gdyż nie znał języka cygańskiego. Co nie przeszkodziło mu w otrzymaniu Złotej Palmy na festiwalu filmowym w Cannes.
Część druga to przede wszystkim, opisy miast i miejsc, również z niezliczonymi faktami oraz ciekawostkami. Przy czym nie tylko dużych i znanych, jak Belgrad, Zagrzeb, Sarajewo, Dubrownik, ale przede wszystkim na głębokiej prowincji, rzadko odwiedzanych przez zagranicznych turystów, przeważnie nieznanych im nawet z nazwy, a szalenie ciekawych. Przykładowo wspomnę o klasztorze derwiszów w Blagaju w Hercegowinie, rzymskich zabytkach i celtyckich grobach w Viminacium i Gamzigradzie, „malowanych meczetach” w Tetowie i Travniku, najmniejszej katedrze świata (7 m długości) z IX w. w Ninie – oraz wielu innych zabytkowych klasztorach i świątyniach. O rasie białych koni lipicańskich wyhodowanych w Lipicy, wykorzystywanych niegdyś w „Hiszpańskiej Szkole Jazdy” w wiedeńskim Hofburgu.
Czy jednej z najmniej udanych inwestycji kolejowych świata, „Szargańskiej ósemce” linii budowanej przez lata z dwu stron, aby niemal spotkać się w odległości 5 km, ale… z różnicą poziomów 300 m. I koniecznością połączenia ich systemem 22 tuneli z 5 mostami i czterokrotnym robieniem przez pociągi pełnych pętli o kształcie „8” oraz końcowym efektem: jazdą z Belgradu nad Adriatyk trwającą… 2 doby ! Linii zamkniętej w 1974 r., jako nierentownej, a obecnie odnawianej na niewielkim odcinku atrakcji turystycznej. To znowu tylko wybrane przykłady spośród mnóstwa innych, bardzo ciekawych, często wręcz fascynujących.
Ostatnia, najkrótsza część książki, poświęcona jest przede wszystkim bałkańskiej kuchni, napojom i trunkom oraz zwyczajom biesiadnym i kawiarnianym. Kawie – z opisami jak ją parzyć, paleniu sziszy, sporządzaniu sarajewskiego salepu i innych potraw oraz dań. Wszechobecnym burkom i ćevapi, ale i „obcym wpływom”, jak gulasz i musaka. Oczywiście także słodyczom. Wymyślonemu dla sułtana przez jego nadwornego cukiernika rachatłukum ( Rahat lokum po turecku znaczy „przyjemny kęs”), również z informacją, jak się go robi, ale także wielu innym. Jadalnym kasztanom i dobrym winom, w tym regionowi winiarskiemu Fruška Gora, z zachowanymi w nim 16 starymi klasztorami opisanymi przy okazji.
I niezwykłym mauzoleum – cerkwi św. Jerzego rodu Karadżordżevićów w Topoli z 725 kompozycjami mozaikowymi złożonymi z 40 milionów kawałków w 15 tys. odcieni i kopiami fresków z 60 serbskich klasztorów. O plantacjach lawendy na wyspie Hvar, oliwnym szlaku w Dalmacji i mieście Karłowice (obecnie Śremski Karlovaci), w którym w 1698 roku zawarty został, po ostatniej w historii wojnie polsko – tureckiej Pokój Karłowicki. I wielu, wielu innych miejscach oraz tematach interesujących chyba nie tylko tych, którzy chcą przeczytać coś ciekawego o przeszłości i historii najnowszej, zabytkach, kulturze i atrakcjach ziem dawnej Jugosławii. Daleko mi do ich znajomości tak dobrej, jak autorów, stąd na temat ścisłości i budzącej uznanie wiedzy oraz rzetelności dotyczących faktów, nie mogę się w większości przypadków wypowiadać.
Znalazłem jednak także ewidentną nieścisłość. Autorzy mylą się na pewno w jednym miejscu – podpisie pod zdjęciem oraz w towarzyszącym mu tekście, że meczet Esme Sultanija w Jajce z lat 1749-1750 jest jedynym w Europie noszącym imię kobiety. Przecież w Stambule, w jego najstarszej, europejskiej części, stoi – wymieniam tylko te, w których byłem – Meczet Mihrimah, zbudowany w latach 1562-1562 przez genialnego Mimara Sinana na polecenie sułtana Sulejmana Wspaniałego, dla uczczenia i z imieniem jego ukochanej córki! W dzielnicy Eyüp nad Złotym Rogiem zespół meczetowy Sułtanki – Matki Mihrişah (Mihrişah Valide Sultan Külliyesi). I Yeni Camii Sułtanki – Matki Safiye, matki Mehmeda III (zbudowany 1597-1663) koło mostu Galata.
Nie licząc Łaźni Roksolany (Haseki Hürrem Hamamu). A w Isküdar, na azjatyckim brzegu Bosforu, co najmniej jeszcze trzy kolejne meczety noszące imiona kobiet: Sułtanki Mihrimah „Przy Przystani”, zbudowany w latach 1547-1548 też przez Sinana; Stary Sułtanki – Matki Nur Banu (zbudowany w 1583 r. przez Sinana) dla uczczenia matki Murada III i Nowy Sułtanki – Matki Gülnuş Emetyllah, wzniesiony dla jej uczczenia w latach 1708-1719 przez syna, Ahmeda III . Tyle gwoli ścisłości. Ta drobna krytyka nie zmienia faktu, że jest to książka bardzo ciekawa, dobrze napisana i z ponad setką świetnych zdjęć. Oczywiście warta przeczytania.
JUGOSŁAWIA. ROZSYPANA UKŁADANKA. Autorzy tekstu i zdjęć: Beata i Paweł Pomykalscy. Bezdroża, Wydawnictwo Helion, wyd. I, Gliwice 2017, str. 238. Cena 39,90 zł. ISBN 978-83-283-4097-8