ARMENIA 2017: GÓRY, KLASZTORY I WSPANIAŁE KRAJOBRAZY

Na mapie turystycznej Armenii, którą otrzymuję w hotelu widzę, poza stołecznym Erywaniem, 50 przedstawionych w postaci ich miniaturowych rysunków, najważniejszych zabytków i wartych poznania miejsc oraz obiektów kraju. A także kilkanaście w przyległym do niego Arciachu – Górskim Karabachu. Wiele innych zaznaczonych jest tylko kropkami i nazwami. Sporo z nich zdążyłem już poznać podczas poprzednich podróży. Celem obecnej jest zobaczenie kolejnych, a przy okazji, o ile znajdują się w pobliżu, ponowne najważniejszych, odwiedzonych już w przeszłości.

 

ZAKAUKASKIE DROGI

 

    I to w trzech różnych częściach kraju. Chociaż Armenia jest niewielka – jej powierzchnia 29,8 tys. km² niemal taka sama jak naszego województwa wielkopolskiego – dzieli się na 10 prowincji plus ponad milionowy Erywań, odpowiedników naszych powiatów. Tylko dwie z nich: Glumn i Wanadzor, mają po ponad 100 tys. mieszkańców, a jedna – Eczmiadzyn, nieco ponad 50 tysięcy.

    Pozostałe natomiast od 22 do 42 tys. każda. Mimo, iż niektóre mają sporą powierzchnię. Ale malownicze, ze wspaniałymi krajobrazami, tereny górskie, czy poryte wąwozami, są słabo zaludnione. Drogi do i przez nie są różne.

    Od nielicznych bardzo dobrych, poprzez kręte, z niezliczonymi serpentynami i przełęczami na wysokości nawet ponad 3 tys. m n.p.m. – około 90% powierzchni kraju to tereny powyżej tysiąca m n.p.m. – i bardzo różnymi nawierzchniami, po odcinki wręcz koszmarne dla pojazdów i podróżnych.

    Na szczęście i w tej dziedzinie sytuacja się tu poprawia. Szosy, m.in. główna łącząca Erywań z Gruzją i dalej jej stolicą Tbilisi, są remontowane, przebudowywane, lub nawet wytyczane ich nowe odcinki. Ale zróżnicowana rzeźba terenu i rodzaj dróg powodują, że na pokonanie odległości stosunkowo krótkich w linii prostej, potrzeba sporo czasu i wysiłku oraz uwagi kierowców.

 

ARENI I JASKINIE NEANDERTALCZYKÓW

 

    Zwłaszcza, że na drogach nieoczekiwanie można spotkać, i to dosyć często, pędzone stada owiec, krów i kóz, lub zwierzęta – także konie, samodzielnie wracające z pastwisk do obór i stajni. Celem naszego pierwszego wyjazdu poza stolicę są zabytki i ciekawe miejsca w prowincjach Wajoc Dzor (Vayots Dzor) i Sjunik (Syunik), położonych na południowym wschodzie kraju.

    Pierwszy graniczy z autonomicznym azerskim regionem Nachiczewańskim, drugi „wciśnięty jest” między niego i nie uznawaną przez żadne państwo, ormiańską Republikę Arcach (Artsakh) – Górski Karabach, formalnie enklawę w granicach Azerbejdżanu.

   W Wajoc Dzor naszym celem jest miejscowość Areni, z jaskiniami zamieszkanymi przez ludzi 6 tys. lat temu, z odkrytymi w nich śladami Neandertalczyka. W wąwozie tym już byłem trzy lata temu, fragment jego wspaniałego przełomu przeszedłem pieszo fotografując niesamowite formacje skalne.

    Ale znajdujący się koło wejścia do tego wąwozu zespół płytkich i wysokich jaskiń Trczuneri Karar (Ptasie Jaskinie) ze stanowiskami archeologicznymi i odkrytymi pozostałościami dawnych mieszkańców, udostępniono do zwiedzania dopiero niedawno. Oglądam je więc z zainteresowaniem.

 

KLASZTOR NORAWANK

 

    W jednej z innych jaskiń, w środkowej części wąwozu, znajduje się restauracja, w której w drodze powrotnej z niego mieliśmy obiad. Bo głównym naszym celem był, położony nieco dalej, XIII-wieczny monastyr Norawank. Uważany za najpiękniejszy, wspaniale położony i bardzo fotogeniczny klasztor Armenii.

    Z kilkoma cennymi zabytkami oraz licznymi, sławnymi chaczkarami – kamiennymi płytami z wykutymi na nich głownie krzyżami oraz dekoracjami roślinnymi. O klasztorze tym obszerniej napisałem w naszym portalu trzy lata temu, i tekst ten nadal jest aktualny, do przeczytania.

    Nowością dla mnie, której poświęcę osobną relację, jest przyklasztorne muzeum architekta Momika z baaardzo ciekawymi eksponatami. Kolejnym zabytkiem, już w sąsiedniej prowincji Sjunik, który znalazł się w programie tego wyjazdu, był klasztor Tatew, uważany za perłę sakralnej architektury ormiańskiej.

    Jest on fantastycznie położony i bardzo trudno dostępny drogą naziemną. Bo jest i powietrzna! Jeden z bogatych Ormian z diaspory sfinansował bowiem wybudowanie do niego z sąsiedniej wioski Halidzor, nad kanionem rzeki Worotan, nowoczesnej kolejki linowej z dużymi kabinami oraz najdłuższą na świecie liną poziomą liczącą 5752 m !

 

W POWIETRZU NAD DOLINĄ WOROTAŃSKĄ

 

     Roztaczają się z niej niesamowite widoki, m.in. na leżącą 320 m niżej Dolinę Worotańską oraz kilkunastokilometrową, krętą i karkołomną drogę do tego klasztoru, którą są w stanie pokonać tylko silne samochody. Klasztor ten, o wielowiekowej historii, moją relację z którego z 2014 r. również można przeczytać nadal na naszych łamach, jest obecnie częściowo remontowany.

    To dalszy ciąg realizacji, od 2010 roku, programu „Odrodzenie Tatewa”. W położonej centralnie, na klasztornym dziedzińcu, świątyni, trafiam na błogosławieństwo udzielane przez mnicha dwu młodym mężczyznom.Tego samego, który oprowadzał nas po tym klasztorze trzy lata temu.

    Witamy się po ceremonii, przypominam się jako uczestnik grupy polskich dziennikarzy. Mnich, a zarazem kapłan, szeroko i życzliwie uśmiecha się, ale nie jestem pewien, czy przypomniał ją sobie w tysiącach pielgrzymów, którzy co roku odwiedzają to miejsce.

    Na nocleg docieramy do niezbyt atrakcyjnego Goris. Hitem następnego dnia, ostatniego w tej części Armenii, jest skalna wioska Chnadzoresk, w której ludzie mieszkali aż do roku 1958. Po drodze zatrzymujemy się przy monumencie Jedności Armenii i Arcachu – Górskiego Karabachu. Bo do niego jest już stąd niedaleko.

 

NAD JEZIOREM SEWAN

 

    Aby się do niej dostać, trzeba zejść, a potem wrócić, drewnianymi i kamiennymi schodami oraz ścieżką, niemal na samo dno głębokiego kanionu, do przerzuconego nad płynącą nim rzeką długiego mostu wiszącego. Czyli dwukrotnie pokonać różnicę poziomu nie mniejszą, niż wysokość warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki z iglicą.

    To jednak też temat na osobną relację. Również częściowo „starymi śladami” prowadził kolejny etap tej podróży. Nad jezioro Sewan, z noclegiem nad nim i dalej na północ kraju niemal aż do granicy z Gruzją. Nad Sewanem byłem już trzy razy, ale trudno być w Armenii i nie zobaczyć go znowu.

    Jest to bowiem ogromny, największy na Kaukazie i Zakaukaziu, zbiornik słodkiej wody o powierzchni 1240 km² z wieloma endemicznymi gatunkami flory i fauny. Omal nie zniszczony przez komunistycznych „geniuszy”, którzy postanowili obniżyć lustro jego wody o 50 m.

    Ten obłędny plan ingerencji w przyrodę i środowisko naturalne udało się zatrzymać, gdy poziom wody spadł tylko o kilkanaście metrów, a i tak straty okazały się ogromne. Zaś stojący na skalistej wysepce zabytkowy (X w.) klasztor Sewański (Sewanawank), nawiasem mówiąc niegdyś miejsce zsyłki mnichów, którzy „podpadli” przełożonym, znalazł się nagle na półwyspie.

 

OBJAZDEM PRZEZ WANADZOR

 

    Od tego podobno wywodzi się jego nazwa Sew Wank, czyli Czarny Klasztor. Gdy byłem tu po raz pierwszy ponad pół wieku temu, jadłem nad nim, do koniaku, grillowanego, endemicznego, różowego pstrąga, z mięsem o kolorze wędzonego łososia. Jego smaku długo nie mogłem zapomnieć.

    I już go, niestety, nie spróbuję, gdyż znalazł się on pod ścisła ochroną. Chociaż słyszałem nawet, że jest jednym z dwu tutejszych gatunków pstrągów całkowicie już wytępionych. Ale inne gatunki ryb z tego jeziora, też smaczne, są serwowane nadal w miejscowych restauracjach.

    Na północ kraju, pod granicę z Gruzją, pojechaliśmy w jedną stronę jakimś 80-kilometrowym objazdem. Droga główna z Erywania jest bowiem w gruntownej przebudowie. Te, którymi jechaliśmy, okazały się niezwykle malownicze. Z fantastycznymi widokami, także wspinających się na górskie przełęcze serpentynami.

    Tyle, że z odcinkami naprawdę trudnymi do pokonania, także ze względu na stan nawierzchni. Chociaż prawdziwym horrorem na tej trasie okazał się przejazd przez stutysięczny Wanadzor, główne miasto prowincji Lori i trzecie pod względem wielkości w kraju.

 

POGRANICZE Z GRUZJĄ

 

    Nawierzchni ulic w takim stanie nie przypominam sobie nawet po bombardowaniach. W programie dnia w tej części Armenii mieliśmy dwa zabytkowe cele, z przejazdem przez hutnicze (miedź) miasto Aławerdy. Wioskę Odzun z bazyliką z VI wieku i także aktualnie remontowanym pomnikiem z dwoma rzeźbionymi filarami ze scenami chrystianizacji kraju.

    Znowu kolejny temat na odrębną relację. Natomiast w kompleksie klasztornym z XI w. Hachpat, jednej z pereł armeńskiej architektury średniowiecznej (Lista UNESCO) już byłem i opisałem ją na naszych łamach przed trzema laty.

    Ale w takie miejsca wracam chętnie ponownie, bo warto utrwalić to, co się już widziało oraz zazwyczaj, a tak było i tym razem, zobaczyć coś nowego. Celem trzeciego wypadu z Erywania był położony na północny zachód od stolicy Region Aragac (Aragatsotn).

    Jej wielką atrakcją jest ta najwyższa góra Armenii, a ściślej cały masyw o czterech, pokrytych wiecznymi śniegami, szczytach o wysokościach: 4090, 4007, 3916 i 3879 m n.p.m. Z przełęczami na poziomie ponad 3 tys. metrów n.p.m.. Zaś z zabytków klasztor Saghmoswank z XII-XIII w, w którym w przeszłości przepisywano i gromadzono manuskrypty.

 

FORTECA AMBERD I FOLKLORYSTKI Z „TONATSUYTS”

 

    Wznosi się on nad pięknym kanionem rzeki Kasach. Oprócz niego zwiedziliśmy zbudowaną na górskim zboczu, na wysokości niemal 3200 m n.p.m., między dwoma strumieniami, średniowieczną, z XI-XII w, fortecę Amberd, a ściślej jej imponujące ruiny.

    Jest to jeden z najwspanialszych świeckich zabytków Armenii z tamtych czasów, z fantastycznymi widokami na okolicę oraz pasące się owce i konie. U jego podnóża stoi, także zabytkowa, czynna świątynia. Razem tworzą ładny, widoczny z daleka, kompleks architektoniczny.

nną, także sporą atrakcją, okazała się wizyta w górskiej wiosce Byurakan, również położonej na zboczach Aragacu.

    Jest ona siedzibą teatru folklorystycznego „Tonatsuyts” prezentującego stare ormiańskie zwyczaje wiejskie, m.in. pieczenia chleba i wyrabiania serów, przędzenia wełny itp.

    Jak również legendy, pieśni i tańce, oczywiście w tradycyjnych strojach. I to nie „na niby”, gdyż upieczonym na oczach widzów ormiańskim chlebem, czy zrobionymi serami, goście są częstowani. To jednak również kolejne tematy na odrębne relacje.

    W sumie był to bardzo udany wyjazd do Armenii, pozwalający mi po raz kolejny lepiej poznać ten kraj i nowe w nim regiony oraz miejsca. Tyle pierwszych wrażeń z niego „na gorąco”. Kolejne, już bardziej szczegółowe, o miejscach i zabytkach, o których wcześniej nie pisałem – wkrótce.

 

Zdjęcia autora

 

Autor uczestniczył w wyjeździe studyjnym zorganizowanym dla członków Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter” i jego przyjaciół przez Biuro Turystyczne „Bezkresy” z Warszawy i „Seven Days Company” z Erywania.

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top