„Kresy… Magiczne słowo w wymiarze narodowym i osobistym – określenie wzbudzające emocje do dnia dzisiejszego”. Tak rozpoczyna autor wstęp do przewodnika historycznego po Ukrainie. Książki, którą powinien przeczytać każdy, kto chce lepiej poznać i zrozumieć kraj naszych wschodnich sąsiadów oraz ich wspólne z nami dzieje na przestrzeni już ponad tysiąca lat.
A także znaczenie, jakie tamte strony miały dla polskiej kultury i nauki. Podtytuł „Tragiczne dzieje. Polskie ślady” zapowiada, że uwzględniono w nim również historie dramatyczne.
„Podróż po Ukrainie – czytam dalej w tym wstępie – to wędrówka śladami polskości, po reliktach naszej przeszłości, pozostałościach (często ruinach) kościołów, zamków i dworów… To nostalgiczna podróż po miejscach, które znaczyły tak wiele dla naszego narodu, po wspomnieniach o ludziach dobrze zasłużonych dla naszej historii i kultury.”
Takie założenie pozwalało wspomnieć również o miejscach omijanych przez ogromną większość polskich turystów. Bo zostały tam już tylko ruiny albo ślady ruin, czy wręcz duchy polskiej przeszłości. Jak w Brzeżanach, Elizabetgradzie, Horkach, Jaworowie, Jeziorach, Kostiuchnówce, Wołczecku.
Nie mówiąc już o całkowicie zrównanych z ziemią i opuszczonych wołyńskich wsiach: Paroślach, Porycku, Chynowie, Hucie Stefańskiej, Janowej Dolinie, Kisielinie, Lipniku i wielu, wielu innych, których polskich mieszkańców bestialsko wymordowali bandyci z UPA i ogłupieni nacjonalistyczną ideologią ukraińscy sąsiedzi. Autor przypomina te i setki innych faktów, ludzi, wydarzeń, miejsc, zabytków itp. zgodnie z przyjętym zakresem tematycznym tej książki.
Szkoda, że nie do końca konsekwentnie, ale o tym niżej. Przekazuje czytelnikowi ogromny zasób wiedzy. I chociaż większość z niej znana była, przynajmniej ludziom interesującym się tą tematyką, od dawna, to została ona wzbogacona o sporo nowych, lub przypomnianych faktów, opowieści, cytatów, anegdot. Przy czym ładnie napisanych.
Brałem tę książkę do ręki z ogromnym zainteresowaniem. Moje lwowskie korzenie, ponad pół wieku podróży na Ukrainę i związków z nią, w tym z górą 6 lat pracy korespondenta prasy polskiej w Kijowie u zarania odrodzonej państwowości Samostijnoj oraz grono serdecznych tam przyjaciół spowodowały, że znam ten kraj nieźle i mam do niego stosunek szczególny. Po lekturze z stwierdziłem, że dowiedziałem się trochę rzeczy nowych, przeczytałem sporo znakomicie dobranych historii, ciekawostek i anegdot.
Chociaż natrafiłem również na nieścisłości, błędy czy poglądy autora z którymi nie mogę się zgodzić. Oczywistym było, że książka musi zacząć się od Lwowa. Najbardziej polskiego – co podkreśla autor w tytule rozdziału – z miast. Dodam: w przeszłości. Ponad 80 poświęconych mu stron, to opisy oraz niezliczone fakty, wydarzenia, nazwiska.
Dotyczące m.in. Rynku oraz chyba wszystkich, a przynamniej zabytkowych, kamienic w nim. Z losami ich, oraz kolejnych właścicieli. Przepysznymi historyjkami, że przykładowo wymienię jaskinię hazardu w należącej do rodu Korniaktów kamienicy Królewskiej, w której grywali również biskupi. Czy opis wesela (w 1774 roku) w Pałacu Arcybiskupim córki hetmana Adama Sieniawskiego, podczas którego przez rynny wylewano wino dla przechodniów i gawiedzi. A to tylko pierwsze z brzegu przykłady.
Nie brak przypomnienia mrożących krew w żyłach egzekucji jakie odbywały się na rynku. Czy historyjek i anegdot związanych z niektórymi lokalami. Zwłaszcza restauracji „Atlas” ulubionej przez, jak pisze autor „artystów i ekscentryków, snobów i literatów, młodą cyganerię i rewolucjonistów, Polaków, Ukraińców, Żydów i Niemców” opisanej na ponad 2 stronach.
Podobnie kawiarni „Szkockiej” w której spotykali się, dyskutowali i rozwiązywali naukowe problemy słynni matematycy na czele ze Stefanem Banachem. Mnóstwo mało znanych szczegółów, np. przebudowy katedry łacińskiej na przełomie XVIII i XIX wieku oraz wielu innych lwowskich zabytków i wydarzeń.
Chociaż mam poważne wątpliwości, czy np. dla opisu „Ślubów lwowskich” (1.4.1656) Jana Kazimierza jedynym dla historyka źródłem powinien być 1,5-stronicowy cytat z „Potopu” Henryka Sienkiewicza. Moim zdaniem autor zresztą zbyt często i chętnie cytował dzieła literackie naszego pisarza. Równocześnie jednak wykorzystał także wspomnienia, listy i inne teksty naocznych świadków różnych wydarzeń, co wzbogaciło książkę.
Jej czytelnik pozna więc także polskie ślady we Lwowie. Rodzinne miasto Hemara (chociaż nie bardzo rozumiem, dlaczego autor pomija jego prawdziwe nazwisko: Hescheles) i Lema. Historię wznoszenia na wzgórzu zamkowym kopca Unii Lubelskiej z przepyszną historyjką. Gdy Franciszek Smolka, prezydent austriackiego parlamentu, wiózł taczkę z ziemią podczas jego sypania, a młody oficer austriacki potraktował go jak bezrobotnego, który w ten sposób chce zarobić.
I był zdumiony gdy dowiedział się, kim jest „taczkarz”. Nie zabrakło opowieści o lwowskiej gwarze – bałaku i łyczakowskich batiarach oraz o radiowej „Wesołej lwowskiej fali” i jej najsłynniejszych wykonawcach. Zapewniam jednak, że słynnej piosenki „Tylko we Lwowie” napisanej do filmu „Włóczęgi”, Szczepcio nie śpiewał zgodnie z zamieszczonym w książce tekstem.
Żaden lwowski batiar nie powiedziałby bowiem „we Lwowie”, lecz, oczywiście, we Lwowi. A jej sławny interpretator nie śpiewał także w bałaku „miód”, lecz „mniód”. „Wesołej lwowskiej fali” słuchało się u nas w domu regularnie, a i wspomniany film też oglądałem kilkakrotnie… Nie mogę również zgodzić się z autorem, że Lwów był jedynym polskim miastem w którym powszechnie (to spora przesada) mówiono gwarą.
A Wilno? Nie tylko z tamtejszym „zaśpiewem”, ale również specyficznym słownictwem i gramatyką – że przypomnę „Był ja raz poszedłszy do tej miejskiej kiny…”. Ale to detale. Rozdział lwowski zamyka historia cmentarzy: Łyczakowskiego oraz Orląt. Z przypomnieniem wielu nazwisk zasłużonych Polaków, mniej znanych faktów z walk polsko – ukraińskich w listopadzie 1918 roku oraz późniejszych losów zwłaszcza tej drugiej nekropolii.
Sześć wieków naszej wspólnej z Ukraińcami i Żydami, o innych mniejszościach nie wspominając, autor przedstawił na przykładzie losów miejscowości: Bełz, Krystynopol, Jaworów, Żółkiew, Brody, Podhorce, Olesko, Rudki i Brzeżany oraz historycznych postaci z nimi związanych. Jana III Sobieskiego, Potockich, Fredrów, Lubomirskich, Koniecpolskich, Wiśniowieckich, Żółkiewskich i innych. A przy okazji kolejne ciekawe historie, fakty, anegdoty.
Chociaż nie bez pominięć i nieścisłości. Trudno mi np. zrozumieć, dlaczego pominięty został Złoczów. Zachował się tam przecież zamek Sobieskiego z ponurą niedawną przeszłością – był więzieniem NKWD. Ale i ładnie odnowionym pawilonem chińskim oraz m.in. wielkim, tajemniczym głazem na dziedzińcu. Z nie odszyfrowanymi dotychczas napisami, prawdopodobnie umieszczonymi na nim przez templariuszy.
Bełz rozsławiła nie piosenka Agnieszki Osieckiej, której tekst znalazł się w książce, lecz międzywojenna (a przynajmniej z tego okresu ją pamiętam) „Main sztetełe Bełz, main liber Bełz…” śpiewana w jidysz. Współcześnie także przez aktorkę Teatru Żydowskiego w Warszawie, Gołdę Tencer. W przypadku Oleska, oprócz tamtejszego zamku Daniłowiczów – Sobieskich – Rzewuskich w którym urodził się Jan III Sobieski, autor wspomina o klasztorze kapucynów podkreślając, że nie można go zwiedzać.
Co jednak nie znaczy, że zgromadzone w nim (jest magazynem Lwowskiej Galerii Sztuki) dzieła sztuki, stara broń i zbroje, ołtarze, ikonostasy, kościelne rzeźby itp. są w ogóle niedostępne. Podczas jednego z dziennikarskich wyjazdów studyjnych na Ukrainę pozwolono nam je zobaczyć. Z zastrzeżeniem, że nie wolno niczego fotografować.
Znajdowało się tam ( rok 2004 ) około 12 tys. dzieł sztuki i przedmiotów, m.in. rzeźby kościelne sławnego Jana Jerzego Pinsela, uratowanych po wojnie przez kustosza tej galerii Borysa Wozniećkiego, którego zresztą poznałem, oraz grono jego współpracowników w porozbijanych i grabionych pałacach, dworach, kościołach, kaplicach czy wręcz chłopskich chatach.
A skoro o sławnych nazwiskach związanych z tym regionem mowa, to trudno przejść obojętnie obok rozważań autora – historyka, „co by było gdyby”. Zacytuję „Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy naszego kraju, gdyby hetman (Stanisław Koniecpolski – uw. moja, C.R.) zachował rozwagę w małżeńskiej łożnicy i nie udawał młodzieńca.”
Dalej w skrócie, bo cytat zająłby zbyt wiele miejsca: hetman zażywał zbyt wielkie dawki afrodyzjaków aby zadowolić o 30 lat młodsza żonę, co doprowadziło go do śmierci. Z szokującymi, przynajmniej mnie, wnioskami autora. Nie doszłoby w ogóle do powstania Chmielnickiego w 1648 roku, bo potężny hetman sam bez problemów potrafiłby stłumić tę rebelię.
A Tatarzy nie poparliby kozaków ze strachu przez Koniecpolskim. Ergo: nasze losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Autor stawia kropkę nad i: „Niestety, o przyszłości Rzeczypospolitej zadecydowała męska próżność i staropolska viagra.”
Kolejne rozdziały mają także układ tematyczny. „Śladami bohaterów „Ogniem i mieczem”: kozacka Chortyca w Zaporożu. Łubna Jaremy Wiśniowieckiego. Zbaraż. Wiśniowiec. Beresteczko – z bardzo ciekawym przypomnieniem jak wojny polsko-kozackie przedstawiała rosyjska i sowiecka propaganda. Szkoda, że pisząc o nich oraz o osobistych losach Bohdana Chmielnickiego i jego rodziny, autor pominął Perejasław.
Miasto od Unii Lubelskiej też na naszych Kresach, od czasów sowieckich z dodatkiem „Chmielnicki”. Zachowało się tam trochę śladów historycznej Rady Perejasławskiej i „zjednoczenia” Ukrainy z Rosją. Jest tam również m.in. muzeum Kozackiej Sławy. A był to przecież jeden z kluczowych momentów i w naszych dziejach.
Mnóstwo informacji, faktów, opowieści zawierają również następne rozdziały. „W kręgu Brunona Schulza” którym autor jest zafascynowany. Czyli Truskawiec, Borysław i Drohobycz. „Szlakami Wołynia”: Krzemieniec, Łuck, Ostrog, Ołyka. Z przypomnieniem wielu raczej zapomnianych wydarzeń.
Np. wielkiego (większego niż zapamiętany z Uczty u Wierzynka) zjazdu w 1429 r. w Łucku na zaproszenie Jagiełły i Witolda, europejskich monarchów i tatarskich chanów. Czy dramatycznych losów Halszki Ostrogskiej, najbogatszej wówczas dziedziczki w kraju. W niektórych miejscowościach autor był jednak chyba dosyć dawno. Napisał m.in., że w Krzemieńcu „niedawno” otwarto Muzeum Juliusza Słowackiego. W rzeczywistości nastąpiło to we wrześniu 2004 roku – zwiedzałem je w przededniu oficjalnego otwarcia.
„Apokalipsa na Wołyniu” – walki, tragedie i zbrodnie okresu II wojny światowej. „Podole”: Chocim, Trembowla, Winnica, Podhajce, Buczacz, Jazłowiec, Kamieniec Podolski, Tulczyn, Humań. Znowu z mnóstwem faktów i ciekawostek. Np. o pogrzebie Szczęsnego Potockiego i okradzeniu jego zwłok w kościele.
Niezrozumiałe dla mnie jest pominięcie w tej książce Okopów Świętej Trójcy (obecnie Okopy nad Dniestrem) w pobliżu ujścia do niego Zbrucza, między Kamieńcem Podolskim i Chocimiem. Przeszły one do literatury, zachowało się tam sporo śladów polskości. Bramy Lwowska i Krzemieniecka z pamiątkową tablicą z 1905 roku wyłącznie w języku polskim, dzwonnica i mury kościoła. Zaś wysoka dniestrzańska skarpa stanowi znakomity punkt widokowy na zbieg międzywojennych granic Polski, Rumunii i Związku Sowieckiego.
Podobnie w opisach innych miejscowości Ukrainy brak mi także Stanisławowa (Iwano-Frankiwska), Tarnopola oraz Czernihowa. Co prawda ten ostatni należał do Rzeczypospolitej tylko kilkadziesiąt lat, ale pod względem liczby oraz klasy zabytków staroruskich i ukraińskich zajmuje przecież drugie miejsce po stolicy.
Tematem blisko 50-stronicowego rozdziału jest Kijów i jego okolice. M.in. Elizabtegrad i Berdyczów. Z mnóstwem ważnych faktów historycznych, ale i nieaktualnych już w znacznym stopniu uwag o kijowskich „Dzikich Polach” na jezdniach oraz stanie niektórych zabytków. Oraz mocno dyskusyjnymi twierdzeniami.
Np. na podstawie wyglądu tysiącletniego Soboru Sofijskiego, że „.. w budowlach sakralnych Rusi brakuje prostoty sztuki bizantyjskiej, są przeładowane zdobnictwem, a wszechobecne bogactwo przyćmiewa architekturę”. Jak gdyby autor nie wiedział, że sobór ten został przebudowany w stylu baroku. Nie widział naukowej rekonstrukcji jego wyglądu w XI – XII wieku.
Czy zapomniał o bliższych architekturze bizantyjskiej staroruskich kijowskich cerkwiach. Spasa (Zbawiciela) na Berestowie, Kiriłłowskiej (św. Cyryla) – chociaż też przebudowanej w stylu baroku i odbudowanej MB Pyrhoszczy na placu Kontraktów. Lub o soborze Borysa i Gleba w Czernihowie. Pomijam już nieścisłości dotyczące tego jak dojechać do Ławry Pieczerskiej, jej zwiedzania – zwłaszcza pieczar, myleniem nazw itp.
Żeby nie być gołosłownym. Sobór Uspienski to w tłumaczeniu na język polski nie Wniebowzięcia, lecz Zaśnięcia Bogurodzicy. Nie ma w Kijowie ulicy Wielkiej Wasylkowej, jest Wełyka Wasylkiwśka od nazwy miasta Wasylkiw. Nadal nazywana zresztą po rosyjsku Krasnoarmiejską, a po ukraińsku Czerwonoarmijską. Równocześnie w rozdziale tym jest mnóstwo rzetelnych informacji o historii miasta, jego zabytkach, tamtejszych Polakach w czasach carskich i sowieckich itp.
Szkoda jednak, że pisząc o Kijowie autor całkowicie pominął milczeniem Babi Jar – miejsce kaźni przez hitlerowców i komunistów około 100 tys. głównie Żydów, ale również Polaków, Ukraińców, Rosjan i przedstawicieli innych narodowości. A także leżącą tuż za rogatkami stolicy Bykownię – ukraińską „filię” Katynia i miejsce pochówków, poczynając od 1936 roku, dziesiątek tysięcy ofiar NKWD. W tym Polaków z Żytomierszczyzny i oficerów z katyńskiej „Listy ukraińskiej”.
Dwa rozdziały, chociaż napisane równie ciekawie jak pozostałe, budzą moje wątpliwości, czy powinny się znaleźć w tej książce. Chodzi o Odessę i Krym. Działali tam Polacy, przebywał Adam Mickiewicz. Ale nigdy nie były one zaliczane do naszych Kresów. Przy czym Krym opisany został bardzo wybiórczo. Podczas lektury miałem wrażenie, że autor nie wszędzie tam był.
Bo jak inaczej wytłumaczyć pominięcie największej krymskiej twierdzy – genueńskiego Sudaku? Teodozji ledwie wspomnianej z nazwy. Półwyspu Kercz. Starego Krymu. Wielkiego Kanionu. Czy górującego nad południowym wybrzeżem szczytu Aj Petri? No i Sewastopola, a zwłaszcza ruin antycznego greckiego Chersonezu Taurydzkiego? To tam przecież w 988 roku ochrzczony został, a z nim cała Ruś, książę i późniejszy prawosławny święty Włodzimierz Wielki.
Znalazłem w tej książce trochę, poza już wspomnianymi, błędów, nieścisłości, czy przykrych „chochlików drukarskich”. Jazłowiec – to zapewne wina komputerowego autokorektora, zarówno w spisie treści jak i dużą czcionką w tytule części występuje jako Jałowiec. W tekście jest już poprawnie, ale sławna figura Niepokalanej wywieziona z klasztoru przez zakonnice w 1945 r. do Szymanowa, nazwana jest Najświętszą Marią Panną Jałowiecką.
O ile jednak są to ewidentne błędy korektorskie, to trudno za takie uznać niezręczności językowe autora. Żadna ikona czy inny święty obraz nie jest, jak pisze on w kilku miejscach, relikwią. Zgodnie ze słownikiem języka polskiego relikwie to: „szczątki osób uznawanych za święte lub przedmioty mające z nimi jakiś związek, otaczane czcią”. Podobnie określanie ulicy jako przybytku nie jest zgodne z językiem polskim.
Nazwanie klasztoru Preobrażeńskiego jako p.w. Przeobrażenia Pańskiego jest rusycyzmem. Poprawnie powinno być Przemienienia. Danyło (I) był nie tylko księciem halickim, lecz pierwszym i jedynym koronowanym królem Rusi. To tylko wybrane przykłady. Najsłabszą stroną tej książki są ilustracje. Nie tylko dlatego, że czarno-białe, ale często po prostu fatalne, źle skadrowane, mało czytelne.
Poważnym niedostatkiem w tego rodzaju publikacji jest brak indeksów: miejscowości i nazwisk. Pomimo jednak wytkniętych błędów, nieścisłości i potknięć, w większości łatwych do poprawienia w kolejnym wydaniu, jest to pozycja cenna. Jak już wspomniałem na wstępie, powinna znaleźć się wśród lektur obowiązkowych ludzi chcących trochę lepiej poznać Ukrainę oraz naszą kresową historię i kulturę.
UKRAINA. PRZEWODNIK HISTORYCZNY. TRAGICZNE DZIEJE. POLSKIE ŚLADY. Autor: Sławomir Koper. Wydawnictwo Bellona, Warszawa, wyd. 2011 r., str. 449.