Litwa, Łotwa i Estonia były celem pierwszej w b.r. zagranicznej podróży grupy członków Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter” i jego przyjaciół oraz sympatyków. Wyjazd autokarowy zorganizowało Biuro Podróży „Bezkresy” z Warszawy, a pilotem był jego szef, Waldemar Ławecki, z wykształcenia historyk. Dzięki czemu na trasie wzbogacał wiedzę uczestników o wiele mało, lub przez większość w ogóle nieznanych szczegółów na temat zwiedzanych lub mijanych miejsc oraz obiektów. Estonii, najdalej położonej od Polski spośród krajów określanych jako „poradzieckie” nadbałtyckie, nie zamieszkują oczywiście Bałtowie, lecz obok mniejszości słowiańskich, głównie rosyjskiej, ludność grupy ugrofińskiej.
Ze względu jednak na wielokrotnie wspólną, także odległą przeszłość, te trzy państwa traktowane są powszechnie jako jeden region. Pomimo istniejących między nimi różnic nie tylko językowych. Nawet większość przewodników turystycznych łączy je w jednym tomie. Obecnie należą one, tak jak Polska, do Unii Europejskiej, NATO i strefy Schengen. Mają też wspólną walutę – euro, co znakomicie ułatwia podróżowanie po nich.
NIEMAL 3000 KILOMETRÓW
Niemal 3000 kilometrowa trasa naszej podróży prowadziła przez zachodnią, nadbałtycką, a następnie północną część Litwy do łotewskiej stolicy Rygi i dalej na północ wzdłuż Bałtyku, z pętlą na wschód tego kraju, do Estonii. A w niej na najdalej na zachód wysuniętą, a zarazem największą wyspę Saaremaa, z niej zaś trasą zachodnią do stołecznego Tallina – krańcowego i najdalej na północy położonego punktu całej podróży.
I powrotu z niego trasą wschodnią przez Estonię, ponownie przez Łotwę, ale już z pominięciem Rygi. Oraz dalej na południe przez Litwę z noclegiem w Kownie. I, oczywiście, zwiedzaniem tego drugiego pod względem wielkości oraz znaczenia litewskiego miasta.
W programie znalazło się również poznawanie około dwudziestu innych miejscowości i znajdujących się w nich zabytków.
Niemal wszystkich uważanych za najważniejsze w tych krajach. Z pominięciem Wilna i jego okolic z Trokami, gdyż ogromna większość uczestników tego wyjazdu już w nich była, niektórzy parokrotnie. Poza tym jakie–takie poznanie litewskiej stolicy i związanych w niej z naszą wspólną historią i kulturą miejsc, wymaga co najmniej trzech dni. A najlepiej osobnego tam wyjazdu.
KŁAJPEDA I NOWA EKSPOZYCJA MUZEUM BURSZTYNÓW
Większość miast, zamków i pałaców oraz innych wartych poznania miejsc, które odwiedziliśmy podczas tej podróży, zasługuje na bardziej szczegółową, osobną prezentację na naszych łamach, co zapowiadam już wkrótce. Na razie ograniczając się w tej relacji do pobieżnego ich przedstawienia.
Zwiedzanie zaczęliśmy od Kłajpedy, jedynego, jeżeli pominąć małe rybackie w Šventoji oraz na Mierzei Kurońskiej, litewskiego portu morskiego nad Bałtykiem. Podobnie jak niektórzy uczestnicy tego wyjazdu byłem w niej już poprzednio, nawet kilkakrotnie. Ale zobaczenie ponownie znanych już miejsc pozwoliło mi zauważyć zmiany, jakie w niej zaszły. Podobnie w „letniej stolicy Litwy”, nadmorskim kurorcie Połąga.
W tej drugiej, obok nowych, lub odrestaurowanych budynków, zwłaszcza, chociaż nie tylko, przy biegnącej do morza oraz mola promenadzie – ulicy Jonasa Basanavičiusa, miłym dla mnie zaskoczeniem okazało się wyremontowanie w czasie, jaki upłynął od mojego poprzedniego, trochę dłuższego tu pobytu, pałacu Tyszkiewiczów oraz mieszczącego się w nim muzeum. Z generalną i bardzo sensowną zmianą na nową, ekspozycji szczególnie bogatych zbiorów bursztynów.
GÓRA KRZYŻY I WSPANIAŁY PAŁAC RUNDALE
Więcej na ten temat napiszę już osobno. Podobnie jak o sławnej Górze Krzyży koło Szawli, na której stoją ich już chyba nie dziesiątki lecz setki tysięcy. Od wielkich i starych, po maleńkie, przynoszone oraz ustawiane lub po prostu kładzione w różnych miejscach przez pątników i uczestników wycieczek.
Dostrzegłem wśród nich, i sfotografowałem, również nieliczne prawosławne oraz Gwiazdę Dawida. Wkrótce po przekroczeniu granicy z Łotwą spotkało nas pierwsze mocne zaskoczenie: duży zespół pałacowo – ogrodowy Rundale, najwspanialszy barokowy w tym kraju. Z ciekawą historią, przepięknymi wnętrzami i ich wyposażeniem.
I, co dla dziennikarzy jest szczególnie ważne, możliwością fotografowania ich praktycznie bez ograniczeń. Później była Ryga z dwoma noclegami i zwiedzaniem jej wieczorem oraz, już z doskonałą polskojęzyczną przewodniczką, w dzień. Od mojego poprzedniego pobytu w łotewskiej, podobnie jak estońskiej stolicy upłynęło już ponad pół wieku.
Nowych wrażeń było więc mnóstwo. Zarówno podczas oglądania Starówki i jej zabytków, jak i największego w świecie – podobno ponad 800 budynków – w stylu secesji. Szkoda, że jeszcze wiele z nich czeka na kapitalną rewaloryzację.
NA ESTOŃSKICH WYSPACH
Jak i wypadu do Parku Narodowego rzeki Gauja i stojących w nim ruin pokrzyżackich zamków Sigulda i Turaida. Oraz zwiedzenie, jednych z największych w Europie, ryskich hal targowych ze szczególnie bogato zaopatrzonymi stoiskami rybnymi. Niestety ceny nie zachęcały do większych zakupów.
To dla nas drogi kraj, podobnie jak sąsiadująca z nim od północy Estonia. Wspomnę tylko, że jeden przejazd komunikacją miejską w Rydze, podobnie zresztą w Tallinie, kosztuje aż 2 euro! Chyba najdrożej w kontynentalnej Europie. A przeciętne zarobki w obu tych krajach są, w przeliczeniu, znacznie niższe niż u nas.
Zwiedzanie Estonii zaczęliśmy, po przekroczeniu jej granicy nad Bałtykiem i przejechaniu obok kurortu Parnawa – korki przy wyjeździe z Rygi i godziny odpływania promów wykluczyły, niestety, chociażby przejechanie przezeń – do przystani w Virtsu. Skąd był 20-minutowy rejs promem morskim na niewielką, ale ciekawą, już z północnymi krajobrazami, wyspę Muhu.
I dalej szosą biegnącą po grobli na największą i najdalej wysuniętą na zachód Estonii wyspę Saaremaa do jej głównego miasteczka Kuressaare, w którym stoi dawny zamek biskupi. W drodze powrotnej zaś zwiedzenie na Muhu bardzo ciekawego skansenu.
POLSKIE ŚLADY
Przy czym żywego, gdyż w wielu zabytkowych domach i zagrodach nadal toczy się normalne życie. I kolejne dwie noce w Tallinie, z całodziennym zwiedzaniem tego pięknego, malowniczo położonego miasta i jego zabytków. Więcej o nim i o ciekawych obiektach napiszę, podobnie jak o innych już wymienionych, osobno.
W drodze powrotnej do Warszawy, jadąc szerokim łukiem na wschód Estonii „zaliczyliśmy” także dawny zamek rycerzy zakonnych Biały Kamień, niemiecki Weißenstein – obecnie nazywa się Paide, uważany za serce Estonii, gdyż leży w jej centrum. Zamek ten związany był również z naszymi dziejami.
30 września 1602 r. został bowiem zdobyty, na 6 lat, przez wojska polskie pod dowództwem hetmana Jana Zamoyskiego. Zaś niemal równo w dwa lata później, 25 września 1604 r. polskie wojska już pod dowództwem hetmana Jana Karola Chodkiewicza rozgromiły pod nim armię szwedzką.
Poza pierwotnym planem podróży pojechaliśmy jeszcze do miasta Tartu, znanego u nas bardziej jako Dorpat. Drugiego pod względem liczby mieszkańców i znaczenia w kraju, „południowej stolicy” Estonii.
DORPATCZYCY
To w nim, na znakomitym Uniwersytecie Dorpackim studiowało w końcu XIX i na początku XX wieku wielu – stanowili nawet po kilkanaście procent studentów – Polaków. Absolwentami tej uczelni byli m.in. przyszły profesor i prezydent RP Ignacy Mościcki, ostatni prezydent II RP Władysław Raczkiewicz, dr Tytus Chałubiński, badacz języków słowiańskich Ignacy Baudouin de Curtenay, sławni badacze Syberii Benedykt Dybowski i Aleksander Czekanowski, światowej sławy etnograf Bronisław Malinowski i wielu innych.
Łącznie około 2,5 tysiąca naszych rodaków. Studiowali w obowiązującym w nim wówczas języku niemieckim oraz po łacinie, mimo iż tereny estońskie wchodziły w skład imperium rosyjskiego. Dopiero w 1893 r. rozpoczęła się rusyfikacja tego uniwersytetu.
Tytuł „dorpatczyka” miał wysoka rangę zarówno w Polsce będącej wówczas pod trzema zaborami, jak i Europie. A np. spośród niemieckich absolwentów wywodzili się późniejsi wybitni naukowcy, a nawet noblista. W powrotnej drodze przez Łotwę odwiedziliśmy też historyczne miasto i zamek Kieś – łotewskie Cēsis.
KIRCHOLM – SŁAWA POLSKIEGO ORĘŻA
Byliśmy również przejazdem, zatrzymując się tylko pod pamiątkowym kamieniem, bo niczego więcej wartego zobaczenia tam nie ma, w Kircholmie. Obecnie jest to miasteczko Salaspils odległe o nieco ponad 20 km od Rygi. Położone nad wielkim zalewem rzeki Dźwiny, utworzonym przez zaporę i elektrownię wodną.
Pod wodą znalazła się większość dawnego pola sławnej bitwy oręża polskiego, która przeszła do światowej historii wojskowości. Dowodzący w niej niespełna 4–tysięcznymi wojskami polsko – litewskimi hetman Jan Karol Chodkiewicz dosłownie rozgromił kilkakrotnie liczniejszą armię szwedzką. Dowodzoną przez samego króla Karola IX Sundermańskiego.
Zaskoczona została ona manewrem polskiej jazdy ciężkiej – husarii. Po raz pierwszy ruszyła ona do boju jadąc w nowym szyku: początkowo wolno, z dużymi odstępami między rycerzami, a następnie przyspieszając aż do galopu, równocześnie zaś zwierając szeregi tak, że pędzili oni „strzemię w strzemię” tworząc pancerny klin, który zmiótł szwedzką obronę.
W bitwie tej zginęło około 100 żołnierzy polskich i… połowa armii szwedzkiej, czyli 7-9 tys. żołnierzy, w tym wielu podczas panicznej ucieczki. Karol IX uratował się tylko dzięki temu, że rajtar Henryk Wrede oddał mu swojego konia.
SENAMIESTYJE – KOWIEŃSKA STARÓWKA
Przypłacił to życiem, ale stał się łotewskim bohaterem narodowym. Obecnie na miejscu przy szosie obok wałów zalewu, z którego najprawdopodobniej dowodził Chodkiewicz, stoi wielki kamień narzutowy z tekstem na tablicy w językach łotewskim i polskim:
„Tu 27 września 1605 r. w jednej z większych w historii nowożytnej bitwie pod Kircholmem (Salaspils) wojska Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego z udziałem sił Księstwa Kurlandii pod dowództwem hetmana Jana Karola Chodkiewicza pokonały przeważające siły szwedzkie króla Karola IX. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej”.
Ponownie jadąc przez Litwę nocowaliśmy w Kownie. Następnego dnia zwiedzając jego Senamiestyje – Starówkę i najciekawsze zabytki.
Byłem w nim w ciągu już ponad półwiecza kilkakrotnie. Ale pierwszy raz wewnątrz kościoła św. Jerzego, jednego z największych ceglanych gotyckich na Litwie. Jeszcze niedawno można go było oglądać tylko z zewnątrz.
Zamieniony w czasach komunistycznych na jakiś magazyn, ma bowiem bardzo zdewastowane wnętrza. Zachowały się w nim jednak barokowe malowidła i część wyposażenia w tym stylu. Świątynia jest w remoncie, który zapewne potrwa długo, gdyż skala zniszczeń jest ogromna.
KLASZTOR W POŻAJŚCIU
Ostatnim akordem tej podróży był zespół klasztorny w Pożajściu pod Kownem, na brzegu „Morza Kowieńskiego” – zalewu na Niemnie. Również w nim byłem już parokrotnie, po raz pierwszy, gdy dzięki uprzejmości przeoryszy – Polki – oglądać można było w półmroku, bo oświetlenie nie działało, bardzo zniszczone wnętrza klasztornego kościoła p.w. Nawiedzenia NMP.
Podczas następnych zaś wizyt postępy w pracach rewaloryzacyjnych. Obecnie we wnętrzach są już one zakończone i efekty tego są zachwycające. Na odnowienie czekają natomiast ściany zewnętrzne i wieże. Pełnym blaskiem lśni natomiast część obiektów dawnego klasztoru przed wejściem na wewnętrzny plac kościelny zamienionych na hotel.
Ale i o tym zabytku, podobnie jak o kowieńskich, napiszę wkrótce osobno po uporządkowaniu notatek i ponad 1,5 tys. zdjęć, jakie zrobiłem w trakcie tej bardzo ciekawej podróży.
Podczas której dopisała nam, z jednym kilkugodzinnym wyjątkiem, gdy znaleźliśmy się w strefie opadów, wspaniała słoneczna pogoda. Chociaż temperatury, przeważnie w granicach 4-6ºC, nie rozpieszczały nas. A w niektórych miejscach nadal leżały płaty starego śniegu.
Zdjęcia autora.